• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Muzycy klasyczni też mają fanów

Ewa Palińska
10 września 2016 (artykuł sprzed 7 lat) 

Andre Rieu, prezentując muzykę klasyczną dla adresowaną do szerokiej publiczności, zjednał sobie sympatię fanów na całym świecie.


Polowanie na autografy czy selfie z gwiazdą, piski i wrzaski na widowni, kiedy tylko artysta pojawi się na scenie, dowody uznania w postaci prezentów, bezgraniczne oddanie i bezkrytyczne uwielbienie to codzienność nie tylko artystów popowych. Muzycy klasyczni, w tym orkiestrowi, również mają swoich fanów, którzy śledzą ich kalendarze i chodzą na wszystkie koncerty. Sprawdziliśmy, z jakimi dowodami sympatii ze strony fanów spotykają się trójmiejscy artyści.



Muzycy klasyczni, ci poza światową czołówką, rzadko pojawiają się w mediach, wielu z nich nie ma na koncie autorskiej, solowej płyty, a aby zdobyć jakiekolwiek informacje na temat ich działalności czy życia prywatnego, trzeba się nieźle natrudzić. Sami takich informacji nie rozpowszechniają, bo nie widzą ku temu powodu.

- To jakby pani w banku obsługując klienta informowała, jaki jest jej stan cywilny i gdzie poza pracą można ją spotkać - mówi Marek, muzyk orkiestrowy "na etacie". - Jestem normalnym człowiekiem, który idzie do pracy i któremu zdarza się dorabiać po godzinach. Raczej nie grywam koncertów solowych, a jeśli już, to jakieś chałturki z fortepianem i to wyłącznie na imprezach zamkniętych. Grając w orkiestrze, niczym się nie wyróżniam, a że nie jestem mężczyzną postawnym, czasem z widowni nawet mnie nie widać. Mimo tego znalazły się osoby, które obdarzyły mnie swoją sympatią i uwielbieniem i które śledzą każdy mój artystyczny krok, nie szczędząc przy tym zachwytu.
Fani Andre Rieu kochają swojego idola i chcą to zademonstrować całemu światu. Fani Andre Rieu kochają swojego idola i chcą to zademonstrować całemu światu.
Co zatem kieruje ludźmi, że swoimi względami obdarzają "szeregowego" muzyka orkiestrowego?

- Ukończyłam szkołę muzyczną I i II stopnia, więc cenię sobie przede wszystkim dobrą muzykę, a zapewniam, że większość muzyków orkiestrowych ma większy talent, niż pierwsza lepsza gwiazdka pop - mówi Marta, architekt z Gdańska. - Wśród muzyków Orkiestry Polskiej Filharmonii Bałtyckiej upatrzyłam sobie szczególnie jednego, który gra na tym samym instrumencie, na którym ja niegdyś grałam. Jest to artysta dość aktywny, uczestniczący w różnych projektach, dlatego "łażenie za nim" jest czystą przyjemnością. Zaliczam koncerty filharmoniczne, kameralne, a także popowe czy rockowe, jeśli mój idol gra tam jako muzyk doangażowany. W orkiestrze mam swojego szpiega, więc wiem z wyprzedzeniem, na jakie koncerty kupić bilet. Czy on zdaje sobie sprawę z mojego uwielbienia, nie mam pojęcia, ale nie ukrywam, że chętnie poznałabym go osobiście. To zresztą nie byłby jakiś wielki wyczyn, bo idola mam na wyciągnięcie ręki i dostępu do niego nie broni tłum ochroniarzy - śmieje się Marta.
Wielu fanów, podobnie jak Marta, wielbi swoich idoli z ukrycia, sporadycznie pozwalając sobie na przesłanie anonimowego dowodu uznania.

