• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport
stat
Impreza już się odbyła
PATRONAT

2. urodziny Off de BICZ

cze 2

niedziela, godz. 16:00, 19:00

Gdynia,
bilety 40 zł
Kup bilet
lis 8

piątek, godz. 18:00

Gdańsk,
bilety 85 zł
Kup bilet
Sopocka Scena Off de BICZ działa w Sopocie od dwóch lat, początkowo jako Sopocka Scena Alternatywna. Jej zadaniem jest prezentacja i promocja teatru niezależnego. Off de BICZ chce proponować mieszkańcom Trójmiasta kontakt z tym, co w ruchu teatralnym ciekawe i nowe, ze sztuką odważną i poszukującą. Jej działalność to organizacja festiwali i przeglądów teatralnych, prezentacja twórczości gości z Polski i z zagranicy, tworzenie własnych spektakli przez teatry pracujące przy Sopockiej Scenie. To też projekty aktywizujące lokalną społeczność jak „lekcje teatralne” dla licealistów, staże teatralne dla studentów i „Off sopockim Seniorom” – spektakle dla studentów Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Również projekty nastawione na współpracę międzynarodową i wymianę doświadczeń i technik teatralnych – „teatr europejski”, którego założeniem jest praca twórcza europejskich reżyserów z polskimi aktorami.

28 października z okazji 2. urodzin Sopockiej Sceny Off de BICZ i 25-lecia działalności Teatru Stajnia Pegaza odbędzie się maraton teatralny. Będzie można zobaczyć większość spektakli zrealizowanych w Sopockiej Scenie podczas jej dwuletniej działalności oraz dwa premierowe: najnowsze solo Jacka Krawczyka z Teatru Okazjonalnego pt. „Helikopter Tanz Streichquartett” i „Ja, Gubernator” Teatru Zielony Wiatrak wg „Sądu nad Don Kichotem” Antoniego Słonimskiego.
Spektakle będą się odbywały na scenie Teatru na Plaży. Najpierw zobaczymy „Viva la vida!” Teatru Okazjonalnego inspirowany twórczością Fridy Kahlo z pięknymi wersjami obrazów meksykańskiej malarki autorstwa Mateusza Skutnika. Potem w Klubie Sfinks „Wszyscy” wg „Miasta ślepców” José Saramago Teatru Stajnia Pegaza, historia miasta ogarniętego epidemią ślepoty, zdobywca II nagrody na Łódzkich Spotkaniach Teatralnych 2004. Premierowe solo Jacka Krawczyka inspirowane muzyką niemieckiego kompozytora awangardzisty Karlheinz’a Stockhausena i monodram w wykonaniu Ani Chojnickiej, już kilka razy nagrodzonej za tę kreację aktorską, ostatnio na „Słodkobłękitach” w Zgierzu, odbędą się w Teatrze na Plaży. Przewidziane są też momenty na relaks przy winie i przekąsce. Na deser „Wstyd”, najnowszy spektakl Teatru Stajnia Pegaza na motywach „Utraconej czci Katarzyny Blum” Heinricha Bolla; „Brh+” Teatru Zielony Wiatrak wg tekstu i w wykonaniu Marka Branda, trójmiejskiego aktora, reżysera i autora tekstów, oraz „A teraz Ja!” monodram na podstawie tekstów Witolda Gombrowicza, który w listopadzie zostanie zaprezentowany na wrocławskich Spotkaniach Teatrów Jednego Aktora. Wszystkich widzów zapraszamy również na lampkę wina i mały bankiet.


