• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Hardcore'owy Szekspir w "Wiele hałasu o nic"

Łukasz Rudziński, fot. Łukasz Unterschuetz
31 grudnia 2008 (artykuł sprzed 15 lat) 
Spotkanie Don Pedro (debiutujący w Wybrzeżu Marek Tynda -  nz. pierwszy z prawej) - tutaj prawdziwego księcia nocy obnażonego do połowy, w czarnym skórzanym płaszczu - i jego gejowskich kompanów z rodziną Leonata, wygląda jak najazd Hunów na krainę miodem i mlekiem płynącą. Spotkanie Don Pedro (debiutujący w Wybrzeżu Marek Tynda -  nz. pierwszy z prawej) - tutaj prawdziwego księcia nocy obnażonego do połowy, w czarnym skórzanym płaszczu - i jego gejowskich kompanów z rodziną Leonata, wygląda jak najazd Hunów na krainę miodem i mlekiem płynącą.

Najnowsza premiera Teatru Wybrzeże, "Wiele hałasu o nic", zaskakuje, może też zszokować. Robi dobre pierwsze wrażenie. Potem już tylko trwa, trwa i trwa.



Wydaje się, że tekst Szekspira jest prosty jak drut. On (Benedick) kocha ją (Beatrycze), ona kocha jego, ale oboje wolą toczyć pojedynki na słowa, niż wyznać sobie miłość. Związek Hero z Claudiem bazuje na namiętności mężczyzny oraz uległości i podporządkowaniu kobiety. Mimo intryg wszystko kończy się szczęśliwie, a obie pary trafiają przed ołtarz. Na poziomie fabuły to zwykły romans. Adam Orzechowski na kanwie tego dramatu buduje zupełnie inną historię.

Reżyser postanowił być "o krok przed Szekspirem". Każdą scenę wyostrzył, wydrenował z wszelkich pozytywnych elementów i zinterpretował w duchu teatru postdramatycznego. Oglądamy świat upodlony, splugawiony, zohydzony w każdym jego przejawie.

Już na poziomie scenografii (Magdalena Gajewska) coś jest nie tak - wielki romb parkietu ułożony na scenie kątem do widowni, w przeciwległym rogu zadarty jest do góry, jakby odstawał z podłogi. Ta nieprzystawalność z minuty na minutę się pogłębia. Nad aktorami wisi "żyrandol" zbudowany z setek mikrofonów, tworzących pogłos w "złowieszczych" kwestiach. Z parkietu wyrasta ukośna "wysepka" estradowej posadzki, a za nią pojawią się stojące, świecące wieloma barwami lampy. Tak wygląda przestrzeń kaźni, jaką reżyser zapewnia widzom.

Na tym tle widzimy świat pozbawiony uczuć, w którym przeważa upiorny katastrofizm. Już samo spotkanie Don Pedro (debiutujący w Wybrzeżu Marek Tynda) - tutaj prawdziwego księcia nocy obnażonego do połowy, w czarnym skórzanym płaszczu - i jego gejowskich kompanów z rodziną Leonata, wygląda jak najazd Hunów na krainę miodem i mlekiem płynącą. Don Pedro i jego świta są amoralni, rozerotyzowani, na zasadzie - "sex and fun" w wersji full. Ta homoerotyczna gromadka na dworze Leonata rozpoczyna kolejną zabawę, której ofiarami będą jego mieszkańcy.



Gdy Claudio (Łukasz Konopka) wyznaje księciu, że zakochał się w córce Leonata - ten obiecuje zdobyć dla niego jej rękę. Czyni to gwałcąc Hero (Emilia Komarnicka), a potem oddaje ją Claudiowi mówiąc zgodnie z tekstem: "chcę tylko nauczyć pisklęta śpiewu, a potem zwrócić je właścicielowi".

Kolejne kwestie między Claudiem a Hero także mają zupełnie niekomediowy wydźwięk. Claudio cedzi słowa podzięki przez zęby, a Hero milczy milczeniem zhańbionej kobiety. Intryga książęcego brata rozdzielająca tę parę jest w tej sytuacji dla Claudia zrzuceniem jarzma odpowiedzialności za swoje słowa. Również zarzut braku dziewictwa w scenie zaślubin nabiera dzięki temu zupełnie innego ciężaru. To najciekawszy wątek i pomysł inscenizacyjny tego spektaklu.

