- 1 Dlaczego koncerty są tak późno? (53 opinie)
- 2 Jak to jest z tym czytaniem książek? (37 opinii)
- 3 Remont "Słoneczka". Będzie nowy wystrój (130 opinii)
- 4 Noc Muzeów: 5 nietypowych atrakcji (42 opinie)
- 5 Jak zarabiać na giełdzie codziennie? (78 opinii)
- 6 Czy książki są drogie? (131 opinii)
Zmysłowa trąbka Chrisa Bottiego
Perfekcyjnie skrojony garnitur, nienaganna fryzura, szarmanckie spojrzenie i sceniczny uśmiech amanta. Do tego burza oklasków i nieustający pisk zarumienionych kobiet. To jednak nie spotkanie z czołowym reprezentantem Hollywood, a finał Sopot Jazz 2010 z trębaczem Chrisem Bottim w roli głównej. Muzyka, którą zagrał pogardliwie określana jest mianem "elevator music". Gdyby rzeczywiście ciepłe brzmienie jego trąbki umilało korzystanie z wind, życzyłbym wszystkim, by mieszkali na dziesiątym piętrze. To było bardzo dobre show.
Minęło zaledwie piętnaście minut, a publiczność już była kupiona. To właśnie po tej zdolności natychmiastowego podbijania ludzkich serc, rozpoznaje się prawdziwego gwiazdora. Chris Botti dziękował, żartował i obiecywał więcej, schodził ze sceny i grał w pierwszych rzędach. Zaprosił do siebie tłumacza, jednego z nas, tak, by móc lepiej opowiadać o swoich muzycznych towarzyszach. A pod koniec powiedział: Chodźcie wszyscy bliżej, chodźcie do mnie, ta dzieląca nas przestrzeń jest niepotrzebna i słuchacze ruszyli oczarowani wyjątkowością wieczoru.
Chris Botti wchodząc do kameralnej sali hotelu Sheraton, był nadal "świeżo" po wydaniu koncertowego materiału "Chris Botti in Boston". Świetnie się złożyło, bo wciąż promując to wydawnictwo, zagrał w Sopocie nie tylko swoje kompozycje, ale też przepiękne interpretacje evergreenów z "Hallelujah" Cohena na czele. Krótko rzecz ujmując było bardzo przebojowo. To chyba dobre określenie dla kompozycji, które nagrywa, bo przecież jego poszczególne albumy nie są namaszczone konkretnym stylem, one po prostu zawierają hity.
W ten sposób Botti graniu jazzu na żywo przywrócił pierwotne, dawno zapomniane funkcje - dobrą i przyjemną zabawę. Jego koncert nie był naznaczony wyjątkowością nagromadzonych w muzyku emocji, spójnością miejsca i czasu. To był świetny, różnorodny show z słodkimi utworami w roli głównej. Botti nie dał zapomnieć, że należy do światowej czołówki jazzowych trębaczy, ale też, że do nagrody Grammy nominowany bywa za najlepszy popowy album instrumentalny.
Zaczęło się od solowego "Ave Maria", ale nagle ckliwy smooth jazz rozszarpał funkowy bas i szalejąca perkusja z mistrzowskim Billyiem Kilsonem. Pojawiły się skojarzenia ze świetnym St Germain. Na scenę po kolei przybywali goście, piękna skrzypaczka Caroline Campbell, z którą Botti wykonał "Emmanuel", a potem śpiewaczka Lisa Fischer. Nie zabrakło też solowych popisów członków zespołu w popowej interpretacji "Flamenco Sketches" Milesa Davisa z płyty "Kind of Blue".
Ponoć dobrego jazzmana poznaje się po tym, że potrafił stworzyć własne, niepowtarzalne brzmienie. Botti może być spokojny, bo zdecydowanie takowe posiada. Rozpoznaje się go już po pierwszych dźwiękach. Świetnie się słuchało jego stonowanej i niezwykle ciepłej gry, której największym atutem było piękno melodii. Jego trąbka brzmiała jak najbardziej zmysłowo i z pewnością przyprawiała, co wrażliwszych o rumieniec. Do tego perfekcyjnie skrojony garnitur i sceniczny uśmiech amanta. Elegancja dosłownie sama wpisuje się w każdy ruch Chrisa Bottiego.
Cóż, oczywiście, że jest za słodki, że nie potrafiłbym odpalić jego płyty, usiąść w fotelu i delektować się muzyką, jak robię w przypadku wielu, wielu innych. To poświęcenie zbyt wielkie, ale też pogardliwe nadanie jego dokonaniom miana "elevator music" to gruba przesada. No w każdym razie życzyłbym wszystkim miastowym, by w ich bloku ktoś tak umilł im podróż windą.