18.00 „Viva la vida!” Teatr Okazjonalny
19.00 „Wstyd” Teatr Stajnia Pegaza
20.00 „Helikopter Tanz Streichquartett”
choreografia: Jacek Krawczyk, Joanna Czajkowska
muzyka: Karlheinz Stockhausen
tańczy: Jacek Krawczyk
„Ja, Gubernator” Teatr Zielony Wiatrak
reżyseria: Marek Brand, wykonanie: Anna Chojnacka
„A teraz Ja!” Teatr Stajnia Pegaza
21.15 „BRh+” Teatr Zielony Wiatrak
22.15 „Wszyscy” Teatr Stajnia Pegaza

ceny biletów:
karnet na cały wieczór 50 zł
bilet na pojedynczy spektakl 10 zł
rezerwacja biletów: 555 22 34, 0609 690 038


Opis spektakli

„Viva la vida!” Teatr Okazjonalny
koncept i reżyseria: Joanna Czajkowska, Jacek Krawczyk
choreografia i wykonanie: Joanna Czajkowska, Iwona Strupiechowska, Jacek Krawczyk
scenografia i kostiumy: Teatr Okazjonalny
współczesne wersje obrazów Fridy Kahlo: Mateusz Skutnik
opracowanie muzyczne: Andrzej Pawłowski
reżyseria świateł: Bartosz Cybowski

czas: 45 minut
premiera: grudzień 2004
„Viva la vida” („Niech żyje życie”) to tytuł ostatniego obrazu malarki Fridy Kahlo. Spektakl inspirowany jej twórczością, nie jest opowieścią o życiu Kahlo, ale próbą znalezienia uniwersalnych prawd, w jej niezwykle osobistej sztuce. Z założenia jest współczesnym dialogiem z twórczością Fridy, stąd pomysł zaproszenia do tego spektaklu gdańskiego artysty związanego z grafiką komputerową i komiksem Mateusza Skutnika. Choreografia odnosi się do tych wątków w sztuce meksykańskiej malarki, które naszym zdaniem, najdobitniej i najostrzej mówią o często złym losie człowieka, o cierpieniu, jakie trzeba znieść, by przetrwać i o skomplikowanych relacjach międzyludzkich, a przede wszystkim o tym, że mimo tego, a może właśnie dlatego, wciąż chcemy żyć, tworzyć i kochać. Więc... niech żyje życie!


RECENZJE
Viva la vida – niech żyje życie

Twórczość Fridy Kahlo może się podobać lub nie, ale od jej wizjonerskich, barwnych prac niepodobna oderwać wzroku. Tancerze Teatru Okazjonalnego stworzyli na scenie widowisko dorównujące im urodą i siłą oddziaływania.
Meksykańska malarka malowała przez pryzmat siebie: swojego ciała, cierpienia i chęci życia. Jej portrety i martwe natury są pełne wewnętrznej mocy napięcia i bólu. Frida zmagała się z nim od wczesnego dzieciństwa. Jako pięcioletnia dziewczynka zachorowała na polio. Większy wpływ na jej życie miał wypadek autobusowy. Rozległe obrażenia, jakich wtedy doznała, były powodem cierpienia, z którymi zmagała się aż do śmierci. Podczas rekonwalescencji po wypadku zaczęła malować. Z cierpienia potrafiła uczynić jeden z najbardziej rozpoznawalnych znaków swojej twórczości.
Joanna Czajkowska i Jacek Krawczyk, założyciele Teatru Okazjonalnego, pomysłodawcy spektaklu „Viva la vida!” pokusili się o przełożenie doświadczeń Fridy na język tańca współczesnego. Udało im się uniknąć pułapki choreograficznego ilustrowania wątków biograficznych i kopiowania jej obrazów. Emocje tkwiące w obrazach Fridy przełożyli na język gestów ciała. Na jej twórczość popatrzyli przez pryzmat własnych doświadczeń i wrażliwości. A jedynie taka perspektywa powoduje, że opowieści o cierpieniu i śmierci nie brzmią fałszywie
i banalnie. I że jesteśmy w stanie je przyjąć. W końcu każdy z nas nosi gorset utkany z własnych dramatów, swojego bólu i cierpienia spowodowanego przez śmierć bliskich i ukochanych. A po tych doświadczeniach, ku własnemu zdziwieniu, wracamy do życia. Choć ma już ono zawsze inny smak.
Świetnym pomysłem okazało się powierzenie opracowania plastycznego Mateuszowi Skutnikowi. W akwarelach odszedł od jej dosłowności i kolorystyki (wykazując się zdrowym rozsądkiem, wszak kopiowanie Fridy z góry skazane byłoby na niepowodzenie). Na jego obrazach nie widzimy charakterystycznej twarzy artystki. Gości na nim ciemnowłosa dziewczyna, z lekko zaznaczonymi rysami. Każdy może w nich zobaczyć to, co uwiera i boli najbardziej w jego własnym gorsecie. A tancerze w pięciu przemyślanych i konsekwentnych przemyślanych choreografiach oddają zawarty w nich smutek, walkę z bólem i ciągły apetyt na życie. Spektakl zrealizowano w ramach stypendium marszałka. Panie Marszałku, to dobrze wydane pieniądze.”
Mirella Wąsiewicz, „Gazeta Wyborcza”, grudzień 2004