- Już jak solista Teatru Muzycznego w Gdyni, za dyrekcji wspaniałego reżysera Jerzego Gruzy, miałem swoich oddanych fanów, którzy przychodzili na rozmaite spektakle z moim udziałem - wspomina artysta śpiewak Dariusz S. Wójcik. - Wśród tych osób była anonimowa osoba, od której po każdym spektaklu "Oliwera" wg. Dickensa, gdzie kreowałem rolę Pomysłowego Krętacza, otrzymywałem piękny kwiatek (jego zapach pamiętam do dzisiaj) z liścikiem miłosnym. Po kilku sezonach utrzymywania się spektaklu na afiszu dowiedziałem się, że tą wielbicielką była młoda dama, uczennica gdyńskiej szkoły ogólnokształcącej.
 -Uważam, że Polska publiczność dzięki wysokiemu poziomowi umuzykalnienia jest bardzo surowa i wymagająca, tym bardziej cieszy moment, w którym ktoś pofatyguje się, żeby przekazać ciepłe słowa- mówi perkusista Orkiestry PFB, Tomasz Skrętkowski (na zdj. z tyłu).
 -Uważam, że Polska publiczność dzięki wysokiemu poziomowi umuzykalnienia jest bardzo surowa i wymagająca, tym bardziej cieszy moment, w którym ktoś pofatyguje się, żeby przekazać ciepłe słowa- mówi perkusista Orkiestry PFB, Tomasz Skrętkowski (na zdj. z tyłu).
Solista jest osobą rozpoznawalną, więc musi liczyć się z tym, że o chwilę rozmowy będą zabiegali nie tylko bezkrytycznie uwielbiający go fani.

- Grając Kazia Mazurkiewicza w wodewilu "Żołnierz Królowej Madagaskaru", po spektaklu, podczas spotkania z publicznością we foyer Teatru Muzycznego, podeszła do mnie zaaferowana pani i powiedziała "gdybym miała w domu tak niesfornego bachora, to chyba bym go zabiła" - śmieje się Wójcik. - W ciągu 20 lat działalności mojego teatru autorskiego miałem mnóstwo kontaktów z publicznością, która po koncertach przychodziła za kulisy po autograf. W pamięci utkwiła mi pani, której szczerość całkowicie mnie urzekła. Patrząc mi w oczy, z uśmiechem na twarzy, powiedziała: "brzydki pan jest, ale pięknie pan śpiewa".
Fani są bystrzy i spostrzegawczy - nawet jeśli artysta należy do orkiestry i siedzi na scenie w towarzystwie kilkudziesięciu innych muzyków, może zostać wypatrzony i doceniony.

- Co jakiś czas spotykam się z uprzejmościami i wyrazami uznania. Zazwyczaj jestem schwytany przez słuchacza po koncercie, kiedy jeszcze do końca adrenalina i emocje nie opadły. Jest to wspaniale uczucie, gdyż bardzo często, będąc częścią tak dużego zespołu, jakim jest orkiestra, muzycy czują się niedoceniani jako jednostki. Reaguję wtedy zazwyczaj uśmiechem i przypominam, że na sukces pracujemy wspólnie - mówi Tomasz Skrętkowski, perkusista z Orkiestry PFB. - Sytuacja, której nie zapomnę, to mój pierwszy koncert w Wiener Musikverein - jeszcze przed rozpoczęciem pracy w Filharmonii Bałtyckiej, z Polską Orkiestra Sinfonia Iuventus. Po zagraniu VII symfonii Dvoraka, gdy wyszedłem na zewnątrz złotej sali, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza, od rozmowy z kolegami z orkiestry oderwała mnie pani, która kompletnie nieskrępowana serdecznie mi pogratulowała i stwierdziła, że nie mogła przez cała symfonię oderwać ode mnie wzroku i uszu. Poprosiła mnie wtedy o autograf, co jest rzadkością. Byłem nieco zawstydzony, ale nie ukrywam, że jednocześnie dumny.
 - Entuzjazm, który towarzyszył wychodzącym na scenę artystom, takim jak Yannick Nézet-Séguin, Franz Welser-Möst, Anna Netrebko czy Piotr Beczała był niesamowity - nie były to tylko brawa, ale piski, krzyki zachwytu, wykrzykiwanie imion artystów i robienie każdego rodzaju hałasu, który - wydawałoby się - nie przystoi wystrojonym damom i dżentelmenom- wspomina Salzburger Festspiele Rafał Kłoczko. Na zdj. z Anną Netrebko.  - Entuzjazm, który towarzyszył wychodzącym na scenę artystom, takim jak Yannick Nézet-Séguin, Franz Welser-Möst, Anna Netrebko czy Piotr Beczała był niesamowity - nie były to tylko brawa, ale piski, krzyki zachwytu, wykrzykiwanie imion artystów i robienie każdego rodzaju hałasu, który - wydawałoby się - nie przystoi wystrojonym damom i dżentelmenom- wspomina Salzburger Festspiele Rafał Kłoczko. Na zdj. z Anną Netrebko.
Trójmiejscy artyści na brak zainteresowania ze strony fanów narzekać nie mogą, choć nasza publiczność nie jest tak wylewna jak zachodnioeuropejska. Profile muzyków orkiestrowych na portalach społecznościowych śledzą często tysiące słuchaczy. Topowi soliści operowi natomiast, gdzie tylko się pojawią, są witani z hollywoodzkim rozmachem.

