O takich jak on mówi się "człowiek-orkiestra". Historyk, dziennikarz, reporter wojenny, prowadzący programy telewizyjne i show, redaktor naczelny, dyrektor wydawniczy, felietonista, autor książek, były działacz podziemia, kibic Legii Warszawa. Pracował jako reporter z Afryki, byłej Jugosławii, Iranu i Czeczenii. Wydał też książkę "Gaumardżos! Opowieści z Gruzji" razem z Anną Dziewit-Meller. Teraz debiutuje w roli powieściopisarza. Jego "Czerwona ziemia" ukazała się na początku czerwca. To powieść przygodowa, sensacyjna i thriller w jednym, którego akcja rozgrywa się w Afryce. Przy okazji spotkania autorskiego w bibliotece Manhattan porozmawialiśmy z autorem o jego książce i literackich fascynacjach.
Recenzje książek z Trójmiasta
Magdalena Raczek: "Czerwona ziemia" to pana debiut powieściowy. Podobno marzył pan od dawna, by napisać powieść, a pierwsze próby literackie podejmował już jako 7-latek. Czy ta powieść w panu długo dojrzewała, czy po prostu teraz przyszedł dobry moment na jej napisanie?Marcin Meller: Już w dorosłym życiu zacząłem pisać co najmniej dwie powieści i je porzuciłem. Chyba zabrakło mi determinacji, a z drugiej strony bałem się, że nie dam rady. A wstępny pomysł, który doprowadził do napisania "Czerwonej ziemi", pojawił się blisko dziesięć lat temu. Najpierw idea, że będzie to opowieść o ojcu, który za wszelką cenę chce odkupić swoje winy wobec syna, potem decyzja, że akcja będzie się dziać w Afryce. Ale gdyby nie kilka bliskich mi osób, które niemal siłą popchnęły mnie do działania, najpierw do powrotu po latach do Ugandy i Kongo, a potem do pisania, powieść nigdy by nie powstała. Widać tak miało być. Ta historia dojrzewała i zmieniała się w raz ze mną i widocznie dopiero teraz nadszedł jej czas.
Pomówmy o tym powrocie do Afryki, która stała się miejscem akcji. Wykorzystuje pan swoje doświadczenia reporterskie i przeżycia z pobytów na tym kontynencie. Jak zmieniła się Afryka? Pisze pan o tej z lat 90. i tej dziś.Trudno mówić o całym kontynencie, bo co kraj, to inna sytuacja. Uganda jest dzisiaj spokojniejsza niż kiedyś i stabilnie się rozwija, a obywatele cieszą się względną wolnością, przynajmniej na tle sąsiadów. A Demokratyczna Republika Kongo, dawny Zair jest państwem tylko z nazwy, teoretycznie bajecznie bogatym w surowce, a w praktyce bezwzględnie łupionym przez rozmaitych watażków przy milczącej akceptacji świata i międzynarodowych koncernów, które potrzebują kongijskich surowców.
Czemu wybrał pan akurat thriller i kostium powieści sensacyjno-przygodowej do opowiedzenia tej historii? Lubi pan te gatunki?Nawet bardzo. Jestem wszystkożercą kulturalnym, ale bardzo lubię inteligentną sensację. Jeden z moich ukochanych reżyserów, Sergio Leone powiedział kiedyś, że jest reżyserem klasy A kina klasy B. Taki przyświecał mi cel. Napisać dobrą jakościowo powieść w popularnym gatunku. Takie solidne rzemiosło. Wbrew pozorom takich rzeczy nie ma dużo.
Jako były dyrektor wydawnictwa miał pan do czynienia z literaturą różnego rodzaju. Czy to pomaga (inspiracje innymi), czy przeszkadza (obawa przed powielaniem pomysłów) w pisaniu swojej książki?Raczej pomaga, ale w innym sensie. Na przykład wiem, że warto słuchać redaktorów, bo są fachowcami, mają inne spojrzenie na tekst i pomagają go ulepszyć i uniknąć błędów. Ale tak naprawdę doświadczenie pracy w wydawnictwie ma mniejsze znaczenie niż te setki książek, które przeczytałem i filmów oraz seriali, które widziałem.
Czytaj także: Cyfrowe czytanie. Czeka nas rewolucja czy pozostaniemy wierni papierowi?Poza tym ma pan jeszcze mnóstwo innych doświadczeń. Jest pan historykiem, dziennikarzem, reporterem wojennym, felietonistą, autorem książek, był pan prowadzącym programy telewizyjne i show, redaktorem naczelnym, dyrektorem wydawniczym, działaczem podziemia. Do tego kibic Legii Warszawa, ateista, mąż i ojciec. Teraz jeszcze powieściopisarz. Kim najbardziej lubi być Marcin Meller i kim jeszcze pragnie zostać? Bardziej agnostyk niż ateista
(śmiech). Najbardziej lubię to, że nie muszę pełnić jednej roli i zawsze jestem kilkoma tożsamościami naraz. Teraz przede wszystkim mąż, tata i autor powieści, która tak długo za mną chodziła i była zadrą, dopóki nie doprowadziłem sprawy do końca. Ale może za chwilę zatęsknię do felietonów, zobaczymy. Na emeryturę się nie wybieram.
Pracował pan jako reporter z Afryki, byłej Jugosławii, Iranu i Czeczenii. Wydał pan też książkę "Gaumardżos! Opowieści z Gruzji" razem z żoną Anną Dziewit-Meller. Gdzie na świecie czuje się pan dobrze i w których miejscach lubi pan być?Mam tę przydatną cechę, że prawie wszędzie odkrywam coś interesującego. Zawsze zanim dokądś pojadę, czytam o tym miejscu, a to pomaga. Pojechaliśmy na wakacje do Rumunii i zachwyciliśmy się Rumunią i od razu zaczęliśmy poznawać historię tego kraju.
Jakie ma pan dalsze plany? Czy będzie kolejna powieść?Mam już pomysł na następną powieść. Po wakacjach zacznę pisać.