- 1 Dokąd na spektakl w plenerze? (2 opinie)
- 2 Książki: kto zdobędzie 50 tys. zł? (9 opinii)
- 3 Gdańskie artystki w Budapeszcie (14 opinii)
- 4 Piękny młodzieżowy spektakl Muzycznym (16 opinii)
- 5 Niecodzienny pochód w centrum Sopotu (30 opinii)
- 6 Brawurowy musical cyrkowy z przesłaniem (11 opinii)
Czy warto być poważnym? Recenzja spektaklu "Bunbury" Teatru Wybrzeże
Teatr Wybrzeże jako pierwsza z trójmiejskich scen rozpoczął rok premierą. "Bunbury. Komedia dla ludzi bez poczucia humoru" Oscara Wilde'a w reżyserii Kuby Kowalskiego, wystawiona na deskach Sceny Kameralnej w Sopocie to lekka, przewrotna komedia, z dużą dawki absurdu. Twórcy w krzywym zwierciadle przedstawili relacje międzyludzkie i obnażyli nasze przywiązanie do etykiet i jasno wyznaczonych ról społecznych.
Co grają w trójmiejskich teatrach?
Komedia Oscara Wilde'a, w nowym tłumaczeniu nosząca tytuł "Bunbury", lecz znana także jako: "Bądźmy poważni na serio" lub "Brat marnotrawny" to w anglosaskim teatrze nieśmiertelny klasyk, uchodzący za tekst wolny od logiki i sensu. W znacznie mniej znanym w Polsce utworze udało się irlandzkiemu dramatopisarzowi w błahy i pozbawiony głębi sposób uciec od wzorców realistycznej, brytyjskiej komedii końca XIX wieku i skierować się w stronę anarchicznej zabawy.
Akcja sztuki rozgrywa się w Anglii u schyłku epoki wiktoriańskiej. Osią wydarzeń jest intryga, w której udział biorą dwaj młodzi arystokraci - John Worthing i Algernon Moncrieff, a także wymyślony przez nich Ernest, za którego każdy z bohaterów w pewnym momencie się podaje. John, aby bywać w Londynie i móc korzystać z miejskich uciech, wymyśla rozpustnego brata Ernesta, którym musi się często opiekować. Wizyty u rzekomego krewnego są usprawiedliwieniem eskapad, podczas których zaleca się do Gwendolen Fairfax, siostrzenicy swojego lekkomyślnego przyjaciela. Ten z kolei udaje, że ma na wsi przyjaciela inwalidę, o imieniu Bunbury, dzięki czemu może odmówić wizyty na kolacji u swojej ciotki, Lady Bracknell, matki Gwendolen. W wyniku różnych decyzji wszyscy zmierzają w stronę wiejskiego domu Jacka, gdzie dochodzi do konfrontacji.
Ta dość luźna i łatwa do przewidzenia intryga łączy kolejne sceny, w których wyśmiane zostają takie świętości, jak: małżeństwo, chrzciny, majątek czy pochodzenie. Te i inne fundamentalne tematy potraktowane są w spektaklu w sposób konsekwentnie lekki. Kuba Kowalski, reżyser spektaklu, podaje angielski humor z końca XIX wieku w odświeżonej, współczesnej, wręcz bezczelnej formie. Nie ma tu zbędnego ciężaru, a każdy ton bardziej serio szybko osuwa się w kpinę i godne podziwu, pełne lekkości sarkastyczne dialogi.
Z pozoru błahe i pozbawione logiki gagi obnażają nasze przywiązanie do różnych etykiet, przyjętego porządku i powielania stereotypowych zachowań. Pod płaszczem infantylnych gestów, dowcipnych dialogów i efektownych kostiumów czai się jednak refleksja na temat wchodzenia w jasno wyznaczone role społeczne. Scena, w której Gwendolen przedstawia matce swojego ukochanego, jest tego najlepszym przykładem. W tej szalonej i dowcipnej fantazji podwójność życia staje się normą, a tożsamość jest czymś płynnym, czymś, co można samodzielnie kreować i kształtować. To pochwała życia po swojemu.
Aktorom udało się dotrzymać kroku szaleństwu autora. W duchu zabawy cały zespół stworzył bardzo wyraziste i efektowne kreacje. Magnetyczny Algernon Marcina Miodka skupia na sobie całą uwagę. Kroku stara się mu dotrzymać Robert Ciszewski w roli Johna. Ciekawe, choć nieco mniej charyzmatyczne role Gwendaleny i Cecylii kreują Magdalena Gorzelańczyk i Agata Woźnicka. Znacznie bardziej oparte na stereotypach są kreacje Anny Kociarz i Marka Tyndy - wiejskiej nauczycielki i księdza, uwikłanych w romans. To dopiero dosłowna zamiana ról tych dwojga stwarza ciekawe możliwości aktorskie. Największą "perełką" tej inscenizacji jest jednak Lady Augusta Roberta Ninkiewicza - wyważona i nieprzerysowana, pełna wdzięku rola. Na uwagę zasługuje także pełen młodzieńczej świeżości, debiutujący na scenie Karol Soboczyński. Nie sposób nie wspomnieć też o roli muzycznego narratora - przygrywający na kontrabasie Filip Arasimowicz nie tylko ironicznie podkreśla wzniosłe czy zabawne momenty, ale także wciela się w rolę doradcy i dostarcza swoistego komentarza do zdarzeń.
Dzięki kostiumom wyjętym niczym z modowego wybiegu i scenografii, na którą składają się dwie potężne rzeźby imitujące stertę kamieni i falliczne drzewo, autorstwa Kornelii Dzikowskiej, całość wygląda niezwykle efektownie. Ważną rolę odgrywa tu też choreografia, za która odpowiada Oskar Malinowski. To nie Wilde salonowy, przegadany na kanapie, lecz opowiadany żywym i ciekawym językiem ciała, dzięki czemu z dużą sprawnością udaje się przeskakiwać przez bogaty kalejdoskop form i konwencji.
To będzie grane! Trójmiejskie teatry i ich nowości na 2022 rok
"Bunbury" to błyskotliwa komedia na poziomie, z subtelnym, wyważonym dogryzaniem innym, a w zasadzie... samym sobie, bo Gogolowskie powiedzenie "Z czego się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie" znajduje tu trafne zastosowanie. Pod warstwą przyjemnej rozrywki kryje się bowiem wiele poważnych tematów, od wizji relacji miłosnych, przez klasowość społeczną i zrytualizowanie życia społecznego, po nieustanną chęć stawania się kimś innym, uciekania poza swoją tożsamość.
Miejsca
Spektakle
Opinie wybrane
-
2022-07-01 17:16
Jak zrobiono te wielkie piękne kolorowe formy scenografii?
są super, ale nie wiem jaki to materiał
- 0 0
-
2022-01-10 13:50
Dziękuję za tę recenzję, (1)
chociaż to jest moja ulubiona sztuka, to na pewno na coś takiego nie pójdę.
- 12 20
-
2022-01-10 20:05
czyli z twojej ulubionej sztuki nic nie zrozumiałaś
ale ja pójdę za ciebie kolejny raz, tzn poszedłbym ale nie ma biletów. Wszystkie wyprzedane.
- 8 2
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.