- 1 Wręczono Pomorskie Nagrody Artystyczne (16 opinii)
- 2 Wystawa trójmiejskiej malarki w Wenecji (68 opinii)
- 3 Spektakle z Trójmiasta w Teatrze Telewizji (10 opinii)
- 4 Pogadaj o książkach... przy piwie (56 opinii)
- 5 Prawdziwy hit na scenie Teatru Muzycznego (10 opinii)
- 6 Jak zarobiłem 2 mln USD na giełdzie (70 opinii)
Wieczór przy muzyce Cohena i Nohavicy w filharmonii
12 grudnia 2016 (artykuł sprzed 7 lat)
W niedzielny wieczór w Filharmonii Bałtyckiej grupa artystów pod wodzą Mariana Opani zaprezentowała przeboje kultowych bardów - Leonarda Cohena i Jaromira Nohavicy. Publiczność, która wypełniła widownię do ostatniego miejsca, blisko dwugodzinny koncert nagrodziła gromkimi brawami i doprosiła się bisów.
Koncert "Cohen-Nohavica" to autorski projekt Mariana Opani, który postanowił w ten sposób uczcić półwiecze działalności artystycznej. Do współpracy zaprosił śpiewających aktorów, a kierownictwo muzyczne powierzył Januszowi Stokłosie, który podczas niedzielnego koncertu zasiadł również za fortepianem.
Już sam dobór repertuaru gwarantował frekwencyjny sukces - mimo dość wysokich cen biletów, sala koncertowa Filharmonii Bałtyckiej pękała w szwach. Atrakcyjna była również obsada, w której znaleźli się, oprócz Mariana Opani, m. in. Piotr Machalica, znany z serialu "Barwy szczęścia" Bartłomiej Nowosielski, czy tancerze biorący udział w programie "Taniec z gwiazdami" - Janja Lesar i Krzysztof Hulboj. Piosenki Cohena i Nohavicy zaśpiewali również przedstawiciele młodego pokolenia: Iwona Loranc, Monika Węgiel i Marcin Januszkiewicz.
Scena została wystylizowana na klimatyczną knajpkę - jej wystrój stanowiły okrągłe stoliki, a półmrok rozświetlały znajdujące się na nich lampy z abażurami. W rolę konferansjera wcielił się inicjator wydarzenia - Marian Opania. Do publiczności przemawiał półszeptem, aby nadać wystąpieniu aury tajemniczości. Co mówił? Tego niestety nie wiem, ponieważ głos artysty zagłuszał projektor, obok którego przyszło mi siedzieć. Z reakcji publiczności i rozmów w foyer udało mi się jednak wywnioskować, że Opania opowiadał anegdoty. Chyba zabawne, ponieważ publiczność niejednokrotnie zanosiła się śmiechem, a jego kolejne wystąpienia przerywała oklaskami.
Każdy z utworów Cohena i Nohavicy to nie tylko dzieło sztuki, ale i wielkie wyzwanie dla wykonawców - zarówno wokalne, jak i aktorskie. Podczas niedzielnego koncertu wysłuchaliśmy piosenek w bardzo dobrym tłumaczeniu, dlatego dodatkowo mieliśmy możliwość delektować się tymi wspaniałymi tekstami. A że wysłuchaliśmy ich w wykonaniu śpiewających aktorów, mieliśmy również okazję podziwiać ciekawe i udane interpretacje. Przynajmniej w zdecydowanej większości.
Koncert otworzyło "Hallelujah" Leonarda Cohena, zaśpiewane w duecie przez Monikę Węgiel i Marcina Januszkiewicza. Cóż to był za dysonans estetyczny! O ile wokalistka dysponowała wyśmienitymi warunkami wokalnymi i dobrą dykcją, jej sceniczny partner stanowił przeciwieństwo - śpiewał niechlujnie, jego interpretacja była zbyt butna i zmanierowana. Eksponował siebie, a nie utwór. Niestety, piosenki wykonywane przez niego były najsłabszym ogniwem koncertu.
Najjaśniej błyszczał natomiast Bartłomiej Nowosielski, fenomenalnie wykonując wesołe i rubaszne pieśni z repertuaru Nohavicy ("Kiedy mnie do wojska brali", "W małym domku za zadupiem" czy genialnie zaśpiewany, odegrany i zatańczony "Football").
Nie lada gratką były oczywiście interpretacje piosenek w wykonaniu Piotra Machalicy i Mariana Opani, którzy mają przecież kilkudziesięcioletni staż w śpiewaniu piosenek aktorskich. Koncert ubarwiły udane popisy wspomnianych wcześniej tancerzy. Publiczność była zachwycona i po zakończeniu koncertu natychmiast poderwała się z miejsc, nagradzając artystów owacją na stojąco. Na bis wysłuchaliśmy "Samuraja" Nohavicy (do śpiewania włączyła się publiczność) i powtórki "Hallelujah" Cohena.
Zachwyt publiczności mógł wydawać się uzasadniony: przez blisko dwie godziny słuchaliśmy przecież kultowych piosenek w wykonaniu znanych i zdolnych artystów. Konferansjer, jak mniemam, czarował słuchaczy zabawnymi anegdotami, więc niedzielne wyjście do filharmonii można było zaliczyć do bardzo udanych.
Fragment "Hallelujah" Leonarda Cohena w wykonaniu Moniki Węgiel i Marcina Januszkiewicza.
Mnie jednak ten koncert nie zachwycił. Przynajmniej nie tak, jak zachwycić mógłby. Rozumiem, że był to typowy objazdowy projekt nastawiony na zyski, a zainteresowanie koncertem było ogromne, ale czy naprawdę trzeba było dopychać dodatkowe krzesełka aż pod samą scenę? Tancerze potrzebowali przecież miejsca, a tak musieli się nieźle nagimnastykować, żeby podczas tańca nie wbić nóg w czoła osób siedzących w pierwszym rzędzie lub nie wpaść na solistów.
Czy przy takim obłożeniu i wysokich cenach biletów nie można było zorganizować muzyki na żywo, tylko trzeba było posiłkować się półplaybackiem? Przecież żeby odtworzyć to, co leciało w tle i do czego na fortepianie podgrywał Stokłosa, nie byłby potrzebny duży aparat wykonawczy, a więc i koszty nie byłyby wysokie. Przynajmniej w stosunku do spodziewanych zysków przy takim obłożeniu widowni. Przeszkadzały mi również słabe wizualizacje wyświetlane na znajdującym się nad sceną ekranie, które chwilami raziły kiczem, a ich zastosowanie było niejednokrotnie bezzasadne. Wielu z pewnością powie, że moje zarzuty w zasadzie nie mają wpływu na ostateczny kształt koncertu: muzyka, choć z playbacku, to jednak była, na wizualizacje można było nie patrzeć, a tancerze jakoś dali radę. Ale czy to wystarczy?
"Samuraj" Jaromira Nohavicy na bis, śpiewany razem z publicznością.
Wydarzenia
Miejsca
Zobacz także
1 grudnia 2016
(8 opinii)
Opinie (21) 3 zablokowane
-
2016-12-18 18:22
halleluja
to nie jest alleluja
- 0 0
-
2017-06-17 00:57
Ortografii ucz się pan...
- 0 0
2
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.