Zapraszamy do salonu Empiku w Galerii Bałtyckiej na spotkanie z Krzysztofem Baranowskim.
Podobne wydarzenia
środa, godz. 18:30
Rumia,
Stacja Kultura Miejska...
Wstęp wolny
sobota, godz. 13:00 - 14:30
Gdańsk,
Muzeum Narodowe
bilety 1 zł
Krzysztof Baranowski
znany jako Kapitan, żegluje samotnie (dwa razy dookoła świata) i z licznymi załogami (głównie młodzieżowymi). Ma za sobą ćwierć miliona mil morskich przeżeglowanych na różnych akwenach. Autor koncepcji i animator dwóch projektów budowy żaglowców (Pogoria i Fryderyk Chopin), twórca Szkoły pod Żaglami, pisze o swojej życiowej pasji w artykułach, książkach i podręcznikach.
Info ze strony autora:
POSŁOWIE KAZIMIERZA ROBAKA (dot. książki "Bujanie w morskiej pianie")
O tym, co w tym zbiorze jest, Autor napisał we wstępie. Można do tego oczywiście dodać, że styl jego prozy jest jednocześnie lapidarny i obrazowy, precyzyjny i metaforyczny. Że opowiadania te, z pozoru wyrywkowe i fragmentaryczne, dają obraz życia i osiągnięć nie tylko jednego z największych żeglarzy polskich i światowych, ale i nieprzeciętnej osobowości. Że mają cechy zarówno dokumentu, jak i fikcji literackiej. Wreszcie: że jest to najnowsze opus pisarza, którego poprzednie książki rozchodziły się w milionowych nakładach, tak po polsku, jak w tłumaczeniach.
Krzysztof Baranowski jest żeglarzem i pisarzem. Jest to formułka wygodna, ale ograniczona. Niniejszy tomik opowiadań nie czyni prawie nic, by ów stereotyp obalić lub choćby tylko rozszerzyć. Dlatego, moim zdaniem, najciekawsze jest to, czego w tym zbiorze nie ma.
A nie ma prawie nic o tym, że drugą, obok żeglarstwa, dziedziną, w której Krzysztof Baranowski ma zasługi nieprzecenione, jest edukacja, w której wykorzystuje on - jak na żeglarza przystało - długi rejs morski jako najważniejszy element wychowawczy.
Autor dokonał w żeglarstwie wystarczająco dużo, by móc czerpać z tego sławę i chwałę do końca życia, jak większość sportowych mistrzów. To mu jednak nie wystarczało i w ten sposób, na początku lat 80. ubiegłego wieku, narodziła się jedna z najbardziej niezwykłych i wartościowych inicjatyw w polskiej edukacji:
Szkoła pod Żaglami Krzysztofa Baranowskiego, który pisał:
Moja Szkoła pod Żaglami jest dla tych, którzy chcą przekroczyć ciasne horyzonty egoizmu i wypłynąć na szerokie wody - poznać smak ciężkiej pracy na pokładzie żaglowca, nie tracąc przy tym nic ze szkolnego programu. Namawiamy młodzież, by zauważyła obok siebie innych, potrzebujących pomocy ludzi i okazała im pomocną dłoń. Za pracę dla innych nagradzamy tym, co uważamy za najlepsze - morską żeglugą. Dzięki morzu i jego walorom kształcimy nowe elity.
Imprez ze "szkołą" i "żaglami" w nazwie jest w Polsce i na świecie wiele, jednak Szkoła Pod Żaglami Kapitana Baranowskiego różni się od nich zasadniczo:
- o dostanie się do niej trzeba walczyć, długo i w wielu dziedzinach, wśród których jest wielomiesięczna praca opiekuńcza jako próba charakteru, konkurs sprawności fizycznej i intelektualnej;
- za prawo wejścia na pokład i cały rejs płaci się wyłącznie własnym wysiłkiem, a nie pieniędzmi rodziców;
- oprócz normalnych zajęć związanych z żeglugą jest w niej codziennie 5 lub 6 lekcji, z klasówkami i ocenami, jak w "normalnej" lądowej szkole;
- nauka w niej trwa nieustannie: po lekcjach lekcji trzeba pełnić służbę na wachtach, ale można też praktycznie o każdej porze prosić nauczycieli o wyjaśnienia, powtórzenia lub rozszerzenia omawianych na lekcjach tematów;
- jej założeniem jest to, że trwać powinna kilka miesięcy, a najlepiej jeden semestr: młodym ludziom potrzeba dwóch miesięcy na integrację i nabranie rutyny - zazwyczaj dopiero trzeci i dalsze miesiące przynoszą pełną satysfakcję z żeglugi i nauki, zaś działanie w zespole staje się przyjemnością, a nie obowiązkiem.