„Wstyd” Teatr Stajnia Pegaza
wg powieści Heinricha Bölla „Utracona cześć Katarzyny Blum”
reżyseria: Ewa Ignaczak
obsada: Katarzyna Blum: Agnieszka Przepiórska-Gawin
prokurator: Grzegorz Sierzputowski

scenariusz: Marcin Bortkiewicz

„Utracona cześć Katarzyny Blum” to historia, która obnaża niszczącą siłę mediów, mechanizmy manipulacji prasy bulwarowej oraz ich wpływ na życie pojedynczego człowieka. Katarzyna Blum spędza noc z nowopoznanym mężczyzną, który okazuje się być ściganym przez policję za przestępstwa polityczne. Drobiazgowe i naruszające godność śledztwo i oszczerstwa prasy bulwarowej, przeinaczającej wszelkie fakty z życia Katarzyny, doprowadzają dziewczynę do czynu ostatecznego – zamordowania dziennikarza jednej z gazet piszących o sprawie.

Spektakl skupia się na wątku przesłuchania, w trakcie którego poznajemy Katarzynę Blum i jej adwersarza. W krótkim czasie stajemy się świadkami skomplikowanej psychologicznej gry przez nich prowadzonej. Jest to próba sił, a zarazem próba ocalenia godności i własnych granic. Przedstawienie może być czytane zarówno jako opowieść o kobiecości i męskości, jak i jako historia człowieka, próbującego zachować niewinność wobec manipulacji świata. Widz poznaje wewnętrzny świat głównej bohaterki i przez to staje się również sędzią w jej sprawie. Twórcy, opowiadając tę historię, zadają też pytania: w jaki sposób można się obronić przed kłamstwem i manipulacją? Jak postawić granice ludziom, którzy nie uznają żadnych granic?
I czy w takiej walce możliwe jest zwycięstwo?
Przedstawienie powstało w ramach stypendium artystycznego marszałka Województwa Pomorskiego.

„Helikopter Tanz Streichquartett” Teatr Okazjonalny
choreografia: Jacek Krawczyk, Joanna Czajkowska
muzyka: Karlheinz Stockhausen
tańczy: Jacek Krawczyk
czas: ok. 20 min
foto: Joanna Czajkowska

„Niebo i ziemia zostały rozdzielone, ale nadal się kochały. Niebo pochylało się ku ziemi, obejmowało swoją kochaną ogromnymi skrzydłami, zanurzało się w jej atmosferze – ryczało, krzyczało, zataczało niesamowite pętle.”
Fragment greckiego mitu o Stworzeniu

„Helikopter Quartett” to jeden z najbardziej ekstrawaganckich pomysłów muzycznych niemieckiego kompozytora awangardzisty Karlheinza Stockhausena. Jest to utwór na kwartet smyczkowy i cztery helikoptery. Każdy instrumentalista kwartetu grał na pokładzie latającej maszyny. Gama tonów złożona ze skrzypiec, altówki, wiolonczeli i silników tworzyła koncert ponad chmurami – dźwięk przestrzeni.
Mówi się, że dzieła Stockhausena to muzyka dla ekstremistów. Dźwięki, które prowokują, były inspiracją dla wielu artystów, m.in. dla francuskiego choreografa Angelina Preljocaja.

