• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Smaki PRL-u w książce "Ślepa kuchnia" Moniki Milewskiej

Magdalena Raczek
21 lutego 2022 (artykuł sprzed 2 lat) 
Przyjęcia organizowane w domach, szczególnie te z kategorii "u cioci na imieninach", były stałym elementem krajobrazu tamtych czasów. Co stawiano wtedy na stołach? Dowiecie się z książki. Przyjęcia organizowane w domach, szczególnie te z kategorii "u cioci na imieninach", były stałym elementem krajobrazu tamtych czasów. Co stawiano wtedy na stołach? Dowiecie się z książki.

Guma balonowa Donald, domowy blok czekoladowy, schabowy w chrupiącej panierce, móżdżki, płucka i flaczki, nóżki w galarecie, jajka w majonezie, a także inne przysmaki. O smakach PRL-u, ulubionym napoju premiera Cyrankiewicza, sklepach "za żółtymi firankami" i o tym, co się serwowało i jadało na imprezach w socjalistycznych czasach rozmawiamy z Moniką Milewską - autorką książki "Ślepa kuchnia. Jedzenie i ideologia w PRL", której premiera zaplanowana jest na 16 marca.



Recenzje książek z Trójmiasta



Magdalena Raczek: Zacznijmy od początku: pani książka nosi tytuł "Ślepa kuchnia". Czy odnosi się on do budownictwa PRL-u, kiedy kuchnie budowano bez okien, były ciasne i w zasadzie dziś nazwalibyśmy je raczej aneksami, choć często też pełniły wiele innych funkcji niż tylko te związane z gotowaniem i jedzeniem?

Monika Milewska: Wychodzę oczywiście od tego dosłownego znaczenia: ślepa albo ciemna kuchnia, charakterystyczna dla epoki gomułkowskiej małej stabilizacji była zmorą budownictwa socjalistycznego. Źle wentylowana i zaopatrzona w specjalne okienko podawcze przywodziła bardziej na myśl bar mleczny niż współczesny aneks kuchenny. To jednak tylko pierwsza warstwa znaczeniowa tytułu mojej książki. Ślepa kuchnia staje się w niej metaforą dogmatycznie zaślepionego systemu, w którym ideologia najczęściej brała górę nad racjonalnym zarządzaniem gospodarką, a władza miotała się na oślep, doprowadzając do kolejnych kryzysów żywnościowych.

Przeczytaj także: Jest pisane, będzie czytane. Plany trójmiejskich autorów na ten rok

"Ślepa kuchnia. Jedzenie i ideologia w PRL" Monika Milewska "Ślepa kuchnia. Jedzenie i ideologia w PRL" Monika Milewska
Mówiła mi pani ostatnio, że książka ma uchwycić "smak tamtej epoki". Jak zatem smakował PRL?

Myślę, że dla każdego z czytelników pamiętających te czasy, PRL może mieć inny smak: pysznej gumy balonowej Donald, domowego bloku czekoladowego czy schabowego w chrupiącej panierce. Źródła pokazują jednak, że kuchnia tego okresu była dość monotonna, mało urozmaicona, a nawet mdła, jak serwowane wówczas w barach móżdżki i płucka. Wynikało to nie tylko z tzw. przejściowych braków na rynku, ale też z przyzwyczajeń żywieniowych i bardzo ograniczonej oferty dostępnych na rynku produktów. Nie tylko owoce były wówczas egzotyczne. Do "mało znanych ziół" zaliczano w latach 60. tymianek, bazylię, estragon, miętę, szałwię, czarnuszkę i rozmaryn. Nieobecne na rynku były też m.in. brokuły, oliwki i kapary. Z owoców morza można było napotkać w sklepach tylko niedoceniane kalmary i znienawidzonego kryla. Znajomość kuchni światowej musiała być też w społeczeństwie niewielka skoro Zbigniew Herbert w wydanym w 1962 roku "Barbarzyńcy w ogrodzie" tłumaczył swoim czytelnikom, co to jest pizza. Nieco urozmaicenia w domowych posiłkach przyniosła w latach 70. moda na kuchnię węgierską i bułgarską. Przywożona znad Balatonu papryka wyostrzyła trochę nasz smak.