Mimo elitarności, celem Szkoły Pod Żaglami Krzysztofa Baranowskiego nie jest wychowywanie czempionów, rekordzistów czy noblistów. Zadanie zostaje spełnione, gdy z pokładu schodzą młodzi ludzie świadomi swej wartości, rozumiejący zasadę współpracy w grupie. W przyszłości wyrosną na aktywnych i rzutkich obywateli, o których potocznie mówi się "porządni i wartościowi ludzie".
Wszyscy dotychczasowi absolwenci i absolwentki zgodnie twierdzą: Szkoła Kapitana była dla nich bodźcem, odskocznią i akceleratorem podczas wkraczania w etap dorosłości i w dalszej, samodzielnej karierze; otworzyła im drzwi do świata, pomogła uwierzyć we własne możliwości, jasno sprecyzować cele życiowe, zmobilizować do wysiłku dla ich osiągnięcia. Wszyscy ci młodzi ludzie stali się postaciami wybitnymi w swych środowiskach.
Nad tym, że od tak wychowanej młodzieży zależy przyszłość zbiorowości, w której przyjdzie im działać, rozwodzić się nie trzeba, gdyż - w Polsce przynajmniej - są to prawdy znane (choć niestety rzadko popierane na szczeblu państwowym) od czasów Odrodzenia.
W opowiadaniach tu przedstawionych wiele jest o wychowawczej roli i wpływie morza na proces kształtowania młodych charakterów, ale te opisy mają charakter ogólny. Nawet po dokładnym przeczytaniu skróconego spisu dat w żeglarskim życiorysie Autora trudno się domyślić, co naprawdę kryje się za enigmatycznymi wzmiankami o powołaniu czy reaktywowaniu Fundacji "Szkoła pod Żaglami".
A kryje się wiele. Walcząc o realizację swego projektu Krzysztof Baranowski doprowadził do zbudowania dwóch żaglowców: Pogorii i Fryderyka Chopina. Oba były siedzibą Szkoły Pod Żaglami, ale obu nie udało się utrzymać, gdyż Szkoła nie jest instytucją zarobkową i musi bazować na dotacjach. Tych zaś nie było.
To, co dzieje się na etapie szkół podstawowych i średnich, procentować będzie dopiero kilkadziesiąt lat później, kiedy dzisiejsze dzieci decydować będą o kraju, jego prestiżu i dorobku. Opłacalność inwestycji w wychowanie młodych pokoleń trudno przełożyć na kwoty pieniężne. Dlatego Kapitan nieprzerwanie stuka do drzwi instytucji i ministerstw odpowiedzialnych za polską edukację i wychowanie. Ale o dotacjach z budżetu Szkoła Pod Żaglami może tylko pomarzyć, więc utrzymuje się dzięki sponsorom prywatnym, z którymi - samo życie - bywa różnie. I tak samo bywa ze Szkołą.
Fundacja wciąż jest na dorobku: na własny żaglowiec pieniędzy wciąż nie wystarcza, a za czarterowanie armatorzy liczą słono. Im jednak nie ma się co dziwić. Jeśli komu dziwić się można, to władzom oświatowym i ich obojętności.
Tego wszystkiego z niniejszego zbioru można się jedynie domyślać. Gdzieś na uboczu pozostają prawdziwie dramatyczne sploty akcji, która trwa: gdyż Krzysztof wciąż o swoją Szkołę walczy, wśród burz i sztormów znacznie groźniejszych niż prawdziwe, bo na oceanie biurokracji, niechęci i obojętności.
W tym wszystkim wykazuje niewiarygodny optymizm, determinację i konsekwencję działania - wszak jego Szkoła Pod Żaglami wciąż płynie, a z pokładów żaglowców rok w rok schodzą uśmiechnięci, radośni - i lepsi - młodzi ludzie.
Pewnie dlatego opowiadania te są jak pogodna gawęda przy kominku: pełna suspensów, ale zakończona szczęśliwie, gdyż żeglarz pokonał morskie straszydła, wrócił do Itaki i swej Penelopy, i wszystko nam teraz opowiada.
A sprawy mniej sympatyczne? Sądzę, że Autor ma ich dosyć na co dzień, więc pominął je rozmyślnie. Prawdopodobnie nawet nie sądząc, że zechce je przypominać piszący niniejsze posłowie.
W naszym żeglarstwie Krzysztof to druga obok Zaruskiego postać. Zaruski przed wojną, a on po wojnie. Bo akurat nam nikt nie powie, że jest człowiek, który po wojnie zrobił więcej propagandy dla żagli i dla wyprowadzenia małolatów na morze niż Krzysztof.