Jacek Krawczyk, który konfrontuje swoje artystyczne „ja” z tak niepokojącą muzyką, sięga do swoich doświadczeń, doświadczeń dojrzałego mężczyzny i artysty. Tańczy ruchem silnym, fizycznym tak, by przenieść widza w świat podniebnych maszyn i spełnić odwieczne marzenie człowieka, by wznieść się w powietrze. To dialog z sobą, swoim człowieczeństwem i niebem.

„Ja, Gubernator” Teatr Zielony Wiatrak
wg „Sądu nad Don Kichotem” Antoniego Słonimskiego
reżyseria: Marek Brand
wykonanie: Anna Chojnacka
To spektakl o ludzkich wyborach i konformizmie. O tym jak niebezpieczny jest idealizm i jak się przed nim bronimy. Jak bardzo staramy się udowodnić, że łatwiejsza to właściwsza droga. To nie jest przyjemny spektakl, bo zmusza do przypomnienia sobie rzeczy, o których chcielibyśmy zapomnieć.

„A teraz Ja!” Teatr Stajnia Pegaza
na motywach „Pamiętnika Stefana Czarnieckiego” i „Ślubu”
Witolda Gombrowicza

scenariusz i reżyseria: Ewa Ignaczak
wykonanie: Grzegorz Sierzputowski


Autorzy spektaklu „A teraz Ja!” próbują opowiedzieć historię człowieka-artysty usytuowanego p o m i ę d z y, odsłaniając tak charakterystyczne cechy Gombrowicza jak bycie pomiędzy afirmacją sztuki i jej odrzuceniem, pomiędzy dojrzałością i młodością, pomiędzy groteską i powagą. Stan zawieszenia, niedookreślenia, niedomknięcia. „Jak to się we mnie łączyło? Ale to się nie łączyło. I żadna z tych rzeczywistości nie była istotniejsza od innych. Byłem cały w każdej z nich i nie byłem w żadnej. Byłem pomiędzy. I byłem aktorem” (z „Testamentu” Gombrowicza).

RECENZJE

Monodram "A teraz Ja!" Stajni Pegaza, na podstawie tekstów Witolda Gombrowicza to widowisko ciekawe, sprawnie zrealizowane i zagrane z dużą pasją.

Reżyser Ewa Ignaczak zrealizowała "A teraz Ja!" na podstawie dramatu Gombrowicza "Ślub" oraz jego opowiadania "Pamiętnik Stefana Czarnieckiego". Motywem przewodnim widowiska - pojawiającym się zresztą w całej twórczości Gombrowicza – jest siła konwencji; powszechnie obowiązujące normy zachowań, które wiążą nas wszystkich. Pisarz, a za nim twórcy spektaklu, pytają, na ile własne "ja" jest wyrazem naszego wnętrza, a na ile grą sprowokowaną oczekiwaniami otoczenia. – Mogę przybrać różne postawy, ale tylko dla was – mówi bohater. Jest to jednocześnie odwołanie do istoty aktorstwa, które polega przecież na ciągłym wcielaniu się w kogoś innego. Twórcy widowiska obnażają to zjawisko na końcu spektaklu. Bohater staje wtedy bardzo blisko publiczności. – Dotknijcie mnie – namawia widzów. Oczywiście nikt tego nie robi - konwencja dzieląca teatr na scenę i widownię okazuje się silniejsza. "A teraz Ja!" imponuje intensywnością. Widowisko trwa niewiele ponad pół godziny, a porusza kilka tematów – i to z dwóch różnych tekstów Gombrowicza. Pozostaje jednak bardzo spójne. Duża w tym zasługa świetnej gry aktorskiej Grzegorza Sierzputowskiego. Bardzo dobrze czuje on niuanse tekstu, świetnie operuje na przemian szeptem i krzykiem.
Mirosław Baran, „Gazeta Wyborcza”, 14 lutego 2005


