• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Oko-uchem. Bić czy nie bić?

Jerzy Snakowski
14 marca 2011 (artykuł sprzed 13 lat) 
Najnowszy artykuł na ten temat Oko-ucho. Pożegnanie z tytułem i czytelnikami
U nas, w Trójmieście, publiczność jest spokojniejsza. Emocje naszej widowni są stonowane. Nie lubi ich ujawniać. By nie zdradzić, że jakieś struny w jej duszy zostały poruszone, jednakowymi brawami spointuje występ i miernoty, i geniusza. U nas, w Trójmieście, publiczność jest spokojniejsza. Emocje naszej widowni są stonowane. Nie lubi ich ujawniać. By nie zdradzić, że jakieś struny w jej duszy zostały poruszone, jednakowymi brawami spointuje występ i miernoty, i geniusza.

Oto pytanie, które często zadają sobie goście sal koncertowych i teatrów operowych. "Już bić? Czy jeszcze zaczekać? Inni nie biją, to i ja nie wyskoczę przed orkiestrę". Jako nałogowy odbiorca spektakli i koncertów zauważyłem pewne zjawisko. I nie chodzi bynajmniej o agresję, ale o... przemieszczenie się braw.



Na nasze zachowania w przybytkach sztuk performatywnych ogromny wpływ ma kultura kinowa. Stąd coraz częstsze przypadki jedzenia i picia na teatralnej widowni. W kinie problem braw nie istnieje. Bo co najwyżej można nimi nagrodzić obsługę sali. W dramacie nikomu do głowy nie przyjdzie, by bić brawo, gdy na scenie pojawia się gwiazda. Nie ma aplauzu po brawurowo zagranej scenie. Za mojej pamięci w Teatrze Wybrzeże po raz ostatni wydarzyło się to w zamierzchłym wieku XX - brawa "w trakcie" dostała Kolakowa w "Ryszardzie III".

Kiedy bijesz brawo na koncertach w filharmonii?

Za to w teatrze operowym jest zupełnie inaczej. Przetrwały w nim zachowania z minionych stuleci, które stały się częścią jego konwencji. Przyjęte jest na przykład, że po zakończonym numerze (arii, duecie, chórze itd.) publiczność wyraża uznanie lub dezaprobatę - albo owacją albo przeszywającymi artystyczne serce jak sztylety zdawkowymi brawkami.

Mój Boże! Jakich owacji i przejawów entuzjazmu się naoglądałem. W żywiołowych reakcjach celują Włosi i... wiedeńczycy. Wrzaski, owacje, piski, niepozwalanie dyrygentowi na kontynuowanie bez bisu (do niedawna wydawało się, że ten zwyczaj zanikł, ale widzę, że się odradza). Ale jeśli myślicie, że rasowa operowa publiczność to wyłącznie "kulturka" i pozytywne emocje, to się mylicie. Jak to potrafi syczeć, jak buczeć, jak tupać! W tej grupie istnieje nawet odłam podobny kibolom. Przy czym "operole" to często eleganckie panie w etolach i panowie w smokingach, którzy agresywnie bronią swoich racji. Ale dzięki nim teatr żyje, wieczór posiada swoją dramaturgię, a artyści otrzymują sygnał, że kogoś żywo interesuje to, co robią.

Tak dzieje się na świecie. U nas, w Trójmieście, publiczność jest spokojniejsza. Słowiańskie, postsocjalistyczne słonko nie wygrzało jej, jak tę włoską. Emocje naszej widowni są stonowane. Nie lubi ich ujawniać. By nie zdradzić, że jakieś struny w jej duszy zostały poruszone, jednakowymi brawami spointuje występ i miernoty, i geniusza.

A może to przejaw zblazowania? Zapewne nie takie rzeczy ta publiczność już widziała! Ale nasi śpiewacy i tancerze się nie poddają! Co wieczór wywalają na wierzch swoje bebechy, czasem nawet duszę, demonstrują warsztat, emocje, oszałamiające piruety, wysokie c oraz inne rozliczne talenty. I nic! Zero informacji zwrotnej od widowni. "Widzowie dziś grzeczni - mówi się wówczas za kulisami - Siedzą cicho, nie klaszczą".