Wszystko wtedy było polityką, nawet jedzenie. Pisze pani: "Władza chętnie mieszała w garnkach swoich obywateli", a Gomułka analizował, ile cukru jest w burakach - proszę nam o tym opowiedzieć.

Władza miała prawie pełną kontrolę nad tym, co trafiało na talerz przeciętnego Kowalskiego. Kontrolowała przecież produkcję, import i dystrybucję oraz ceny żywności. Propagowała też pewne wzorce kulinarne, "racjonalne" sposoby odżywiania, które często miały więcej wspólnego z aktualną sytuacją gospodarczą niż z naukową dietetyką. Władza lubiła także podkreślać swoje zasługi dla wzrostu dobrobytu oraz spożycia tych czy innych artykułów. Szczególnie niebezpieczną kwestią polityczną stało się w PRL-u mięso. Każda podwyżka jego cen wywoływała silny opór społeczny i prowadziła w konsekwencji do tzw. polskich miesięcy: Grudnia'70, radomskiego Czerwca'76, lubelskiego Lipca'80.

Przeczytaj także: Cukier na kartki. Mija kolejna rocznica reglamentacji

  • Zakupy w megasamie w latach 70.
  • Sklep spożywczy w latach 70.
  • Kolejki przed pawilonami handlowymi w 1981 roku.
  • Banany i cytrusy były towarami luksusowymi. Na zdjęciu Warszawska Spółdzielnia Spożywców "Społem".
  • Kolejki do sklepów były stałym elementem krajobrazu, a te za mięsem szczególnie.
  • Kolejka do lodów w Sopocie w 1977 r.
Nie tylko mięso, ale wiele innych produktów żywnościowych w PRL-u były czymś pożądanym, a niektóre wręcz luksusowym towarem. Co poza szynką, słodyczami, cytrusami, bananami i napojami w puszkach, które po wypiciu się zbierało i ustawiało jako ozdoby na półkach, można zaliczyć do strefy jedzeniowego luksusu?

To oczywiście zależy od epoki. W czasach stalinowskich luksusem mogła być nawet kanapka z kiełbasą, bo na co dzień przodownicy pracy jadali zamiast obiadu pajdę chleba posmarowaną marmoladą albo smalcem. Znalazłam w piśmie "Przyjaciółka" z 1950 roku artykuł, w którym piętnuje się dyrektora wrocławskiego oddziału "Caritas" za to, że zajadał czekoladę, kakao, mleko skondensowane, rodzynki, konserwy rybne i owoce suszone. Skuteczne epatowanie tak podstawowymi produktami spożywczymi możliwe było tylko w warunkach zupełnie ogołoconego rynku początków lat 50. W późniejszych czasach synonimem luksusu był na przykład tonik schweppes, ulubiony napój premiera Cyrankiewicza. Najważniejszym jednak symbolem komunistycznego luksusu był radziecki kawior, bo owoce morza, w tym ośmiorniczki, nie pojawiały się raczej na stołach ówczesnej władzy.

Takie towary dostępne były tylko dla nielicznych np. w sieci specjalnych sklepów, potocznie nazywanych "za żółtymi firankami". Co to było?

Funkcjonujące w czasach stalinowskich sklepy takie obsługiwały uprzywilejowanych przedstawicieli aparatu bezpieczeństwa, wyższych funkcjonariuszy partyjnych i państwowych. Deficytowe dobra rozmieszczone na ich półkach mogły wzbudzać w społeczeństwie niezdrowe emocje. Przed zazdrosnym wzrokiem zwykłych obywateli chroniły je więc żółte zasłony w oknach, którym punkty te zawdzięczały swoją nazwę: "sklepy za żółtymi firankami". Zlikwidowano je na fali październikowej odwilży, ale samo zjawisko uprzywilejowanych punktów sprzedaży nie zniknęło. Mundurowi zaopatrywali się w deficytowe towary w tzw. konsumach, a partyjni - w komitetach PZPR różnego szczebla.