Miejsca
Wydarzenia
Zobacz także
Opinie (15)
-
2010-10-16 11:26
Hotelowe granie
Koncert raczej średni, nic nowego. Jedynym jasnym punktem był występ Lisy Fischer - fenomenalny głos. Organizacja żałosna - złe nagłośnienie, problemy z zapalającymi się nagle światłami górnymi, sala nie przygotowana na tego typu imprezy. Z nostalgią wspominam koncert w klubie Pokład. Może doczekamy się koncertu Bottiego bez cyklicznego powtarzania tych samych utworów.
- 12 7
-
2010-10-16 12:40
A po co Bottii tak często?
Jest tylu innych wspaniałych wykonawców. Kiepsko, ze zagrała ten sam program.
- 5 8
-
2010-10-16 15:41
"Zmyslowa trabka"
Brzmi jak tytul taniej produkcji pornograficznej z Brazylii...:-0 Milego dnia :-)
- 8 8
-
2010-10-16 17:01
"fankowy" bas (1)
no chyba raczej "funk'owy" bas.
- 1 1
-
2010-10-17 15:42
no chyba raczej "funkowy" bas. Nie wiem co to za moda, wrzucania wszędzie gdzie się da apostrofa...
- 2 0
-
2010-10-16 19:03
kompromitacja!!
jest to skandal aby bilety kosztowały tyle pieniędzy a nagłośnienie było tak beznadziejne !!! totalna kompromitacja dla organizatorów ale cóż im chodzi raczej o kase niz kwalitet ! do tego Ci wsztscy będący tam melomani , znawcy, zachwyceni taką jakością ????
- 10 5
-
2010-10-16 21:05
Byliśmy na koncercie Wrażenia (1)
Botti świetny artysta o aksamitnym dźwieku - nagłosnienie było też niekrzykliwe,miękkie zupełnie inne niż na polskich koncertach ( dużo basów i na max góra :-) Przez to zupełnie inaczej odbierało sie muzykę - odpoczywało się przy niej - reasumujac _ nagłośnienie świetne - takie samo miał ostatnio Możdzer w Sopocie ( przy molo )
Koncert bardzo udany - szkoda,że nie mogę Wam dać próbkę owacji po kocercie . 240zł razy dwa ......... warto było !
Trzeba wspomnieć też o muzykach - zawodowcy !- 7 7
-
2010-10-16 21:38
nędzna prowokacja
- 1 4
-
2010-10-17 02:33
"elevator music"
powinna leciec w blokowiskach na zaspie , zabiance , morenie i innych - moze by mniej patologii sie tam rodzilo....
- 4 1
-
2010-10-17 07:39
koncert
podzielam wcześniejsze opinie. Koncert bardzo przeciętny. Identyczny program widziałem rok temu w warszawie, wtedy było widać "power", teraz miałem wrażenie, że wszyscy muzycy są znudzeni. Dodatkowo totalną porażką wg mnie jest Sheraton- nagłośnienie, światła.
- 3 1
-
2010-10-17 11:45
całkiem nniezle (2)
wszyscy by chcieli aby koncert na zywo brzmiał tak samo jak płyta. niestety w studiu się siedzi 6 miesiecy lub rok a na koncercie pewnie mają max 2 godziny na próby. tym się różni granie na żywo że jest inne. na dodatek bardzo mnie bawią opinie na temat brzmienia ludzi któży na codzień siedzą w biurach lub liżą znaczki na poczćcie. pozatym wydaje mi się że nagłośnienie a realizator (pan akustyk) to dwie różne żeczy, tym bardziej jak codziennie gra się w innym miejscu i ma się do czynienia z różną akustyką samych pomieszczeń no i zmęczenie w końcu może wyjść z człowieka. pozdrawiam
- 2 2
-
2010-10-18 22:09
co Ty piszesz o próbach... (1)
nawet gdzieś informowali, ze mają 200 koncertów rocznie... Więc o jakich próbach Ty mówisz...
- 0 1
-
2010-10-21 16:37
soundcheck
"próba" w sęsie sound check czyli ustawienia brzmienia dla danego pomieszczenia. bo to nie jest takie łatwe że wszędzie zabrzmi tak samo..
- 0 0
-
2010-10-17 12:49
koncert bez akustyki
to oszustwo
- 0 2
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.