No i czego ci artyści się dziwią?! W końcu człowiek wybrał się kulturalnie do opery, założył garnitur, przydusił krawatem, więc wygłupiać się z jakąś owacją nie będzie! I nawet zaczęła przychodzić mi do głowy myśl, że może to bierze się stąd, że nasza publiczność po prostu się nie zna, nie słyszy, że to koniec arii, albo nie potrafi ocenić, czy była zaśpiewana źle czy dobrze. Albo, że może nie trafia dłonią w dłoń... Ale nie! Czym prędzej odgoniłem precz te niedorzeczne myśli.

Bo żywiołowe brawa wcale na Wybrzeżu nie wymarły. Zmieniły tylko adres. Aplauz, który zgubił się w Operze, odnajduję w Filharmonii! Zadomowił się tu i rozmnożył. Wybucha co chwila. Orkiestra nie skończy symfonii, a już klaszczą. Średnio na jedną symfonię przypadają aż cztery owacje! Po pierwszej części, drugiej, trzeciej i po czwartej (bo z tylu przeważnie składa się symfonia)! Dyrektor Bumann już przywykł, nie reaguje na te sympatyczne przejawy uznania. Ale na ustach dyrygentów gościnnych błąka się ironiczny uśmieszek, czasem - niezadowolenie. Chamy! Życzliwości naszej publiczności nie potrafią docenić.

W przerwie koncertu, gdy wraz z innymi studzę spuchnięte od aplauzu dłonie, podchodzi do mnie sędziwy meloman, który z Waldorffem był po imieniu, odróżnia Johanna Straussa od Richarda (ten pierwszy to walce, drugi to nuda) i nie zabiera ze sobą do teatru cukierków w szeleszczących papierkach. Wzdycha, jęczy, przewraca oczyma i mówi coś o czasach i obyczajach (nudziarz!). I że tak jak w operze przed spektaklami puszczany jest komunikat o komórkach, tak w salach koncertowych powinna pojawiać się prośba o brawa dopiero po wykonaniu całości utworu. Bo się nie przerywa. Że symfonia to całość i swoją opinię można wyrazić dopiero po zapoznaniu się ze wszystkimi składowymi.

Na koniec Wujek Dobrarada od Waldorffa dodaje: "W operze możemy bić brawo po każdym numerze. Najczęściej zakończenie zwiastują wysokie dźwięki solistów i mocne akordy orkiestry. W filharmonii klaszczemy dopiero gdy cały utwór został wykonany - dyrygent opuścił ręce i odwrócił się do widowni, a muzycy nie przewracają kartek na pulpitach, bo przewracać już nie ma czego. Bo wie pan - kończy - bycie widzem to też sztuka. Brawa dla tych, którzy ją opanowali!".

O autorze

autor

Jerzy Snakowski

- Oko-uchem to rubryka, w której autor, wykładowca Akademii Muzycznej w Gdańsku, autor show popularyzującego teatr operowy pt. "Opera? Si!", dzieli się z naszymi czytelnikami swoimi spostrzeżeniami na temat trójmiejskiej kultury i nie tylko. Więcej o autorze: www.snakowski.pl

Opinie (37) 5 zablokowanych

  • bić !

    • 8 1

  • Ojciec, lać?

    Jak zasłużył to bić.

    • 13 2

  • Dosc czesto brawa "w trakcie" dostaje pani Dorota Kolak za monolog w "blaszanym bebenku" Grassa (rez. A.Nalepa). Zreszta w pelni zaluzone brawa.

    • 2 2

  • swietny artykuł, Panie Jurku!

    • 27 1

  • (2)

    JA PITOLE JAKI PROBLEM,CHYBA GORSZYCH NIE MACIE

    • 6 42

    • A Ty wolisz czytac non-stop o gwaltach i kradziezach?