Ja, Ja, Ja!
"A teraz Ja!" w reż. Ewy Ignaczak w Teatrze Stajnia Pegaza w Sopocie.
Witold Gombrowicz okazał się ostatnio wybrańcem Teatru Stajnia Pegaza. Nie powinien narzekać, bo na liście wcześniej dopieszczanych przez teatr Ewy Ignaczak był np. Herman Hesse. A nawet nie może narzekać, bo nie żyje. Poważnie i hucznie obchodzona w świecie (u nas również) setna rocznica jego urodzin lepiej jednak żeby nie była łączona z monodramem Stajni "A teraz Ja!".
Najpierw dlatego, że nie kadzi Gombrowiczowi, następnie, że czerpie z niego tylko inspirację i tworzy własną formę, na koniec zaś, że wytwarza rzecz jakby Gombrowiczowi wbrew. Jak wiadomo, bardzo kochał on swoje Ja. I monodram "A teraz Ja" niejako przedstawia artystę samo-uwielbionego. Dopóki to jest artysta, pal go sześć. Niech się wdzięczy, niech się puszy, niech sobie nawet lekko z siebie dworuje.
"Dostrajam się do was" - mówi na początku. "A teraz ja będę rządził! Ja sam" - wywrzaskuje pośrodku. Od "ja" zaczyna dalej niemal każde zdanie. "Ja odrzucam wszelki porządek, odrzucam Boga i rozum" i dostraja się do wodzowskich póz w rytm pieśni wprawdzie nie bojowej, ale łagodnie przyzwalającej na różne wybryczki. W końcu oświadcza, że jest niewinny i za nic nie odpowiada. Z trzaskiem chrupie jabłko, aż widowni ciarki chodzą po plecach. Bo jeśli to tylko artysta, pal diabli jego rozdęte Ja. Ale jeśli tu oto, na naszych oczach, wyrósł na scenie jakiś kolejny wodzuś? Nie ma co klaskać.
Oczywiście, należą się wielkie brawa odtwórcy monodramu, Grzegorzowi Sierzputowskiemu [na zdjęciu]. To bardzo dobry aktor, dysponujący najszerszym rejestrem środków, od szeptu do krzyku i od bebechów po zimny cynizm, bardzo dobrze też dobrany przez Ewę Ignaczak (scenariusz i reżyseria) do tej roli. Miejmy nadzieję, że ten spektakl gwałtownych emocji będzie wielokrotnie grany i podobnie jak "Wszyscy" zdobędzie krajowe laury.
"Ja, Ja, Ja!"
Tadeusz Skutnik, „Dziennik Bałtycki”, luty 2005


„Wszyscy” Teatr Stajnia Pegaza
inspirowany Miastem ślepców José Saramago
scenariusz i reżyseria: Ewa Ignaczak
obsada: Katarzyna Fidos, Olga Szymula, Marek Brand,
Maciej Gorczyński, Miłosz Kuligowski


Miasto ślepców to historia miasta ogarniętego epidemią białej ślepoty. Saramago mocno, ale bez fałszywego patosu rysuje sytuację ludzi w obliczu ekstremum. Obnaża słabość mechanizmów kulturowych niebędących w stanie powstrzymać wybuchu ludzkich lęków i fobii, które uruchamiają pokłady agresji, nienawiści i nietolerancji. Nie pomaga organizacja – cały porządek się wali, normy przestają obowiązywać.
Twórcy spektaklu potraktowali tekst portugalskiego noblisty jako inspirację do postawienia diagnozy naszego społeczeństwa i rzeczywistości, w której przyszło nam żyć. Przedstawienie odnosi się również do historii, kiedy to wielokrotnie powtarzały się sytuacje, w których wszelkie humanitarne zasady przestawały funkcjonować. Jak ocalić się przed podobnym losem w obliczu terroryzmu, trwających wojen, rozpadu więzi społecznych i innych zagrożeń współczesności?