Przeczytaj także: Życie z Peweksu, czyli o luksusie w PRL-u

  • Przyjęcie okolicznościowe zorganizowane przez Koło Gospodyń Wiejskich w 1978 roku.
  • Przyjęcie okolicznościowe zorganizowane przez Koło Gospodyń Wiejskich w 1978 roku.
  • Przyjęcie okolicznościowe zorganizowane przez Koło Gospodyń Wiejskich w 1978 roku.
A co się jadało podczas przyjęć? Mnie imprezy w stylu "u cioci na imieninach" kojarzą się z jajkami w majonezie, sałatką jarzynową, zimnymi nóżkami w galarecie, ogóreczkiem i śledzikiem, a do nich - zawsze czysta wódka "z kłoskiem" (żytnia). Dzieci piły oranżadę w butelkach lub woreczkach ze słomką, kompot, wodę sodową z syfonu z sokiem. Na stołach zawsze były też obecne domowe ciasta...

W ciasnych mieszkankach najlepszym rozwiązaniem miał być samoobsługowy zimny bufet usytuowany np. na biurku lub na wysuwanej z meblościanki półce. Królowały na nich słone paluszki, koreczki serowe i krakersy z wędlinami i piklami, ale nie przynosiły gospodarzom ujmy kromeczki bułki paryskiej z twarożkiem i odrobiną szczypiorku. Znalazłam też przepis na kanapeczki z "sardynkami" - w roli niezwykle luksusowych wówczas sardynek występowały parzone śledzie z puszki wymieszane z olejem. W stanie wojennym w "Kobiecie i Życiu" na karnawałowe przyjęcie polecano głównie dania jarskie: pieczarki w bułce, torcik naleśnikowy, groszek w miseczkach, koktajl mleczno-owocowy i pomidorowy. "Jedzenia nie powinno być zbyt dużo. Wszystko powinno być niezbyt drogie, niezbyt wyszukane. Wszystkiego ot tyle, by mieć dobry nastrój i ochotę do tańca". Muszę jednak przyznać, że znalazłam także przepis na kanapki z kawiorem - ćwierć kilo na jedną bułkę barową, ale na takie menu imprezowe stać było chyba tylko partyjne elity.

Czy jest coś z tamtej epoki, co można uznać za cenne i warte kontynuacji? Ludzie byli chyba bardziej zaradni, pomagali sobie nawzajem. Przyjęcia urządzano o wiele częściej niż teraz i każdy wiedział, czyje imieniny są świętowane. Czy nie brakuje nam tego?

Tak, ma pani rację, tej międzyludzkiej bliskości i zaradności na pewno żal. Z drugiej jednak strony powrót do peerelowskiej rzeczywistości mógłby być dla nas trudny. Czytam czasami moim studentom wycinek z gazety z 1981 roku opisujący procedury zdobywania przez rodziców uprawnień do nabycia mleka w proszku dla ich nowonarodzonego dziecka. Brzmi to jak zasady skomplikowanej gry terenowej, a studenci gubią się zwykle w jej zasadach już po kilku zdaniach...

Opinie (330) ponad 10 zablokowanych

  • Cebulunia (1)

    Mój przysmak z PRL-u to chleb z masłem,cebulą i koncentratem pomidorowym

    • 6 0

    • Ja wolałem z musztardą

      Delikatesową albo sarepską. Z dagomy

      • 1 0

  • Z tymi slepymi kuchniami to przesada. (1)

    W latach 1950 do 1980 nasza rodzina az cztery razy zmieniala mieszkanie i kuchnie oraz lazienke mielismy widna (z oknem). Tylko ostatnie mieszkanie na Plk Dabka na Obluzu lazienka byla ciemna ale za to wspaniale dzialala naturalna wentylacja. Do tego stopnia ze musielismy przydlawic nieco jej wylot. Ale wiem ze byly mieszkania z ciemnymi kuchniami i lazienkami. Przewaznie malenkie 25 m2 kawalerki.

    • 5 0

    • Nie tylko kawalerki

      Osoby z mojej rodziny miały ślepe kuchnie w mieszkaniach dwupokojowych. Jedna mieszkała na Witominie w wieżowcu przy ul. PCK, a druga w Wawie. Oba bloki pochodziły z lat 60'.

      • 0 0

  • Było pięknie- nie było Jarkacza truciciela. (1)

    • 12 10

    • To nieprawda

      Był, ale spał ;)

      • 0 1

  • "Wtedy" wystany kawak miesa dal sie upiec, dzisiaj sie nie da. Robi sie maz z nedzna resztka ochlapa. (2)

    • 63 4

    • Zależy kto piecze. Moja mama i wtedy i dziś potrafi upiec pyszne mięsko.

