- 1 5 wystaw, na które warto wybrać się w maju (7 opinii)
- 2 Pogrzeby, które chcemy zapomnieć (107 opinii)
- 3 Tłum gości i kolejka po autografy (91 opinii)
- 4 Maj miesiącem festiwali (7 opinii)
- 5 Co robić w długi weekend w mieście? (40 opinii)
- 6 Orzechowski: Szukam dziur w rzeczywistości (16 opinii)
Pewnego razu na jednym z forów muzycznych rozgorzała dyskusja na temat tego, kogo można określić mianem zawodowego muzyka. Czy wyznacznikiem jest dyplom ukończenia stosownej uczelni czy może jednak szeroko pojęta działalność, podparta talentem. Obie grupy - "wykształciuchy" i "bezpapierkowcy" - zaciekle broniły swojego prawa do "zawodowstwa". Kto miał rację?
W miarę przebiegu dyskusji wyłaniały się dwa antagonistyczne światy. Ci z wykształceniem traktowali z pogardą osoby nie posiadające "papierka", na każdym kroku podkreślając swoją wyższość. Niewykształceni muzycznie natomiast okopywali się w swoich twierdzach, szukając jednocześnie uzasadnienia dla faktu, że wykształcenie nie tylko przeszkadza, ale zabija indywidualność oraz pierwotny talent.
Z naszych rozważań wyłączmy na chwilę muzyków klasycznych. W ich przypadku konieczność posiadania wykształcenia kierunkowego wydaje się oczywista, choć sam "papierek" już nie tak bardzo.
- Pierwszą sytuacją, kiedy dyplom okazał się mi do czegokolwiek przydatny, było zapisanie się na studia w innej akademii muzycznej, po dziewięciu latach pracy w zawodzie - mówi oboista Jarosław Wyrzykowski. - Wniosek jest dość oczywisty: poza murami uczelni muzycznych ten papier na niewiele się przydaje - przynajmniej tak było w moim przypadku. A tak przy okazji: pracować w filharmonii zacząłem 4 lata przed uzyskaniem dyplomu - śmieje się.
Inaczej rzecz się ma w przypadku osób uprawiających szeroko pojętą rozrywkę - tutaj wykształcenia, ani tym bardziej papierka nikt nie wymaga, a że zdobycie dyplomu zawodowego muzyka jest niełatwe i bardzo czasochłonne (sama nauka w szkole muzycznej zajmuje od kilku do kilkunastu lat), osoby myślące o zaczepieniu się w showbiznesie nie często decydują się na naukę. Co więcej, taka szkoła może je w znacznym stopniu ograniczać. Ogrom obowiązków skutkuje brakiem czasu na bieganie po castingach do talent shows, które są aktualnie najpopularniejszą trampoliną do sukcesu.
- Każdy muzyk, niezależnie od tego, czy chodzi do szkoły, czy ma lub będzie miał taki czy inny papierek i tak uczy się sam - mówi Piotr Wójcicki, kompozytor i gitarzysta, absolwent akademii muzycznej. - Proces nauki odbywa się w domu. Ze szkoły można przynieść wiedzę o tym czego i jak się ewentualnie uczyć, ale można ją też odnaleźć samemu w książkach, na warsztatach. Tym wybitnie zdolnym wystarczy analiza nagrań mistrzów. Zresztą na wydziale jazzu nie robi się niczego innego. Problemem jest to, że nauczyciele kształcą zazwyczaj kolejnych nauczycieli, a istotą jazzu jest wyjście do ludzi i praktyka - dodaje.
Kto zatem ma prawo nazywać siebie muzykiem zawodowym, skoro uczą się w zasadzie wszyscy, tyle że w mniej lub bardziej tradycyjny sposób, a dyplom ukończenia szkoły to jedynie makulatura?
- Bycie zawodowcem to wiedza (niekoniecznie nabyta w szkole i potwierdzona stosownym papierkiem) oraz własna praca. Jeśli jednak uznamy, że zawodowiec to ten, który żyje z muzyki, to do tego podzbioru możemy też wrzucić kompletnych ignorantów i amatorów - śmieje się Wójcicki. - Większość discopolowców zarabia lepiej i więcej niż nieliczni, najlepsi instrumentaliści jazzowi. Ot, taki paradoks.
Pamiętajmy jednak, że aby "uprawiać" muzykę wcale nie musimy być zawodowcami - to rozrywka ogólnodostępna i wbrew obiegowej opinii zawodowcy, kimkolwiek są, wcale nie muszą być do amatorów - pasjonatów uprzedzeni.
- Kiedyś wyznałem mojemu koledze, który jest znakomitym perkusistą i pianistą, że zazdroszczę mu tej lekkości, z jaką gra utwory widząc nuty po raz pierwszy. Ja, żeby cokolwiek zagrać, muszę bardzo dużo pracować - mówi Bartłomiej Górka, trębacz i wokalista amator. - Kolega odpowiedział mi wtedy, że to on zazdrości mnie, ponieważ jego muzyka skażona jest koniecznością zarabiania pieniędzy, a moja jest czysta i płynie prosto z serca. Myślę, że było w tym dużo prawdy i właśnie dlatego wielu zawodowców, w tym dyrygentów, jednak ceni sobie współpracę z amatorami.
Gwiazdy disco polo nie zawsze są takimi amatorami, za jakich uważa ich publiczność. Wielu wykonawców ma wyższe wykształcenie muzyczne, bądź pobiera lekcje u najlepszych pedagogów. Tomasz Niecik, dla przykładu, uczył się śpiewu u Elżbiety Zapendowskiej.
Opinie (30) 1 zablokowana
-
2014-11-30 16:34
Haha
Niezły "górnolotny" lansik przy okazji... No bo to teraz rodzinne już, więc usprawiedliwione.
- 0 0
-
2014-11-30 12:14
To taki (1)
Zawodowy muzyk to taki który utrzymuje się z grania :-)
Akurat interesuje się trochę sprawa bo śledzę historie rejestracji a właściwie próby rejestracji Związku Zawodowego Muzyków.
Niestety polskie sądy nie traktują tej grupy poważnie.- 17 1
-
2014-11-30 13:30
Popieram: "Zawodowy muzyk to taki który utrzymuje się z grania"
Nie tylko sądy rejestrujące ZZM tkwią jeszcze daleko na stepach azjatyckich, cały "polski biznes" uważa że artysta zawodowy nie ma miejsca racji bytu i za muzykę nic mu się nie należy. No chyba że odklepie parę coverów to stówkę mu się rzuci albo zrobi się na małpę w cyrku, to wtedy ma swoje 5 minut w telewizji przed blokiem reklamowym. Temu krajowi jeszcze wiele brakuje do cywilizacji.- 8 0
-
2014-11-30 12:44
Zapytajcie o radę Beatlesów.
- 10 0
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.