Tematem wywoławczym spektaklu jest fenomen ślepoty, rozpatrywany i interpretowany na wiele sposobów. Czym jest ślepota dla nas? W spektaklu jest ona zarazem oznaką inności, choroby, ułomności, jak i niemożnością zauważenia potrzeb innych ludzi, jest znamieniem ,,świata żywych’’, tym samym co ,,śmierć słów’’ czyli zakłamaniem, nie-prawdziwością, gombrowiczowską grą pozorów, jest znakiem źle urządzonego społeczeństwa, które z jednej strony nie daje żadnych widzialnych perspektyw swoim członkom, z drugiej strony ogranicza ich i więzi – ślepota jest symbolem niemożności. Utrata wzroku rozumiana jest także jako utrata zmysłu widzenia, na którym opierają się normy społeczne, moralność, organizacja.
Pokazujemy świat w chwili destrukcji. To, co w człowieku najistotniejsze, zostaje jednak ocalone; trzeba sięgnąć dna, żeby objawiło się to, co w człowieku najgorsze, ale także to, co prawdziwe i czyste. Pokazujemy to w scenie szczególnej intymności dwójki bohaterek budowanej na zasadzie kontrastu, gdzie wypowiadany tekst, mówiący o okrucieństwie, gwałcie, przeciwstawiony jest ogromnej czułości i delikatności.
Scena ta, podobnie jak i następne, jest minimalistyczna i prosta, jest nie-grana, tzn. jest przede wszystkim spotkaniem dwóch osób – aktorek. Ponieważ dzieje się na oczach widzów, staje się automatycznie formą teatralną o dużej intensywności. Poszukujemy tutaj specyficznego stanu nazwanego emocją sceniczną, która nie będąc tylko subiektywnym wyrazem uczuć, przeciwstawiona jest konwencjonalizmowi widowni i sztucznej sytuacji teatralnej. To, co nazywamy emocją sceniczną, jest odsłonięciem, odkryciem sfery, która w codziennym życiu pozostaje zazwyczaj ukryta. Jest szczególnym rodzajem obecności dla i wobec widza, którą umożliwia tzw. sytuacja teatralna. W tej konkretnej scenie, jeśli uda się osiągnąć wyznaczony cel, czułość nie jest jedynie sugerowana za pośrednictwem znaków, ale jest, istnieje naprawdę. Znika wtedy poczucie rozdwojenia i odsłonięte zostają obszary, o których nie wątpimy, że są prawdziwe. Dla aktora oznacza to przekroczenie tego, co powierzchowne i w sposób świadomy, działając w ustalonej partyturze znaków, organicznych impulsów, może on doświadczyć szczególnego poczucia spełnienia.
Teatr umożliwia wyjście ze stanu tego co zdefiniowaliśmy jako stan ślepoty, nie tylko dzięki próbie wyjaśniania i nazywania świata (teatr może być tutaj rozumiany bardzo szeroko – jako rodzaj narzędzia), ale przede wszystkim z powodu umożliwienia biorącym udział w spektaklu aktorom i obserwującym ich widzom doświadczenia, które w pierwszym wypadku nazwaliśmy emocją sceniczną, a w wypadku widzów bardziej tradycyjnie – katharsis. Jest to ukryte przesłanie naszego spektaklu.

„Brh+” Teatr Zielony Wiatrak
reżyseria: Ewa Ignaczak
tekst i wykonanie: Marek Brand