      • 3 0

    • jak dziś wystoisz kolejce w biedronce kawałek mięsa z promki, oczywiscie z kartą biedronki, inaczej płacisz

      2 złote więcej. następnie wszystko robisz na patelniach po super pokazach z występami gwiazd, to nic dziwnego, że takie dziadostwo wychodzi

      • 1 0

  • (13)

    Nie zapomnę kotletów smażonych prze, babcię w panierce z mąki i jajka oczywiście ze zdobycznego schabu "spod lady"

    • 55 3

    • (6)

      Z mąki?
      Raczej z bułki tartej.

      • 1 11

      • (4)

        Tak, w mące. To jest tzw po parysku.

        • 21 0

        • Ok. (2)

          Teraz sobie przypomniałem że była i taka wersja.

          • 7 0

          • była i taka i taka, mało tego jest wersja że się obie te rzeczy naraz robi (1)

            czyli najpierw panierka z mąki potem znowu do jajka i panierka z bułki tartej

            • 1 0

            • Tak robi do dziś moja Mama 70+

              A po usmażeniu schabowych jeszcze je poddusza w rondelku na maśle z odrobiną wody. Smakują cudownie.

              • 1 1

        • Zgadza się. Chodzi o Paryż w woj. kujawsko-pomorskim.

          • 1 1

      • 1 maka, 2 jajko roztrzepane z mlekiem, 3 bułka tarta; I na patelnię!

        • 8 1

    • (4)

      A ja cienkich parówek kupowanych "na metry". Ależ smakowało i pachniała..

      • 13 0

      • człowieku, a wiesz jaka pyszna była coca cola wna początku lat 90? nie to co teraz

        jak człowiek kupił sobie raz na jakiś czas taką kolkę, to celebrował. dzisiejsza coca cola nie umywa się do tego smaku

        to byłem ja, "boomer kiedys to było"

        • 2 0

      • (2)

        Parowki zaiste byly wysmienite, tylko ze trzeba je bylo zdobyc. W moim wypadku wygladalo to tak, ze matka budzila mnie i brata o swicie. Szlismy pieszo jakies 30 min przez nasze miasteczko na PKP. Pozniej jechalismy godzine w okropnym scisku do Poznania bo tam latwiej bylo cos upolowac. W Poznaniu matka mnie wstawiala w jedna kolejke, brata w druga i biegala miedzy nami ktory jest blizej lady. Ta kolejka to nie bylo takie sobie stanie, tylko walka z napierajacym tlumem kilkuset ludzi jak juz sie kolejka ruszyla. Bardzo sie balem, ze mnie zadepcza. Jak juz sie udalo cos kupic, bo nie zawsze sie udawalo, to pozostawaly jeszcze 2godz podrozy z powrotem w takich samych dziadowskich warunkach i juz mozna bylo zjesc kilka parowek i czekac miesiac na kolejne, bo chyba byly na kartki. Te czasy byly totalnie do dooopy. Niczego z nich dobrze nie wspominam.

        • 16 1

        • Pamiętam jak w kolejce do delikatesow Adamskiego stałam z mamą kilka godzin za pomaranczami. Ścisk był taki ze lezalam na plecach kobiety przed nami. W końcu jeszcze dostałam opr że mam stać o własnych siłach a nie leżeć na niej.

          • 1 0

        • Zgadzam się z Tobą w 100%!

          • 7 1

    • spod lady? moj dziadek był w KW, nie musielismy stac w kolejkach, czy zebrac od ekspedientki

      • 0 3

  • I historia zatoczyła koło. (16)

    Aneks kuchenny w wielu mieszkaniach to norma i dobre jedzenie na które będzie stać coraz mniej ludzi. Wrócimy do sałatki warzywnej i jaj w majonezie i to od święta.

    • 96 13

    • (11)

      aneks kuchenny przy salonie to co innego niz ciemna klitka 2 metrowa gdzie baba smierdzace nery gotowala

      • 6 36

      • Tak sobie to tłumacz. (5)

        Nie ma to jak smród smażeniny wkradający się z "aneksu" w każdy kąt "salonu", te usmażone firany/żaluzje/rolety, obicia mebli, wykładziny i dywany. Chyba tylko palaczowi to nie przeszkadza.

