Niewiarygodna ignorancja czy arogancja gdańskich melomanów - trudno powiedzieć, co w większym stopniu przesądziło o żenująco niskiej frekwencji podczas recitalu fenomenalnej śpiewaczki Olgi Pasiecznik.
9 maja w Sali Kameralnej Polskiej Filharmonii Bałtyckiej przed nieliczną publicznością, złożoną gównie z niemieckich i skandynawskich turystów, wystąpiła
Olga Pasiecznik - jedna z najznakomitszych europejskich sopranistek. Mieszkająca od wielu lat w Polsce ukraińska śpiewaczka, dysponuje niebywałej urody głosem o jasnej, złocistej barwie i pełnym, soczystym brzmieniu.
Dodajmy do tego ogromną wrażliwość, muzykalność i inteligencję, a otrzymamy portret artystki klasy światowej, co potwierdza rzeczywiście biografia Pasiecznik, pełna występów na najbardziej prestiżowych estradach naszego globu. Czy możliwie, żeby nikt w Gdańsku o tym nie wiedział?
Podczas sobotniego koncertu śpiewaczka - której przy fortepianie towarzyszyła siostra,
Natalia Pasiecznik - wykonała szereg pieśni Mozarta, Schuberta i Mendelssohna, i zrobiła to w sposób po prosu genialny. Uwrażliwienie na wszelkie niuanse tekstu, wysmakowana interpretacja, niezwykle mądre operowanie wolumenem tego, zaiste niebiańskiego głosu (o krystalicznej intonacji nie wspominając) - wszystko to sprawiło, że od pierwszych taktów publiczność słuchała jak zaczarowana.
Każdy z dwudziestu jeden wykonanych utworów zasługiwałby na osobne omówienie, z braku miejsca wspomnijmy tylko o
"Der Zauberer" i
"Die Alte" Mozarta oraz Mendelssohnowskich
"Neue Liebe" i
"Hexenlied" - nie tylko zaśpiewanych, ale i odegranych aktorsko w sposób niebywały.
Oczywiście nie było mowy o szybkim zakończeniu recitalu, publiczności udało się uprosić dwa bisy - zabrzmiało opracowanie ludowej piosenki ukraińskiej oraz jedna z pieśni Poulenca. Więc można się było rozmarzyć - o kolejnych recitalach - tym razem z repertuarem francuskim, rosyjskim...
Tylko czy tak rozchwytywanej w świecie artystce będzie się chciało jeszcze kiedykolwiek przyjechać do Gdańska na kolejny występ dla kilkunastu osób?