Czekając na burzę
Monodram „BRh+” to kontynuacja owocnej współpracy Ewy Ignaczak i Marka Branda podjętej przy spektaklu „Dyskretne układy dynamiczne”. „BRh+” zaczyna się tam, gdzie „Układy” się kończą” – deklaruje autor tekstu i aktor Marek Brand. „Dyskretne układy dynamiczne” opowiadały o walce z wewnętrznym „ja”, z własnym cieniem według terminologii jungowskiej. Walka ta zakończyła się powodzeniem. W nowym tekście bohater stoi wobec innej siły, dużo bardziej obezwładniającej i niezależnej od niego, a jednocześnie wewnętrznej i niemożliwej do pokonania. Siły, która wpływa na jego codzienne życie i predestynuje do odgrywania konkretnych ról. W spektaklu metaforą tej siły jest grupa krwi. Zgodnie z popularnymi ostatnio teoriami grupa krwi wpływa na charakter swojego właściciela. Grupa „O” jest najbardziej pierwotną, grupą krwi pierwszych ludzi, drapieżnych łowców, skłania do myślenia mitycznego i tęsknoty za łącznością z kosmosem. Grupa A to krew spokojnych rolników, uprawiających wytrwale i systematycznie swoje pola, pewnych i godnych zaufania. B – wędrujących pasterzy, którzy potrafią dostosowywać się do każdych warunków, odpornych i lubiących samotność. Najrzadszą i najpóźniej powstałą grupą jest AB, grupa ludzi zagadkowych, zorganizowanych, oswojonych z postępem cywilizacji.
Krew, biologia, genetyka – siła niepochodząca od nas, ale determinująca nasze życie. Bohater monodramu wobec tej siły pozostaje bezradny, niezdolny panować nad impulsami pochodzącymi z niego, a jednocześnie spoza niego. Impulsami, które wprawiają go w stan rozedrgania – stan przed burzą, na dłuższą metę nieznośny. Jedynym wyjściem wydaje się oczekiwanie na burzę, na wyładowanie i oczyszczenie.
„Mimo wszystko, mimo wszystkim, mimo że niedługo, mimo że nie wiem kiedy, mimo że dopadnie, mimo że będzie nosić, mimo że patrzycie i ja patrzę na was, mimo że nie wiem i mimo to. Czekam na burzę.”
Spektakl opowiada o jednej z najbardziej podstawowych tęsknot człowieka – za spokojem, równowagą i umiejętnością panowania nad rzeczywistością i sobą, kiedy nic nie szarpie, nie ciągnie w przeciwne strony, gdzie świat jest poukładany i godny zaufania. Gdzie świat jest czysty, obmyty burzą. Tekst Marka Branda jest, co charakterystyczne w jego twórczości, bezpośredni i prawie naiwny, mówi o prostych doświadczeniach dostępnych każdemu, lekko dotykając tematów ciężkich i bolesnych. Jego bohaterowie zawsze są z jednej strony naiwnymi prostaczkami – poprzez swój sposób opowiadania, a jednocześnie mądrymi i uważnymi obserwatorami rzeczywistości wokół, umiejącymi wychwycić i nazwać prawdy, które dla widzów (lub czytelników) są zaledwie przeczuciami.

Recenzje ze spektaklu:

Godność krwi
Najbardziej tajemniczy, symboliczny, mityczny płyn cielesny - krew – stał się tematem kolejnej premiery na sopockiej Scenie Off De Bicz. Nosi ona tytuł „BRh+”. Autorem i wykonawcą jest Marek Brand (to – wg jego oświadczenia – rzeczywiście grupa jego krwi), a reżyserem Ewa Ignaczak. Monodram odwołuje się do ponoć najnowszych teorii naukowych, wg których grupy krwi determinują nasz charakter, osobowość, umysłowość, wrażliwość (bądź niewrażliwość), zdolności itp. Najstarszą jest 0 (zero), po niej wykształciły się A, B i AB. Grupa B ma – przekonuje Marek Brand – charakteryzować wędrownych pasterzy potrafiących dostosowywać się do każdych okoliczności, lubiących samotność, odpornych.
Bohater Marka Branda jest osobą przeraźliwie samotną. Czy jednak odporną? I dostosowaną? Stale z kimś się kłóci, wygraża niebu, ale nie Bogu (Bóg, powiada, ma poważniejsze zajęcie niż uprzykrzać mu życie). I nie Diabłu. On kłóci się z burzą, której się boi (nieme błyskawice) i na którą jednak czeka, bo z nią przyjdzie deszcz, zimny deszcz, który go obmyje. Deszcz i dreszcz metafizyczny. Marek Brand znany jest z tekstów podszytych ironią, z gry aktorskiej, w której tragiczne miesza się z błazeńskim, na którą widownia reaguje śmiechem. Więcej - oczekuje po nim śmiechowatości. A tym razem w monodramie nie ma nic do śmiechu. (Jedyny moment zabawowy: po premierze serwowano widzom „Krwawą Mary”). Jest to jakieś nowe oblicze tego autora-aktora; maluje się na nim tragedia, choć łagodzona pastelami. Świat jest co dnia widownią ordynarnego bezczeszczenia krwi. Brand próbuje przywrócić jej godność.
Tadeusz Skutnik, „Dziennik Bałtycki”, luty 2005