- Spontaniczne zrywanie się z miejsc, wiwaty przy kolejnych wejściach i zejściach artystów spotykałem dotąd wyłącznie na koncertach rockowych. Było to więc dla mnie coś egzotycznego, ale i fascynującego - mówi dyrygent Rafał Kłoczko, wspominając Salzburger Festspiele, podczas którego był asystentem maestro Franza Welser-Mösta przy Filharmonikach Wiedeńskich podczas produkcji "Die Liebe der Danae" Richarda Straussa. - Pamiętam, jak kiedyś w jednej z polskich oper, po wspaniale wykonanej arii z III aktu opery "Traviata" zacząłem bić brawo i krzyczeć, starsza pani z siedzenia obok zaczęła mnie szturchać i komentować: "ciszej, to jest opera, a nie bazar!". W Salzburgu takie zachowanie było normą! Jako, że sam byłem uczestnikiem festiwalu, zdarzało mi się korzystać z drzwi dla artystów. Pod nimi, po wszystkich niemalże koncertach, ustawiały się setki osób, które wyciągały ręce, by uścisnąć dłoń swojemu idolowi, zrobić mu zdjęcie czy prosić o autograf. Nie obywało się bez przepychanek dystyngowanie ubranych melomanów chcących być bliżej swoich gwiazd. Mnóstwo z nich próbowało dotrzeć oczywiście również do garderób, jednak by tam się dostać, trzeba było pokonać kilka kontroli, nikomu więc (chyba) się to nie udawało.
Polska publiczność jest bardziej zdystansowana. W Japonii, dla przykładu, klasycy uwielbiani są na równi z gwiazdami pop. Na zdj. Andreas Ottensamer, I klarnecista Filharmonii Berlińskiej, z fanami podczas tournee po Azji. Polska publiczność jest bardziej zdystansowana. W Japonii, dla przykładu, klasycy uwielbiani są na równi z gwiazdami pop. Na zdj. Andreas Ottensamer, I klarnecista Filharmonii Berlińskiej, z fanami podczas tournee po Azji.
Muzycy zgodnie przyznają, że uwielbienie ze strony fanów, choć bywa czasem krępujące, w gruncie rzeczy bardzo im schlebia i motywuje do dalszego działania. Fani bywają również niezwykle użyteczni.

- Nie jesteśmy gwiazdami, koncerty kameralne gramy często dla garstki ludzi, nie ma na nich ani recenzentów, ani fotoreporterów, więc gdyby nie zdjęcia czy nagrania robione przez naszych fanów, czasem po takich koncertach nie pozostałby żaden ślad. No i dzięki nim zawsze mamy gwarancję, że widownia nigdy nie będzie pusta, bo oni będą na pewno - śmieje się Marek.

Opinie (14) 1 zablokowana

  • (1)

    Oczywiście że mają fanów.Nie jest to muzyka popularna/disco polo gdyż jest adresowana do bardziej wymagającej klienteli.Kto zresztą z młodych potrafi wymienić choćby Kiepurę?O klasykach nie wspomnę teraz liczą się niestety polifoniczne smartfonowe dźwięki.

    • 6 0

    • Kiepura to była totalna komercja i badziwe w stylu Andre' Rieu. To dobre dla skretyniałej gawiedzi. Podobnie nie widzę wielkiej różnicy między polifonią smartfonową a dawniejszymi pozytywkami i katarynkami... Taki już jest świat - lud zadowoli się byle "łubu dubu".

      • 4 0

  • Gdyby na lekcjach muzyki w szkole nauczyciele potrafili w ciekawy sposób przedstawiać autorów takich utworów to może ta "klientela" była by większa. U mnie wyglądało to w ten sposób,że nauczyciel puszczał takie utwory z radia przez 5 minut a później pierdzielił jakieś farmazony pod nosem,że każdy zasypiał.