Pisałem tak 30 lat temu, w mojej opowieści o pierwszej Szkole Pod Żaglami. Dziś nie zmieniłbym w tej kwestii ani słowa.
znany jako Kapitan, żegluje samotnie (dwa razy dookoła świata) i z licznymi załogami (głównie młodzieżowymi). Ma za sobą ćwierć miliona mil morskich przeżeglowanych na różnych akwenach. Autor koncepcji i animator dwóch projektów budowy żaglowców (Pogoria i Fryderyk Chopin), twórca Szkoły pod Żaglami, pisze o swojej życiowej pasji w artykułach, książkach i podręcznikach.
Info ze strony autora:
POSŁOWIE KAZIMIERZA ROBAKA (dot. książki "Bujanie w morskiej pianie")
O tym, co w tym zbiorze jest, Autor napisał we wstępie. Można do tego oczywiście dodać, że styl jego prozy jest jednocześnie lapidarny i obrazowy, precyzyjny i metaforyczny. Że opowiadania te, z pozoru wyrywkowe i fragmentaryczne, dają obraz życia i osiągnięć nie tylko jednego z największych żeglarzy polskich i światowych, ale i nieprzeciętnej osobowości. Że mają cechy zarówno dokumentu, jak i fikcji literackiej. Wreszcie: że jest to najnowsze opus pisarza, którego poprzednie książki rozchodziły się w milionowych nakładach, tak po polsku, jak w tłumaczeniach.
Krzysztof Baranowski jest żeglarzem i pisarzem. Jest to formułka wygodna, ale ograniczona. Niniejszy tomik opowiadań nie czyni prawie nic, by ów stereotyp obalić lub choćby tylko rozszerzyć. Dlatego, moim zdaniem, najciekawsze jest to, czego w tym zbiorze nie ma.
A nie ma prawie nic o tym, że drugą, obok żeglarstwa, dziedziną, w której Krzysztof Baranowski ma zasługi nieprzecenione, jest edukacja, w której wykorzystuje on - jak na żeglarza przystało - długi rejs morski jako najważniejszy element wychowawczy.
Autor dokonał w żeglarstwie wystarczająco dużo, by móc czerpać z tego sławę i chwałę do końca życia, jak większość sportowych mistrzów. To mu jednak nie wystarczało i w ten sposób, na początku lat 80. ubiegłego wieku, narodziła się jedna z najbardziej niezwykłych i wartościowych inicjatyw w polskiej edukacji:
Szkoła pod Żaglami Krzysztofa Baranowskiego, który pisał:
Moja Szkoła pod Żaglami jest dla tych, którzy chcą przekroczyć ciasne horyzonty egoizmu i wypłynąć na szerokie wody - poznać smak ciężkiej pracy na pokładzie żaglowca, nie tracąc przy tym nic ze szkolnego programu. Namawiamy młodzież, by zauważyła obok siebie innych, potrzebujących pomocy ludzi i okazała im pomocną dłoń. Za pracę dla innych nagradzamy tym, co uważamy za najlepsze - morską żeglugą. Dzięki morzu i jego walorom kształcimy nowe elity.
Imprez ze "szkołą" i "żaglami" w nazwie jest w Polsce i na świecie wiele, jednak Szkoła Pod Żaglami Kapitana Baranowskiego różni się od nich zasadniczo:
- o dostanie się do niej trzeba walczyć, długo i w wielu dziedzinach, wśród których jest wielomiesięczna praca opiekuńcza jako próba charakteru, konkurs sprawności fizycznej i intelektualnej;
- za prawo wejścia na pokład i cały rejs płaci się wyłącznie własnym wysiłkiem, a nie pieniędzmi rodziców;
- oprócz normalnych zajęć związanych z żeglugą jest w niej codziennie 5 lub 6 lekcji, z klasówkami i ocenami, jak w "normalnej" lądowej szkole;
- nauka w niej trwa nieustannie: po lekcjach lekcji trzeba pełnić służbę na wachtach, ale można też praktycznie o każdej porze prosić nauczycieli o wyjaśnienia, powtórzenia lub rozszerzenia omawianych na lekcjach tematów;
- jej założeniem jest to, że trwać powinna kilka miesięcy, a najlepiej jeden semestr: młodym ludziom potrzeba dwóch miesięcy na integrację i nabranie rutyny - zazwyczaj dopiero trzeci i dalsze miesiące przynoszą pełną satysfakcję z żeglugi i nauki, zaś działanie w zespole staje się przyjemnością, a nie obowiązkiem.