      Czy moze o polityce i pilce noznej?

      • 9 4

    • odezwał się adresat Faktu czy innych Super Expresów

      • 3 3

  • Do najwiekszego absurdu bicie braw bylo doprowadzone przy okzaji wystapień JPII.

    W zasadzie co Papież powiedział słowo, to bito brawo. Wydaje mi sie, ze Jemu to przeszkadzało. Nikt nie skupiał sie na słowach tylko na klaskaniu.

    • 32 1

  • Jaka "Kolakowa"? (2)

    Panie Snakowski, wypadałoby jednak napisać "Dorota Kolak", przez sam szacunek dla człowieka, już pomijając ten "drobny" szczegół, że to chyba najlepsza aktorka (a kto wie, czy nie po prostu najlepszy aktor, bez podziału na płcie) na Pomorzu.

    Zaś co do meritum, to brawa w teatrze rzadko, bo rzadko, ale się zdarzają: we wspomnianym "Blaszanym bębenku" po występie striptizerów (choć tam wywołuje je trochę sztucznie Paweł Tomaszewski), pamiętam też huraganową owację, kiedy w "H." Klaty Jan Sieradziński grający jednego z aktorów na dworze króla Danii zaimprowizował niewiele wcześniej wypowiedziane słynne "yes, yes, yes" Marcinkiewicza. W operze może szału nie ma, ale po co efektowniejszych ariach brawa się zdarzają (np. po słynnej arii Królowej Nocy w "Czarodziejskim Flecie"). Więc felieton chyba ciut przesadzony. Zgoda za to co do braw w filharmonii.

    • 7 6

    • bynajmniej (1)

      "Klata" z imienia jest Janem, a Marcinkiewicz Kazimierzem. Niech o siebie Pan najpierw wymaga i siebie w przedstawiony tutaj sposób karci!

      • 2 3

      • Nie chodziło mi o podanie samego nazwiska, taka forma jest w zasadzie normalna jeśli mówimy o kimś po raz kolejny, lub wzmiankujemy postać epizodyczną dla głównego wątku tekstu, więc, tak, Snakowski mógł napisać samo "Kolak" (a ja "Klata", tym bardziej, że czym innym jest felieton, a czym innym komentarz doń) - problem jest z przyrostkiem -owa, który we współczesnej polszczyźnie ma pejoratywne znaczenie i nie jest zalecany przez językoznawców:

        http://www.poradniajezykowa.us.edu.pl/artykuly/AS_nazwiska.pdf

        Owszem, kiedyś było inaczej, archaizowanie miewa swój urok, ale nie wtedy, kiedy forma językowa zmienia z biegiem czasu swoje nacechowanie emocjonalne: czasownik "ru**ać" też znaczył kiedyś co innego. Bądź co bądź jest to artykuł o kulturze wysokiej, a autor popisuje się swoją erudycją kulturalną, szkoda, że obraża przy tym osoby, o których pisze. Co prawda nazwiska kobiece niezakończone na -a czasem trochę niezręcznie brzmią bez imienia przy wprowadzeniu postaci, ale co komu broni użyć wtedy imienia i nazwiska, stokroć to lepsze niż "-owa".

        • 2 1

  • Super artykuł,

    pouczający i obrazujący naszą wątpliwą kulturę, mnie zaciekawił z pkt widzienia socjologii.

    • 12 1

  • Macie problemy

    • 1 14

  • ciekawe do ilu bywalców koncertów dotrą informacje tu podane?

    to wielki nietakt, bicie brawa podczas trwania utworu, zawsze, zawsze po ostatnim takcie

    • 9 3

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Pobożni i cnotliwi. Dawni gdańszczanie w zwierciadle sztuki (1 opinia)

(1 opinia)
20 zł
spotkanie, wystawa, warsztaty

Kultura ludowa Pomorza Gdańskiego

wystawa

Wystawa "Kajko, Kokosz i inni"

wystawa

Sprawdź się

Sprawdź się

Co to są rzygacze?

 

Najczęściej czytane