- Jeżeli ludzie słuchają mnie w wielkim skupieniu, a po koncercie podchodzą i ze łzami w oczach dziękują, to jest mój największy sukces - mówi Mariusz Patyra, światowej sławy skrzypek, który we wtorek o godz. 19 wystąpi w Filharmonii Bałtyckiej. Wirtuozowi towarzyszyć będzie orkiestra Sinfonia Viva pod dyr. Krzysztofa Herdzina. Bilety kosztują 40 - 95 zł.
Ewa Palińska: Co pan lubi?Mariusz Patyra: Wieczorem, kiedy zasną dzieci, lubię usiąść obok żony i przytulić się. Uwielbiam to i bardzo tego potrzebuję.
To światowej sławy wirtuozowi wolno kochać i zakładać rodzinę? Wielu pana kolegów po fachu twierdzi, że miłość przeszkadza w karierze. Jest mi tak zwyczajnie po ludzku przykro, kiedy słyszę, że ktoś wysuwa takie wnioski. Panuje stereotyp, do którego wielu stara się przypasować, że osoby robiące ekstremalną karierę powinny być singlami i w żadnym wypadku nie wolno im się wiązać z nikim na poważnie. Przypomina mi się nagranie archiwalne, które obejrzałem przypadkiem kilka lat temu. Był to ostatni wywiad, jakiego na dwa tygodnie przed swoją śmiercią udzielił Henryk Szeryng. Dziennikarz zapytał go wówczas o sens życia. Szeryng odpowiedział, że artyści to osoby wrażliwe, które niezwykle cenią sobie samotność i spokój, więc trzeba te ich potrzeby respektować i usuwać się czasem w cień. Zaznaczył jednak, że nie to jest najważniejszą rzeczą w życiu. "A co jest" - dopytywał dziennikarz. "Miłość i tylko miłość" - odpowiedział Szeryng. To powiedział ktoś, kto całe życie prowadził intensywną działalność artystyczną, jeździł i koncertował na całym świecie.
Pan również koncertuje na całym świecie. Wczoraj wrócił pan z trasy po Stanach Zjednoczonych. Zdążył już pan zregenerować siły?Z reguły nie narzekam na brak energii, ale ostatni okres był dla mnie faktycznie dość męczący. Wczoraj po południu wróciliśmy z Krzysztofem Herdzinem z Los Angeles, od powrotu udzieliłem kilku wywiadów, niemalże zasypiając za mikrofonem w jednej z rozgłośni radiowych. Z moich obliczeń wynika, że nie spałem blisko 40 godzin.
Przyglądając się fotografiom z waszego tournee zastanawiałam się, czy aby na pewno pojechaliście tam do pracy. Zwiedziliście wiele pięknych miejsc i chyba znakomicie się bawiliście. To były obowiązki wpisane w nasz zawód. Jeżeli jedzie się na jakiś koncert, to sprawą równie ważną, co doskonałe przygotowanie programu, jest integracja z ludźmi, którzy tam żyją oraz poznawanie kultury odwiedzanego miejsca. Nie ukrywam, że mieliśmy niebywałe szczęście, ponieważ odbywaliśmy trasę koncertową po malowniczym Zachodnim Wybrzeżu Stanów Zjednoczonych. Szczególne wrażenie zrobił na mnie winiarski region El Paso de Robles, gdzie odbywał się festiwal poświęcony Ignacemu Janowi Paderewskiemu. Proszę sobie wyobrazić małe miasteczko, z każdej strony otoczone rozpościerającymi się aż po horyzont winnicami. Coś niesamowitego!
Jakie przyjęcie zgotowała wam amerykańska publiczność?Trochę niezręcznie mi o tym mówić, bo nie chciałbym się przechwalać, ale myślę, że odnieśliśmy sukces. Dyrektor festiwalu powiedział naszemu konsulowi generalnemu, że w tak genialnym koncercie jeszcze nie uczestniczył. Było mi bardzo miło, bo przecież zagranie najlepiej, jak się da, jest naszym życiowym celem.
Jest pan showmanem? Ludzie mówią, że tak, ale w dobrym tego słowa znaczeniu.