        • 38 6

        • (1)

          Ano niestety- sama mam salon z aneksem i nie smażę mielonych, ani ryb, bo potem śmierdzi przez tydzień..

          • 6 4

          • Świeża ryba podczas smażenia nigdy nie śmierdzi, ludzie co Wy kupujecie ???

            Kupcie porządny pochłaniacz i zacznijcie dbać o jakość produktów. Przecież jeśli ryba śmierdzi podczas smażenia, tak samo śmierdzi całe mieszkanie, nawet gdy jest odrębna kuchnia.

            • 4 0

        • Nic nie jest osmażone bo gotujemy na prądzie , nie na gazie

          Poza tym ryba smażona nie śmierdzi jeśli jest świeża- radzę się przekonać, w sobotę kupić od rybaka i smażyć- zero czuć. A sąsiedzi mają odrębne kuchnie i na całej klatce schodowej czuć co jedzą.

          • 1 0

        • i tak i nie bo kiedyś mało kto miał pochłaniacz

          a teraz w aneksie bez pochłaniacza zapachów w okapie ani rusz

          • 1 0

        • Aaa

          A teraz gdy salon jest z aneksem kuchennym to nie śmierdzi żarciem?Teraz młodzi nie gotują tylko zamawiają śmierdzące jedzenie gotowe,które czuć w całej klatce.

          • 27 3

      • "aneks kuchenny przy salonie"

        to tylko semantyka...
        Zmiana słów na bardziej "nobilitujące".

        Bo czym innym jest "aneks" 20m2 przy "salonie" 40m2, niż w "mieszkaniu", którego powierzchnia całkowita nie przekracza powierzchni salonu... Choć dla mnie i tak nie do przyjęcia jest otwarta przestrzeń jadalni z kuchnią.
        To jest stosowane, gdy przygotowanie posiłku jest wyjątkiem (czasem świętem i atrakcją) a nie rutyną. Jednak nasze "żywienie zbiorowe" nie osiągnęło odpowiedniego poziomu jakość/cena, aby stało się konkurencją czy nawet alternatywą.

        • 7 1

      • Niestety ale w zdecydowanej większości ten aneks nie różni się od tej klity. (2)

        Często wcisinięty nawet w kąt oddalony od okna. Masakra kupić takie mieszkanie w 21 wieku.

        • 28 3

        • I tak oto historia zatacza koło

          Eurokołchoz każe nam odejść od mięsa, a białko, którym moglibyśmy się żywić widzi w wysuszonych i zmielonych robakach. To dużo gorsza perspektywa, aniżeli powrót do PRL-u

          • 12 10

        • masakra to nie potrafić tak smażyć, by nie waliło spalenizną

          to ma być usmażone, a nie spalone na oleju

          • 5 15

      • Lepiej w serialu z TVN wygląda.

        • 11 0

    • (1)

      Sałatka jarzynowa oraz jajka na twardo z majonezem są nadal elementem świątecznych potraw w wielu rodzinach. Kwestia tradycji i przyzwyczajeń. I nie ma w tym nic złego.

      • 24 0

      • to jeszcze co innego tu mowa o przyjęciach u cioci a nie świątecznym stole u rodziny

        • 0 1

    • (1)

      I tak jest w coraz większej ilości rodzin, kiedyś było smaczniej i Rodzina spotykała się przy potrawach tańszych ale zdrowszych, bez chemii.

      • 29 4

      • się spotykała

        to najważniejsze.

        • 4 0

  • Opinia wyróżniona

    chleb z cukrem i chleb ze smalcem (16)

    W latach 80 tych chodzilam do podstawowki i pamietam chleb z cukrem i woda jak chcialam coś słodkiego a jak chciałam mięso to robiłam sobie chleb ze smalcem i musztardą.

    • 122 21

    • Dziwnem, bylko dużo sklepików ze słodyczami od Aldiego - tanimi, bo nas było stać, choć u nas bogato nie było.

      Były cukiernie, budki z goframi- akurat do słodyczy był dostęp. Poza tym można było robić sobie kogel- mogel bez obawy, ze się zatrujemy starymi jajkami. I piekliśmy z mamą cista- tanio i domowo.