    • 5 1

  • To nieprawda! (3)

    Muzycy klasyczni nie mają fanów! Mają jedynie sympatyków.

    • 4 3

    • Nieprawda.

      Sam jestem fanem pewnych, wyselekcjonowanych przeze mnie solistow, spiewakow, czy dyrygentow orkiestr. Oczywiscie orkiestr jako calych zespolow nie poszczegolnych czlonkow orkiestry. Chociaz sa i tacy ktorzy twierdza ze bez tego czy tamtego solisty orkiestra pod batuta jakiegos slynnego dyrygenta nigdy by nie osiagnela wysokiego poziomu jaki obecnie ma.

      • 3 1

    • I to jest sedno problemu... (1)

      Chcecie postrzegać świat muzyki klasycznej jako jakąś wieżę z kości słoniowej, gdzie absolutnie niedopuszczalne są jakiekolwiek zjawiska ze świata pop-kultury. A potem zdziwienie, że młodzi programowo widzą w tym nudę i obciach.

      • 1 2

      • Czyżby młodym trzeba było wcisnąć produkt

        i konieczność świrowania pod amerykańskojęzyczną nazwą, żeby nie nazwali czegoś nudą i obciachem?

        Może i tak ale na szczęście dotyczy to tylko części owych młodych, tej mniej samodzielnej w myśleniu i mniej inteligentnej.

        • 0 0

  • Najwięcej szkód wyrządziła "Muzyka" w szkole! (3)

    Idiotyczny program i idiotyczne podręczniki. Flety proste, kastaniety, tamburyn i "mag tumba, bumba, czarny jormba co pod baobabem tańczył mambę". Nauczycielki najbardziej chyba zdziwaczałe, piłujące jakieś skrzypce, niczym pajęczyca Tekla z "Pszczółki Mai". Do tego, do mojej szkoły (przełom lat 80/90) zajeżdżały czasem trupy teatralne (cudownie oddając dwuznaczność tego określenia) - jakiś facet basem zapodawał "turum burum baź baź baź" a narrację prowadziła kolejna sekutnica, na oko 80+, z parkinsonem.

    Przekaz wszystkich tych państwa był całkowicie jednoznaczny: istnieje tylko muzyka poważna, cała reszta to dno, muł, wodorosty i wycie diabła. Jeśli nawet trafił się nastolatek głęboko zainteresowany tą "muzyką poważną", to zwyczajnie wstyd mu było się do tego przyznawać w takich warunkach.

    Żaden geniusz nie pomyślał, żeby skorzystać z tak naturalnego pomostu pomiędzy kulturą "wysoką" a popularną, jakim jest choćby muzyka filmowa albo folklor. Mam tu na myśli folklor profesjonalnie przetworzony, a nie wycie bab spod cerkwi.

    • 9 3

    • (1)

      muzyka powinna zniknąć ze szkół - podobnie jak sztuka i literatura.

      • 0 2

      • Przede wszystkim należy znieść obowiązek szkolny.

        • 2 0

    • Trochę Pan przesadził

      szczególnie z "wyciem bab spod cerkwi"
      Ręce opadają jak się coś takiego czyta.

      • 1 1

  • (1)

    "Grając Kazia Mazurkiewicza... po spektaklu podesza do mnie.." To kto w końcu grał tego Kazia?! Litości! Polska język, jak wiadomo, trudna język.

    • 3 0

    • Chyba Kazia Marcinkiewicza?

      Nie Krzaklewski nim grał? Tzw. Piękny Marian. Ciekawe, co z nim?

      • 0 0

  • artykuł jest o muzyce klasycznej

    to dlaczego na zdjęciu jest Pan Rieu?

    • 0 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Pobożni i cnotliwi. Dawni gdańszczanie w zwierciadle sztuki (1 opinia)

(1 opinia)
20 zł
spotkanie, wystawa, warsztaty

Kultura ludowa Pomorza Gdańskiego

wystawa

Wystawa "Kajko, Kokosz i inni"

wystawa

Sprawdź się

Sprawdź się

Jakie dwie sztuki zrealizował w Teatrze Wybrzeże Jan Klata?

 

Najczęściej czytane