Pewnie wyszłaby Adamowi Orzechowskiemu odważna, kontrowersyjna inscenizacja, gdyby nie zdecydował się zatopić jej w banale najprostszych skojarzeń. Wyjątkowym kuriozum są sceny ze strażnikami. Ksiądz-konferansjer (Jarosław Tyrański) wykrzykuje do mikrofonu instrukcje dla książęcych strażników (jego odpowiednikiem w dramacie jest komendant straży), którymi są dwie medialne, emanujące sexem lalki. Nieudolne show, ubarwione nie wiadomo po co tandetnymi animacjami serafinów, migotliwym światłem i rockowymi przebojami, ma być zapewne pastiszem telewizyjnych widowisk. Jednak absurd i bezsens wejść "na żywo" przerywających depresyjne kwestie pozostałych postaci pozostają zagadką reżysera.

Postdramatyczny rodzaj teatru zaczerpnięty od Franka Castorfa zakłada, że ciągłość fabularna nie jest najważniejsza. Katastrofa nie może zakończyć się happy endem, więc reżyser kończy sztukę groteskowo i zupełnie inaczej niż Szekspir.

Pretekstowo potraktowany tekst dramatu niekiedy pomaga, ale przeważnie ciąży aktorom. Zbrukana Hero staje się postacią coraz bardziej groteskową. Nie wiadomo dlaczego zdeprawowani, pozbawieni zahamowań chłopcy księcia zaczynają nagle dbać o honor, przestrzegać zasad, które wcześniej świadomie łamali i skąd w nich pragnienie by się ustatkować.

Czemu Szekspir w interpretacji Orzechowskiego stał się brutalistą pokroju Marka Ravenhila, czy nawet Sary Kane? Przecież ich mięsiste, pełne agresji, seksu, przemocy i bólu egzystencjalnego teksty znacznie lepiej nadawałyby się do takich zabiegów. Parafrazując wybitnego szekspirologa Jana Kotta, "Szekspir jest jak gąbka, bo wchłania w siebie od razu całą współczesność". Szkoda, że współczesności w realizacji Adama Orzechowskiego nie udało się wchłonąć Szekspira.

Miejsca

Opinie (12) 5 zablokowanych

  • Przykre

    Przykre, przykre! Sheakspear w grobie się przewraca! Najbardziej szkoda mi było pary starszych ludzi, którzy ze swojej emeryturki uciułali na bilety, aby zaczerpnąć trochę kultury, a tymczasem po spektaklu wyszli naprawdę zniesmaczeni..
    Nie tylko oni z resztą...

    • 2 0

  • Nie wszystkie spektakle takie są

    Przyznam szczerze, że spektakl oceniam bardzo nisko. W zamyśle miał być błyskotliwy, ale próba cokolwiek nieudana... Zachęcam kadrę zarządzajacą do zastanowienia się nad sposobem promowania teatru. Może warto znaleźć inne sposoby na przyciągnięcie widzów do tatru? Obawiam się, że ten spektakl ich raczej zniechęci do kolejnych wizyt...

    Myślę, że celem autorów było wyprowadzenie widza w pole i wywołanie burzy komentarzy. Gratulacje - udało się! Ale jakim kosztem? Wydaje mi się, że spektakl stanowi próbę ośmieszenia wszelkich pozytywnych przejawów ludzkich działań - sposób realizacji tego zamierzenia jest jednak bardzo chybiony. Totalna klapa - niesmaczne, prymitywne i zbędne epatowanie erotyzmem homo-, hetero- i biseksualnym, niespójna fabuła, amatorska realizacja.

    Czytając sam informator można nabrać podejrzeń...: "Historia oczywiście kończy się dobrze, zło zostaje pokonane, a miłość triumfuje". "Uczy nas ona jak wyrzucieć z siebie negatywne emocje i dać się porwać czystej, niewinnej miłości" - bo przecież w Teatrze Wybrzeże panuje sezon "Władcy marionetek". Oczywiście okazuje się, że nie ma nawet śladu miłości, nie wspominając o jej przydomkach. Każdy z bohaterów jest samotny, a pragnienie miłości pozostaje niespełnione. To widz jest tutaj marionetką - żart okrutny i prymitywny.

    A propos komedii: najśmieszniejsze w spektaklu były te partie, które stanowiły wierniejsze odtworzenie partii Shakespeare'a w przekładzie Barańczaka - może warto byłoby zostać przy klasycznej realizacji?

    • 2 0

2

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Pobożni i cnotliwi. Dawni gdańszczanie w zwierciadle sztuki (1 opinia)

(1 opinia)
20 zł
spotkanie, wystawa, warsztaty

Kultura ludowa Pomorza Gdańskiego

wystawa

Wystawa "Kajko, Kokosz i inni"

wystawa

Sprawdź się

Sprawdź się

Gdzie grą na saksofonie debiutował trójmiejski jazzman Przemek Dyakowski?

 

Najczęściej czytane