      • 2 0

    • (5)

      Takie domy były ale u rodziców którym nie chciało się pracować, albo w rodzinach tzw rozbitych , pijących.

      • 10 41

      • (3)

        Pieprzysz glupoty jak twierdzisz ze tak nie było. Komunizm i socjalizm Hitlera to najgorsze co przytrafiło się Polsce

        • 19 13

        • Komunizm prawdziwy był w Polsce kilka lat

          Imieniny, urodziny każdego domownika były okraszone jedzeniem na bogato, teraz jem mniej mięsa niż wtedy przysługiwało na kartki na osobę. Chleb był przedni, bez chemii jak dzisiaj- mama trzymała w lnianej ścierce i nawet po tygodniu - tylko podsychał, ale nie pleśniał. warzywa i jabłka, mieliśmy z działki- robiliśmy dużo weków a zimę. Skąd dzisiaj alergie - z chemii w żywności, w wodzie, wszystko jest skażone.

          • 5 1

        • (1)

          Chyba najlepsze w całej historii.

          • 4 18

          • najlepsze to będzie jak zamkniesz jadaczkę

            • 2 0

      • autopsja?

        • 19 4

    • W domu się nie przelweało. (7)

      Ale takich wynalazków nie jadłem.

      • 13 28

      • (6)

        U mnie się też nie przelewało, ale jadłem wszystkie te przysmaki. Mamie czasami udawało się kupić keczup w słoiczku z Kotlina (chyba) i wtedy to były pyszne kanapeczki z samym keczupem, czasami jeszcze kładło się na to cebulkę. Pychota!
        No i oranżada w proszku, którą sypało się na rękę, trochę śliny i musujące coś do buzi.
        Boże Narodzenie do tej pory kojarzy mi się z zapachem pomarańczy i mandarynek, które tylko wtedy można było kupić, po odstaniu swego w gigantycznej kolejce.

        • 50 0

        • wtedy chyba nie było Kotlina ale Włocławek jak najbardziej

          • 5 0

        • Ketchup był słoiczkach z Włocławka (1)

          • 34 1

          • i jest

            do dzisiaj.
            ;)

            • 17 2

        • Nigdy nie staliśmy w kolejkach po cytrusy . (2)

          Ojciec pracował w porcie przy przeładunku . Można powiedzieć że byliśmy tymi owocami razem z bratem przejedzeni.

          • 8 18

          • Może i przejedzeni, ale tylko dwa razy do roku. (1)

            Przed świętami. Bo tylko wtedy PRL importowal cytrusy.

            No chyba że jedliscie cytryny.

            • 28 0

            • Za Gierka częściej przypływały.

              Dużo było statków z USA z dobrem wszelakim . Coś tam zawsze spadło z haka :)

              • 11 5

    • lepsza była bułka z margaryną i cukrem.

      • 2 3

  • (1)

    No to was zaskoczę. Pracowałem w WPHW jako konwojent i zaopatrywaliśmy również milicyjne Konsumy i tzw. kantynę czyli sklep-bar na I piętrze w kw pzpr czyli te sklepy " za żółtymi firankami". Widziałem co było na półkach i czasem też coś zjadłem. W KW np. była bez kartek kiełbasa toruńska i Winiak Klubowy. Najczęściej zamawiano sałatkę jarzynową i galaretkę. Bar Konsumów jak w 007 zgłoś się - pieczeń wołowa z puree i kapustą. D...nie urywało.

    • 30 2

    • ale tam było mięso bez kartek jakie późńiej wprowadzono

      i wtedy to d. urywało jak w sklepach nic a tam pełno i to bez kartek czyli bez limitu

      • 2 0

  • Chleb bułki rogale i inne pieczywo (22)

    Pychota, warzywa owoce co za smak już nie zjemy pomidora tak dobrego jak kiedyś,maslo lepsze gatunkowo było w czerwonym opakowaniu a te troszkę gorsze w niebieskim ( dzisiejsze nie ma szans z tym dawnym niebieskim)brakowało mięsa owszem to prawda ale było masę innych nie skażonych chemią produktów ogólnie rzecz biorąc tamtych smaków już nie ma a szkoda

    • 86 8

    • (16)

      Masa innych produktów? Niby jakich? Ze dwa rodzaje sera - jeśli udało się kupić? Radzieckie konserwy? A może pomarańcze na Boże Narodzenie i Wielkanoc - wystane wcześniej w kolejce?

