- 1 Te spektakle trzeba zobaczyć (2 opinie)
- 2 Deszczowe otwarcie Kunsztu Wodnego (219 opinii)
- 3 Bardzo atrakcyjny festiwal Organy Plus (18 opinii)
- 4 Tych spektakli nie możesz przegapić (11 opinii)
- 5 Pełna sala na benefisie prof. Januszajtisa (25 opinii)
- 6 Oto najlepsza książka dla dzieci 2022 roku (27 opinii)
Czego nie widać: farsa na pocieszenie w Teatrze Wybrzeże
Wszyscy zastanawiali się, co ceniony, wielokrotnie nagradzany reżyser Jan Klata zrobi z farsą "Czego nie widać", odkrywającą szwy teatralne podczas nieudolnej próby odegrania spektaklu. Teatr Wybrzeże na odrestaurowanej już Scenie Kameralnej w Sopocie wystawił po prostu farsę. Aktorzy rozsmakowują się w tym gatunku, nawet jeśli klasyczną farsę od początku do końca potraktowano tu z przymrużeniem oka, a reżyser tonuje zabawę, przypominając nam o wojnie.
Co grają w trójmiejskich teatrach
Farsa napisana przez Michaela Frayna odsłania kulisy teatru. Śledzimy trzecią próbę generalną przedstawienia "Co widać", wystawianego gdzieś na prowincji przez zespół w nie najlepszej kondycji. Braki w budżecie bardzo mocno zawęziły ekipę techniczną, zaś aktorzy wyglądają jak paczka skrzykniętych na tę okoliczność desperatów, którzy z braku ciekawszych ofert decydują się wspólnie wystawić sztukę. Większość z nich lata świetności ma już dawno za sobą albo - jak możemy przypuszczać - takowe nigdy nie nadeszły. Wszystko to usiłuje poskładać w całość młody, punkowo ubierający się reżyser. Jego brak kontroli nad gromadką aktorskich sierot w połączeniu z sileniem się na uprzejmość wobec współtowarzyszy tej teatralnej niedoli wypadają wręcz rozczulająco.
Trzecia próba generalna to, używając nomenklatury malarskiej, ostatnie pociągnięcia pędzla. Doszlifowuje się gotowy już spektakl, grając go przeważnie po raz pierwszy publicznie przed wybraną publicznością (np. rodzinami i znajomymi aktorów), których traktuje się jak testerów przedstawienia. Reakcje pierwszych widzów sugerują, co funkcjonuje zgodnie z założeniami, a co być może wymaga jeszcze retuszu. W sztuce Frayna spektakl na trzeciej generalnej jest w całkowitym rozkładzie, bo nic nie idzie zgodnie z planem. Taki stan rzeczy przeniesie się na drugi akt, w którym podziwiamy to samo przedstawienie od zaplecza, oraz akt trzeci, gdy ponownie śledzimy spektakl od frontu, tylko że ze względu na panujące okoliczności zagrany inaczej.
Oczywiście autor farsy zaplanował liczne niespodzianki, pomyłki, lapsusy i całą gamę typowo teatralnych wpadek. Dom niby jest pusty, ale kręci się w nim mnóstwo osób, których los przedziwnie się splata. Jest prosta scenografia z wieloma drzwiami, przez które bohaterowie cały czas wchodzą i wychodzą, oraz kanapa, bez której trudno wyobrazić sobie klasyczną farsę. To zresztą sztuka, którą aktorzy bardzo lubią grać, bo mają okazję do zabawy materią teatru i prześmiewczego, w gruncie rzeczy bardzo bezpiecznego, podszytego ciepłem i życzliwością, z nutą przygany spojrzenia na swoje środowisko.
Dlatego informacja o tym, że po tak błahy repertuar sięga Jan Klata, jeden z najlepszych polskich reżyserów, znany z nonkonformizmu i przenikliwości i ostrego teatralnego języka, zelektryzowała środowisko. Tym bardziej że rok temu w Wybrzeżu Klata wystawił jeden z najbardziej obrazoburczych swego czasu tekstów teatralnych - "Balkon" Jeana Geneta. Trwały domysły (podsycane przez embargo informacyjne na temat spektaklu - nie zorganizowano próby dla mediów), na temat tego, czy lekka farsa Frayna nie stanie się tutaj czymś zupełnie innym. Zwłaszcza że plakat autorstwa scenografa przedstawienia Mirka Kaczmarka przedstawia płytę nagrobną z zapalonym zniczem.
Już w pierwszych scenach okazuje się, że to element gry z publicznością, bo scenografia Mirka Kaczmarka jest kwintesencją kiczu - wszystko (nie tylko konstrukcja z licznymi drzwiami, ale też poręcze, kanapa, waza, stolik czy telewizor) zawiera motyw różowego moro, które przy odpowiednim podświetleniu nabiera barw wojennych. Ten atakujący zmysły róż skontrastowano z pseudomodnymi kostiumami aktorów wystawianego spektaklu w czarno-białą zebrę (również zasługa Mirka Kaczmarka), jakby była szaloną wizją projektanta, która do scenografii pasuje niczym kwiatek do kożucha.