Mimo elitarności, celem Szkoły Pod Żaglami Krzysztofa Baranowskiego nie jest wychowywanie czempionów, rekordzistów czy noblistów. Zadanie zostaje spełnione, gdy z pokładu schodzą młodzi ludzie świadomi swej wartości, rozumiejący zasadę współpracy w grupie. W przyszłości wyrosną na aktywnych i rzutkich obywateli, o których potocznie mówi się "porządni i wartościowi ludzie".
Wszyscy dotychczasowi absolwenci i absolwentki zgodnie twierdzą: Szkoła Kapitana była dla nich bodźcem, odskocznią i akceleratorem podczas wkraczania w etap dorosłości i w dalszej, samodzielnej karierze; otworzyła im drzwi do świata, pomogła uwierzyć we własne możliwości, jasno sprecyzować cele życiowe, zmobilizować do wysiłku dla ich osiągnięcia. Wszyscy ci młodzi ludzie stali się postaciami wybitnymi w swych środowiskach.
Nad tym, że od tak wychowanej młodzieży zależy przyszłość zbiorowości, w której przyjdzie im działać, rozwodzić się nie trzeba, gdyż - w Polsce przynajmniej - są to prawdy znane (choć niestety rzadko popierane na szczeblu państwowym) od czasów Odrodzenia.
W opowiadaniach tu przedstawionych wiele jest o wychowawczej roli i wpływie morza na proces kształtowania młodych charakterów, ale te opisy mają charakter ogólny. Nawet po dokładnym przeczytaniu skróconego spisu dat w żeglarskim życiorysie Autora trudno się domyślić, co naprawdę kryje się za enigmatycznymi wzmiankami o powołaniu czy reaktywowaniu Fundacji "Szkoła pod Żaglami".
A kryje się wiele. Walcząc o realizację swego projektu Krzysztof Baranowski doprowadził do zbudowania dwóch żaglowców: Pogorii i Fryderyka Chopina. Oba były siedzibą Szkoły Pod Żaglami, ale obu nie udało się utrzymać, gdyż Szkoła nie jest instytucją zarobkową i musi bazować na dotacjach. Tych zaś nie było.
To, co dzieje się na etapie szkół podstawowych i średnich, procentować będzie dopiero kilkadziesiąt lat później, kiedy dzisiejsze dzieci decydować będą o kraju, jego prestiżu i dorobku. Opłacalność inwestycji w wychowanie młodych pokoleń trudno przełożyć na kwoty pieniężne. Dlatego Kapitan nieprzerwanie stuka do drzwi instytucji i ministerstw odpowiedzialnych za polską edukację i wychowanie. Ale o dotacjach z budżetu Szkoła Pod Żaglami może tylko pomarzyć, więc utrzymuje się dzięki sponsorom prywatnym, z którymi - samo życie - bywa różnie. I tak samo bywa ze Szkołą.
Fundacja wciąż jest na dorobku: na własny żaglowiec pieniędzy wciąż nie wystarcza, a za czarterowanie armatorzy liczą słono. Im jednak nie ma się co dziwić. Jeśli komu dziwić się można, to władzom oświatowym i ich obojętności.
Tego wszystkiego z niniejszego zbioru można się jedynie domyślać. Gdzieś na uboczu pozostają prawdziwie dramatyczne sploty akcji, która trwa: gdyż Krzysztof wciąż o swoją Szkołę walczy, wśród burz i sztormów znacznie groźniejszych niż prawdziwe, bo na oceanie biurokracji, niechęci i obojętności.
W tym wszystkim wykazuje niewiarygodny optymizm, determinację i konsekwencję działania - wszak jego Szkoła Pod Żaglami wciąż płynie, a z pokładów żaglowców rok w rok schodzą uśmiechnięci, radośni - i lepsi - młodzi ludzie.
Pewnie dlatego opowiadania te są jak pogodna gawęda przy kominku: pełna suspensów, ale zakończona szczęśliwie, gdyż żeglarz pokonał morskie straszydła, wrócił do Itaki i swej Penelopy, i wszystko nam teraz opowiada.
A sprawy mniej sympatyczne? Sądzę, że Autor ma ich dosyć na co dzień, więc pominął je rozmyślnie. Prawdopodobnie nawet nie sądząc, że zechce je przypominać piszący niniejsze posłowie.
W naszym żeglarstwie Krzysztof to druga obok Zaruskiego postać. Zaruski przed wojną, a on po wojnie. Bo akurat nam nikt nie powie, że jest człowiek, który po wojnie zrobił więcej propagandy dla żagli i dla wyprowadzenia małolatów na morze niż Krzysztof.
Pisałem tak 30 lat temu, w mojej opowieści o pierwszej Szkole Pod Żaglami. Dziś nie zmieniłbym w tej kwestii ani słowa.