      • 8 12

      • cytrusów było mało (11)

        ale nasze zdrowe owoce miały więcej witamin Znasz smak i zapach truskawek z tamtych latach? jak nie znasz to nie poznasz juz nigdy ! a jabłek? a gruszek? porzeczek ? nigdy nie brakowało tych smaczności a że nie było mięcha to i ludziom na dobre wyszło !nikt w tamtych latach nie głodował każdy jadł naturalną żywnośść za którą teraz uganiają sie po tzw sklepach eko ale to nie jest to co było

        • 15 3

        • (2)

          Znam zapach takich jabłek, gruszek czy truskawek - bo za PRL-u całą rodziną zasuwaliśmy w ogrodzie, żeby je mieć. Nawet kury przez pewien czas babcia hodowała, podobnie jak wielu sąsiadów. I to wszystko w Gdańsku - wcale nie na jakiś obrzeżach miasta. Tyle, że z konieczności - nie dla przyjemności.
          Może jeszcze napiszesz, że dzięki wszechobecnym brakom ludzie się więcej ruszali, więc byli zdrowsi ;)?

          • 7 1

          • w sumie nikt ci nie broni i teraz uprawiać w ogrodzie własncy owoców czy warzyw

            sam sobie chemii nie dowalisz do nich

            • 1 0

          • I się nie przejadali, nie było problemu otyłości.

            • 4 1

        • (1)

          Podaj proszę badania porównujące zawartość witamin i składników odżywczych w owocach z lat 70. i współczesnych. I wykaż na gruncie naukowym wyższość tych pierwszych. Twoje preferencje smakowe kilkadziesiąt lat temu są dowodem czysto anegdotycznym.

          • 1 2

          • widzisz, gdyby się dało te "preferencje smakowe"

            skodyfikować i udostępnić jako produkt a przynajmniej jako "dowód", którego oczekujesz, pewnie przedmówca byłby bogatym człowiekiem.

            Niestety, "przemysłowy tucz trzody ludzkiej" jest faktem i pracochłonne oraz mało wydajne metody zaspokojenia "preferencji smakowych" nie mają szans.

            Ale sentymenty i pamięć pozostają.
            Kto nie zna, niech żałuje.

            • 1 2

        • (4)

          Nie glodowalem bo matka cale dnie stala w kolejkach (ja czesem tez po szkole) a ojciec po pracy a w weekendy cala rodzina zasuwalismy na dzialce - to byly nasze wycieczki. Nie chce powrotu czasow kiedy mimo tego ze sie pracuje to trzeba jeszcze kolejne tyle wysilku wlozyc w zdobycie jedzenia. Chce isc do sklepu i kupic jedzenie za pieniadze, ktore zarobie i miec czas po pracy dla siebie i rodziny a nie spedzac go na polowaniach na miescie w kolejkach i wiecznym "odpoczynku" na dzialce zeby miec ziemniaki do obiadu czy owoce na zime.

          • 11 4

          • Wtedy nie było (2)

            Weekendów a ziemniaki zawsze były w sklepach lub rozwoził je pod domy gospodarz krzycząc kartofle kartofle ale jak chcieliście mieć ze swojej działki to wasza sprawa

            • 3 1

            • (1)

              To, ze się wtedy nie mowilo weekend to nie znaczy, ze tego nie bylo, a gospodarzy rozworzacych cokolwiek po mieście nigdy w PRLu nie widzialem. Przynajmniej nie w Wielkopolsce gdzie wtedy mieszkalem. Tam to się zaczęło dopiero w latach 90tych

              • 2 0

              • "nie mowilo weekend to nie znaczy, ze tego nie bylo"

                Nie było.
                Pierwsze wolne soboty (raz w miesiącu) to zjawisko z lat 70.
                Więc inne PRL znamy.
                Przypuszczam że odnosisz się do lat 80. To zupełnie inna bajka. A w 90 wyrosły nam długie zęby, które szczerzymy do dzisiaj.
                W Wielkopolsce może gospodarze nie jeździli po miastach/dzielnicach, bo tam dobrze funkcjonowały targowiska rolne. Wiem, bo wuja zabierał mnie na furmankę i miałem okazję w takich atrakcjach uczestniczyć. Na wybrzeżu w 90 latach to właśnie przestali. Obecnie odtwarza się to w znacznie bardziej cywilizowanych formach.
                Ciekawe, że ostatnio trafiłem na takowe targowisko w... Warszawie (słynny Wolumen). Zmiana jest jedynie taka, że zamiast furmanek są dostawczaki i ciężarówki... ;) Ale sceny i zapachy, bardzo podobne ;)

                • 1 0

          • skoro chcesz

            to bierz co dają...