Na innego typu żart pozwolono sobie w przypadku ekipy realizacyjnej. Reżyser Lloyd (Piotr Biedroń) w glanach, szwedzie i bluzie z kapturem to pastisz samego Jana Klaty, natomiast inspicjentka Poppy (Agata Woźnicka) jest parodią inspicjentki i suflerki Teatru Wybrzeże Katarzyny Wołodźko (zresztą asystentki reżysera przy tym spektaklu). Jedynie brygadzista sceny Tim (Robert Ninkiewicz) nie ma tu rzeczywistego pierwowzoru, raczej skupia w soczewce licznych przedstawicieli tego fachu.
Jan Klata daje aktorom przestrzeń w ściśle nakreślonej formie. Zachwyca szczególnie ta, którą przybrała niczym drugą skórę Magdalena Gorzelańczyk, która gra Brooke - roznegliżowaną, uroczą, słodką idiotkę, nierozgarniętą lalkę o pozorze Kaliny Jędrusik. Dzielnie w kontrze do swojego emploi sekunduje jej na scenie Katarzyna Figura, tym razem jako aktorka Dotty, grająca gosposię, panią Clackett. Dużo wdzięku ma też przygłuchy Selsdon w wykonaniu Krzysztofa Matuszewskiego. Rolę gogusia-lowelasa i niezbyt rozgarniętej gwiazdy Garry'ego z czasem coraz lepiej "nosi" Jakub Nosiadek. Zabawny jest też Frederick Cezarego Rybińskiego. Jedynie Belinda w wykonaniu Doroty Androsz to postać trochę bez pomysłu, poza generowaniem środowiskowych plotek i rejestrowaniem wszelkich możliwych skandali towarzyskich.
Mając do dyspozycji mocny i zgrany zespół aktorski, Klata mógł pozwolić sobie na wiele, ale skwapliwie z tej możliwości nie korzysta. Daje wybrzmieć tekstowi Frayna, uzupełniając go o środowiskowe smaczki (ostrze satyry skierowano m.in. w stronę zafascynowanego aktualnie nowymi technologiami reżysera Krzysztofa Garbaczewskiego czy zespołu teatru z Zabrza). W znakomicie ułożonym ruchu scenicznym Maćko Prusaka najlepszy jest fantastyczny muzyczny przerywnik, ze szczególną choreografią, złożoną z trzaskających drzwi i aktorów poruszających się po scenie niemal jak pionki po szachownicy w wielokrotnie powtarzanej sekwencji.
Pozostaje pytanie - po co tak uznany reżyser bierze na warsztat farsę, gatunek marginalizowany, uznawany za podrzędny wobec ambitnej sztuki? Zwłaszcza teraz, w czasie wojny na Ukrainie? Jan Klata celowo właśnie ten kontekst rozbudowuje w warstwie muzycznej i wkładce filmowej - słuchamy "Atomic Bomb" Williama Onyeabora oraz "Nuclear War" zespołu Sun Ra And His Outer Space Arkestra, oglądamy migawki z parady na Dzień Zwycięstwa w Moskwie, o której wcześniej wspomina gosposia, mająca ochotę obejrzeć ją w telewizji. Wojskowy kamuflaż dzięki scenografii moro również jest cały czas obecny i gasi czysto farsowy charakter spektaklu.
Plany teatrów na lato
Poszukiwacze teatralnej głębi z pewnością będą rozczarowani, bo Jan Klata z farsy zrobił... po prostu farsę, nawet jeśli puszcza przy tym do nas oko i odrobinę wyzłośliwia się na kolegów, to robi to w ramach konwencji, której ostatecznie nie porzuca. Komedia Klaty znakomicie bawi widzów przez trzy godziny, ale bez rechotu na widowni. Dzięki świetnej zespołowej grze aktorów Wybrzeże spektakl z pewnością będzie szedł kompletami. I pewnie właśnie o to chodzi. Aby w czasie zagrożenia potencjalnym konfliktem nuklearnym dać nam wszystkim odrobinę wytchnienia. I po prostu dobrze się bawić, co nowa premiera Wybrzeża zdecydowanie umożliwia.
Spektakl
Czego nie widać
Miejsca
Spektakle
Opinie wybrane
-
2022-07-10 13:12
Chyba byłem na innym Spektaklu
Ten spektakl to ciągnący się dwu i półgodzinny koszmar. Widziałem kiedyś bodajże w latach dziewięćdziesiątych ten spektakl w teatrze w Gdańsku wtedy bawiłem się doskonale bo chyba o to chodzi w farsie. Byłem podobnie wymęczony po spektaklu jak po "Balkonie" tego samego reżysera. Tak jak po spektaklu "Trojanki" byłem pełen podziwu dla kunsztu reżysera tak w tym "dziele" jestem zdegustowany tym spektaklem.
- 31 6
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.