To znaczy?Showman musi przede wszystkim doskonale opanować swój instrument i umieć wydobyć z niego maksimum. Musi umieć sprawić, że publiczność skupi się na odbiorze muzyki, bez względu na to, jakie ma upodobania muzyczne. Wróćmy na moment do mojej amerykańskiej trasy koncertowej. Grałem dla słuchaczy, którzy w zdecydowanej większości muzyki klasycznej słuchali pierwszy raz w życiu, za to są świetnie osłuchani z jazzem. Zaczynam kaprys Paganiniego, a na sali cisza, jak makiem zasiał - w przerwach między wariacjami można by usłyszeć przelatującą muchę. Jeżeli ludzie słuchają w tak wielkim skupieniu, a po koncercie podchodzą i ze łzami w oczach dziękują za piękny koncert, to jest mój największy sukces, ponieważ publiczność jest dla artysty jedynym obiektywnym sędzią. To słuchacze wystawiają nam ocenę i decydują o naszym sukcesie.
Nie bez powodu krytycy nazywają pana współczesnym Paganinim.Jeżeli ktoś ma takie skojarzenia i tak o mnie mówi, jest to dla mnie wielkim wyróżnieniem, a wręcz zaszczytem.
Skojarzenia nie kończą się jednak na sposobie gry, ponieważ wizualnie również jest pan bardzo podobny do Paganiniego. Korzysta pan z usług stylisty?Absolutnie nie. Nie dość, że nie mam czasu na takie rzeczy, to za pieniądze, które miałbym na to przeznaczyć, wolałbym dzieciom kupić jakieś prezenty, albo pójść z żoną na randkę. Jeżeli natomiast chodzi o fryzurę, to moje włosy są kręcone z natury, więc stylista nie miałby tam nic do stylizowania.
Pozostaje jeszcze kwestia słynnego żabotu, który przez długi czas był pana znakiem rozpoznawczym i jeszcze bardziej upodabniał pana do Paganiniego. Żabotów już nie używam, choć ten pierwszy faktycznie ma swoją historię. Kiedy studiowałem w Hanowerze i zamiast regularnie się odżywiać wydawałem wszystkie pieniądze na rozmowy telefoniczne z żoną, dokarmiania i opieki nade mną podjęły się dwie panie, będące wielkimi miłośniczkami muzyki - u jednej z nich mieszkałem na pierwszym roku studiów. Po mojej wygranej na konkursie Paganiniego udały się do opery i u tamtejszej krawcowej zamówiły dla mnie żabot, stylizowany na ok. 1800 r. Od tego czasu faktycznie występowałem z tym żabotem, żeby coś zmienić w swoim stroju koncertowym i wyróżnić się z tłumu. Z czasem zrozumiałem, że solista na scenie powinien czuć się przede wszystkim komfortowo i choć poszukiwanie
idealnego stroju koncertowego zajęło mi trochę czasu, zakończyło się sukcesem. Dziś mam frak, który wygodnie na mnie leży i nie ślizgają się po nim skrzypce.
Koncertuje pan na replice skrzypiec Guarneri del Gesu 1733, stworzonej przez Christiana Erichsona w 2003 r., ale miał pan również okazję zagrać na historycznej "Armacie" Paganiniego ("Il Cannone" Giuseppe Guarneri del Gesu z 1742 roku). Jakie to uczucie trzymać w rękach kilka milionów euro? Kilka milionów? Ależ to dzieło jest bezcenne! Pamiętam, że kiedy po raz pierwszy miałem zagrać na skrzypcach Paganiniego byłem tak wzruszony, że z tych nerwów od rana bolał mnie brzuch. Najpierw spełniło się moje marzenie z dzieciństwa, ponieważ jako pierwszy Polak w historii wygrałem renomowany konkurs Il Premio Paganini w Genui. Chwilę później miałem trzymać w rękach instrument, na którym grał sam Niccolo Paganini - legenda wszechczasów! Tego nie da się opisać.
Muzyka Niccolo Paganiniego będzie motywem przewodnim trasy koncertowej, w którą wyrusza pan niebawem. Podczas koncertu w Filharmonii Bałtyckiej , tak jak i podczas całego tournee, towarzyszyć panu będzie Sinfonia Viva pod dyr. Krzysztofa Herdzina. Odnoszę wrażenie, że jest pan bardzo przejęty tym projektem. Każdy koncert jest dla mnie bardzo ważny, ale do tego projektu przygotowuję się od blisko roku. Przykładałem wagę do każdego, najmniejszego elementu, starannie i dość długo dobierałem program, później musiałem go oczywiście wyćwiczyć. Bardzo zależy mi na tym, aby to, co przygotowałem, spotkało się z uznaniem publiczności. Pamiętajmy, że wszystko w naszym życiu jest ulotne, dlatego warto chwytać garściami wszystko to, co tylko zdołamy. Taką jedyną, niepowtarzalną, ulotną i przepiękną chwilą będzie nasz koncert, na który serdecznie zapraszam.