- 1 Sztuczna inteligencja w sztuce - tak czy nie? (52 opinie)
- 2 Co robić w długi weekend w mieście? (40 opinii)
- 3 Orzechowski: Szukam dziur w rzeczywistości (16 opinii)
- 4 Maj miesiącem festiwali (7 opinii)
- 5 Spektakle z Trójmiasta w Teatrze Telewizji (10 opinii)
- 6 Tysiące osób odwiedziło Twierdzę Wisłoujście (70 opinii)
Szekspir ma się (bardzo) dobrze. Podsumowanie XV Festiwalu Szekspirowskiego
Jubileuszowy, piętnasty festiwal poświęcony jednemu z najwybitniejszych dramatopisarzy wszechczasów zamknąć można dość zaskakującą myślą - udało się zorganizować jedną z najlepszych edycji tej imprezy przy najskromniejszym od lat budżecie.
Anonsowany jako główna gwiazda festiwalu - spektakl "Miranda" Teatru Oskarasa Koršunovasa - w dużej mierze spełnił oczekiwania. Koršunovas we własnej adaptacji "Burzy" zainteresował się relacją pomiędzy Prosperem i jego córką Mirandą. Akcję dramatu przeniósł do zagraconego pokoju. Prospero wraz ze swoją cierpiącą na porażenie mózgowe córką odgrywają psychodramę na podstawie sztuki Szekspira - ona wciela się także w rolę Ariela, on odgrywa kwestie Kalibana i Ferdynanda. Przemiana z postaci w postać wygląda banalnie: Prospero nagle się wygina, z grymasem na twarzy zaczyna pluć oraz drapać po całym ciele i już staje się obleśnym, pożądającym Mirandy Kalibanem. Zaś jako lowelas Ferdynand zawadiacko paraduje w różowej koszuli i okularach przeciwsłonecznych. Z kolei jąkająca się i wylękniona Miranda jako Ariel nabiera mocy: znikają jej dolegliwości, momentami dominuje nawet nad swoim panem - Prosperem.
Reżyser całą sytuację sytuuje gdzieś na granicy ponurego snu, fabuły "Burzy" i pijackiego delirium Prospera. Ten sprawia wrażenie osamotnionego, zdegradowanego intelektualisty, który dowartościowuje się kosztem córki. Jego pijacki "spektakl" wyraźnie podszyty kazirodczą więzią z niepełnosprawną córką, nabiera wstrząsającego uniwersalnego znaczenia - podobne przedstawienia rozgrywają się w wielu domach za zamkniętymi drzwiami.
Spektakl jest jednak bardzo nierówny, momentami kiczowaty, czerpiący z banalnych, wielokrotnie ogranych u Koršunovasa środków. Jednak broni go bardzo dobre aktorstwo Povilasa Budrysa i Airidy Gintautaite.
Chóralny "Makbet" Romeo & Julia Kören ciekawy okazał się tylko w warstwie muzycznej. Niestety śpiew stanowić miał istotne, ale tylko tło dla patetycznej, koturnowej i na dłuższą metę nieznośnej gry aktorów spektaklu Benoîta Malberga. Dobrze za to sprawdziło się Centrum św. Jana jako miejsce na monumentalne propozycje teatralne. Szkoda, że aktorzy ze Szwecji tego nie wykorzystali.
Wyróżniona w konkursie o "Złotego Yoricka" produkcja Teatru im. S. Żeromskiego w Kielcach - "Hamlet" - przypominała nieco ubiegłoroczne wyróżnienie, czyli "Co chcecie albo Wieczór Trzech Króli" z Opola, podobnie chaotyczne i przesycone odniesieniami teatralnymi. Reżyser, Radosław Rychcik, radykalnie uwspółcześnił swojego "Hamleta" - głównemu bohaterowi dał do ręki pistolet, którym ten zabija Poloniusza, a w finale spektaklu także Klaudiusza. Tytułowy bohater trochę się zgrywa, trochę bawi, jest rozkapryszonym, niedojrzałym chłopcem, który ma coś do powiedzenia. Stara się to wykrzyczeć, zamanifestować swój sprzeciw wobec świata. Jest marginalizowany, lekceważony, bagatelizowany. Nikt nie traktuje go poważnie.
Reszta wątków ulega skróceniu, a zakończenie w ogóle Rychcika nie ciekawi i spełnia tu funkcję teatralnego rekwizytu. Dlatego bohaterowie umierają szybko i to nad grobem Ofelii, by intryga po prostu się dokonała. Hamlet naszych czasów to niezrozumiany, "upupiany" przez wszystkich młody człowiek, którego zdanie nikogo nie interesuje. Wyrośnięty chłopiec, ale nie mężczyzna. Diagnoza niezbyt odkrywcza, jednak z pewnością aktualna.
Wśród wielu wartościowych propozycji festiwalowych brakowało jeszcze tylko dzieła wybitnego. Takie właśnie organizatorzy piętnastego Festiwalu Szekspirowskiego zostawili na koniec. "Makbeta" wrocławskiego Teatru Pieśń Kozła nie da się opisać w kilku zdaniach - jest niezwykłym połączeniem zespołowości, ruchu i śpiewu, dopracowanych w najdrobniejszych szczegółach. To tragedia opowiedziana emocjami, zawarta w przejmującym rytualnym śpiewie, wykrzyczana przez bohaterów, opisana za pomocą prostej choreografii i umownej, ledwo nakreślonej scenografii. Aktorzy ze strzępów kwestii tworzą swoich bohaterów tylko na chwilę, by wycofać się we wspólnotowy śpiew i taniec.
Grzegorz Bral, reżyser spektaklu, nie pominął żadnego istotnego wątku ani fragmentu "Makbeta" chociaż całość zamknął w 61 minutach. Nie ma tu słabych punktów - zadziwia niewiarygodna precyzja aktorów, świetnie współpracujących na scenie. Nie dziwi, że Pieśń Kozła częściej pokazuje "Makbeta" za granicą niż w Polsce. To spektakl klasy światowej, w odróżnieniu od poprzednich bardzo dobrych produkcji wrocławskiego teatru - "Kronik - obyczaju lamentacyjnego" i "Lacrimosy" - ma dużo bardziej klarowny przekaz. Zbliżająca się katastrofa jest wyczuwalna od pierwszych chwil. Świat "Makbeta" rozpada się na naszych oczach. Zachwyca i przeraża. To świetna puenta dla bardzo udanego festiwalu, godnego swojego jubileuszu.
Miejsca
Wydarzenia
Opinie (15) 3 zablokowane
-
2011-08-09 15:17
;/ (1)
Byłem na pieśni kozła i było bardzo słabo i bardzo nudno.
- 0 5
-
2011-08-09 15:51
to byłeś chyba na łące i słuchałeś prawdziwego kozła, bo Teatr Pieśń Kozła z "Makbetem" był świetny.
- 3 0
-
2011-08-10 07:29
Miranda nudna,nieciekawa
Nuda, stracone pieniądze.Kolejny raz obejrzę "Burzę" Warlikowskiego.To są emocje!
- 0 0
-
2011-08-10 10:10
BOTO
A mnie bardzo się podobały czytania wspólnie z publicznością wierszy i sonetów Szekspira.
- 1 0
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.