Celebrowane przed miesiącem dwudziestopięciolecie wolnych wyborów zaowocowało rankingami rzeczy, zjawisk i osób, które różne gremia uznały za najcudowniejsze w ostatnim ćwierćwieczu. Także oko-ucho, organ wyczulony na wszelki przejaw kultury w Trójmieście, postanowiło stworzyć własną, skrajnie subiektywną listę największych dobrodziejstw wolnej Polski.
I tak, na miejscu pierwszym znalazł się paszport, który można trzymać w domu. Na drugim - tanie linie lotnicze. Na trzecim zaś - pomidory w puszce. Te ostatnie poczyniły w życiu kulinarnym oko-ucha rewolucję o wiele większą niż działania Magdy Gessler w narodowej gastronomii. Ci, dla których, podobnie jak dla oko-ucha pomidory są podstawą żywieniową i którzy pamiętają poprzedni ustrój, zapewne zachowali w nieżyczliwej pamięci ów mroczny okres pomiędzy październikiem a lipcem, kiedy to cała ludzkość w naszej części świata skazana była na smak koncentratu pomidorowego, który obrzydliwie wyciskał się maleńkiej puszki, gdy rżnęło się ją otwieraczem. Obecnie, dzięki zamknięciu w puszcze żywego pomidora, nie ma mowy o tym, by ukochane słoneczka zachodziły "za mój zimowy stół", a które to zjawisko tak dojmująco opisali Starsi Panowie dwaj.
Natomiast punkt pierwszy i drugi na wspomnianej skrajnie subiektywnej liście skarbów wolności sprawiły, że takie słowa, jak: "La Scala" czy "Placido Domingo" przestały być encyklopedycznymi hasłami, a stały się ciałem. Dla oko-ucha skończyły się podróże palcem po mapie i żal, że nigdy nie ujrzy-usłyszy największych artystów na żywo. Wystarczy nieco przyoszczędzić - zmniejszyć rację żywnościowe (nie cała, a pół puszki pomidorów dziennie), odwlekać kupno nowego samochodu w przyszłość dalszą niż bliższą oraz przyczaić się, by upolować okazję zwaną "tanim lotem", by móc być i bywać w miejscach, które każdego operomaniaka przyprawiają o dreszcze i spazmy zrozumiałe tylko dla takich typów, jak ów naukowiec z dowcipu: kochance mówi, że idzie do żony, żonie, że do kochanki, a on tymczasem, tup-tup-tup, do biblioteki.
No i oko-ucho uzależniło się tak od owych dreszczy i spazmów, że rozpodróżowało się ogromnie. Z miasta do miasta, ze spektaklu na festiwal, od Dominga do Netrebko.
Aż nieco gdzieś zaczęło gubić z oka (i z ucha) rodzinne Trójmiasto. Kiedy skończy się ów tour? Zapewne trwać będzie, aż do kresu wolności.
A skoro oko-ucho coraz rzadziej ma okazję przysłuchiwać się i przyglądać temu, co dzieje się w domu - czas się z nim pożegnać. I kulturalnie podziękować. Zatem oko-ucho serdecznie dziękuję tym, którzy postrzegali świat podobnie jak ono i którzy słyszeli te częstotliwości, które dla innych były niesłyszalne. Słowa te kieruje zapewne do trochę idealistów, często tak zaskakiwanych przez świat, że zdolnych tylko do naiwnego zdziwienia. Lub też reagowania w sposób emocjonalny, acz szczery. Ale trwających w swej wierze i przeświadczeniu, że w umiłowaniu piękna (połączonego niekiedy ze szlachetnym patosem, jak choćby teraz) mają rację!
Oko-ucho dziwi się tym, ale zarazem ich podziwia, którzy czytali, irytowali się, sypali w nie piaskiem, lali weń ołów, by następnie znów czytać i ponownie zatracać się w irytacji. Oko-ucho zawsze ceniło konsekwencję i zazdrościło uporu. Za obie te cechy także dziękuje.
Dziękuje również portalowi Trojmiasto.pl, że mogło być jego kulturalnym organem. Właściwie wymienną protezką, bo bez niej dalej trwać będzie dzielnie ku chwale i radości Trójmiasta.
A w ostatnim zawołaniu i spojrzeniu oko-ucho uprasza PT Czytelników o jedno i tylko jedno: o jeszcze więcej kultury! Zarówno w słowach, jak i uczynkach i zachowaniu. I samo się postara o to, by tak stało się i w jego przypadku.