GŁĘBIA ROZTEREK
„A może rozkosz to nic?” – pyta publiczności Marek Brand. Jego monodram „BRh+” nie był bynajmniej próbą znalezienia odpowiedzi na owo pytanie. Chodziło tu raczej o próbę spowiedzi. Brzmi to w pierwszej chwili dość banalnie. Można by wszak pomyśleć, że spowiedź na scenie to coś namolnego i bebechowskiego. Nic z tych rzeczy. Naiwnie rozumiana szczerość w teatrze nie wypali. Marek stojąc na scenie faktycznie mówił o sobie, jednakowoż z pełną świadomością, iż jest zarazem postacią, kimś więcej niż on sam jako taki. Dlatego Marek wybrnął z tego paradoksu grając kogoś, kogo nie mógł zagrać. Próbował, poddawał się, znowu próbował. A w dodatku próbował się z tego wytłumaczyć. Stworzył w ten sposób grę iluzji i deziluzji scenicznej. Dopiero w tej perspektywie udało mu się w sposób przekonujący ukazać głębię swych własnych rozterek – po części starając się je unieważnić. Ta więc przekazał nam zarówno swoje lęki: przed nieakceptacją, przed Innym, przed Bogiem, i pragnienia: szczęścia, pewności siebie, wreszcie – pragnienia sacrum. Nie było tu jednak żadnego użalania się nad sobą, wręcz przeciwnie – to poprzez autoironię przebłyskiwała bezpretensjonalna prawda.
Za mistrza takiego „pogrywania sobie” z widzem za pomocą zabawnej ironii i budzącej zrozumienie żarliwości, uchodził Lenny Bruce, amerykański komik i aktor, a zarazem kontestator żyjący w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. To, co zafundował widzom Słodkobłękitów Marek Brand żywo kojarzy się z tradycją zapoczątkowaną przez Bruce’a.
Rafał Zięba
Gazeta festiwalowa 11 Słodkobłękitów

JAK W ŻYCIU
Moment… dajcie się skupić. To nie takie proste – zacząć, no bo w jaki sposób mówić o sobie i od siebie, by nie wydać się śmiesznym czy patetycznym. Jak uporać się w słowach z tym natłokiem myśli, z tym krzykiem, który rozdziera czaszkę. Czy zawsze można liczyć na skuteczność metod relaksacyjnych? Co się stanie, gdy zawiodą?
Ale to już część dalsza przedstawienia, które dobrze się zaczyna. I dobrze, bo prawdziwie brzmi do końca. Jest ono dialogiem, który artysta prowadzi ze sobą (swoim drugim „ja”) i z widzami. Zgrabnie balansuje na granicy gry i naturalności, opuszcza rolę z zadziwiającą lekkością i tym zyskuje przychylność widzów. Niewątpliwym atutem monodramu Marka Branda jest humor i dystans, jaki ma do siebie artysta. Łatwiej przełknąć nam smutne i gorzkie słowa o nieprzystosowaniu ( „nie jestem stworzony do szybkiego życia, ale muszę żyć szybko”), o ciągłym poczuciu niezadowolenia z siebie („brak mi systematyczności”), o pragnieniu, by być gdzie indziej by porzucić wszystko, czego nie da się znieść („ot w kosmos”). „Czarnoksięskie” metody niestety zawodzą, bo i czarodziej nietęgi i nie wygra ze słońcem, które akurat nie chce świecić. Nic nie toczy się po myśli – „zawsze coś!” Zwyczajnie jak w życiu.
Agata Drewnicz
Gazeta festiwalowa 11 Słodkobłękitów



Opinie

Sprawdź się

Gdzie odbyły się I Świętojańskie Noce Muzyki Operowej w Gdańsku?