            • 1 0

        • Tak, znam smak jabłek- papierówek, tak kwaśnych,że nie szło zjeść i zawsze zarobaczonych

          • 5 4

      • (3)

        Prawdziwe mleko (wieczorem już na zsiadłe się nadawało). Ale były i gorsze rzeczy, np. jogurt tylko w jednym smaku i pitny.

        • 14 0

        • Mleko nadal jest prawdziwe tylko na poczatku lat 90tych upowszechnila sie technologia sterylizacji, tzw UHT. Po sterylizacji masz w mleku mniej zywych bakterii niz po pasteryzacji. Mniej o kilka rzedow wielkosci i to cala tajemnica zsiadlego wieczornego mleka.

          • 2 1

        • Jogurt bywał też często w postaci "bomby", kiedy za daleko posunięta fermentacja wypychała wieczko do góry. Była loteria, czasem jogurt trafiał na stół, a czasem do sedesu.

          • 4 0

        • Czy pitny jogurt jest gorszy to rzecz dyskusyjna ;)

          • 3 1

    • Już samo to, że w 34-milionowym wówczas, i rolniczym kraju miałeś do wyboru dwa rodzaje masła świadczy o poziomie żywności w tym czasie.

      • 3 0

    • (3)

      Masło, tak jak i smalec były sprzedawane na wagę - wycinane z bloku. Ser żółty, również plasterkowany na miejscu. Tak to wyglądało przynajmnej w początkach epoki Gierka. Pomidory w zasadzie tylko latem i rarytasem były "bułgary", ale faktycznie to wielu ludzi miało swoje pomidory z działek i ogródków. Mięso i jego przetwory (kiełbasa zwyczajna) tylko chwilami pojawiały się w mięsnych, a kultowa szynka prasowana z puszki była przedmiotem marzeń na święta. Pieczywo - o ile nie kupione w piekarni, było czerstwe, bo nie było zwrotów, sprzedawano więc najpierw te z najstarszych dostaw.
      W późnych latach 70 mleczarnie zaczeły produkowac takie rarytasy jak serek homogenizowany, pleśniowy (były poważne podejrzenia, że towar jest zepsuty), a także smak dzieciństwa - mleko zagęszczone w tubce.

      • 10 7

      • Masło na wagę to była rzadkość i głównie w latach 80-tych. (2)

        Wcześniej było wszędzie w kostkach, zwykłe i tzw ekstra.
        I kostki miały chyba 250 g, a nie 200 jak teraz.

        • 11 0

        • Za jedyne 16 zł kostka. Zapłać dziś 16 zł za kostkę masła, to też będzie "prima sort".

          • 0 2

        • Masło na wagę, w dużym bloku, było przed epoka kostkową. No i było solone (uważane za gorsze) i niesolone. Dopiero kolejnym etapem były kostki 250, a jeszcze kolejnym kostki 200. A pamiętacie mleko i śmietanę rozlewane z dużych kanek do przynoszonych słoików?

          • 1 0

  • z glodu jeszcze nikt nie umarl, tylko z pragnienia (1)

    • 11 1

    • umarł umarł, całe rzesze

      naucz się historii

      • 1 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Pobożni i cnotliwi. Dawni gdańszczanie w zwierciadle sztuki (1 opinia)

(1 opinia)
20 zł
spotkanie, wystawa, warsztaty

Kultura ludowa Pomorza Gdańskiego

wystawa

Wystawa "Kajko, Kokosz i inni"

wystawa

Sprawdź się

Sprawdź się

Najstarszym zabytkiem w Sopocie, będącym jednocześnie oddziałem Muzeum Archeologicznego w Gdańsku jest:

 

Najczęściej czytane