Co wolno artyście a czego nie wolno? Najnowszy spektakl w Teatrze Miejskim w Gdyni nie odpowiada na to pytanie. Na pewno jednak daje do myślenia.
"Kształt rzeczy" amerykańskiego dramaturga
Neila LaBute miał swoja premierę w gdyńskim Teatrze Miejskim w ubiegłym tygodniu. Sztuka opowiada historię związku muzealnego strażnika i studentki sztuki rozgrywającego się w małym, prowincjonalnym miasteczku. Jego finał jest na tyle zaskakujący, że aby nie pozbawiać widzów przyjemności jego odkrycia, nie będziemy go zdradzać. Wystarczy powiedzieć, że trzeba się przygotować na naprawdę mocne wrażenia.
Spektakl, który wyreżyserował
Bartłomiej Wyszomirski, ogląda się dobrze. Ale nie w tym tkwi chyba jego największa siła. Jego obejrzenie powinno się bowiem stać punktem wyjścia do spokojnej dyskusji na temat tego czym dzisiaj jest sztuka. To szczególnie aktualne w Trójmieście co jakiś czas targanym artystycznymi skandalami. Wystarczy przypomnieć przypadki
Katarzyny Kozyry, Grzegorza Klamana, Doroty Nieznalskiej czy nawet
Pawła Huelle. Prace każdego z nich, w mniejszym lub większym stopniu, prowokowały i szokowały.
Publicystyczny zamysł "Kształtu rzeczy" przytłacza grę aktorów. Tym bardziej na szczególną pochwałę zasługuje
Joanna Niemirska odtwórczyni głównej roli a także
Rafał Kowal, który gra jedną z drugoplanowych postaci. Ich kreacje są na tyle przekonywające, że choć stoją na przeciwległych biegunach, w takim samym stopniu jesteśmy im w stanie przyznać rację.
Przedstawienie nie ustrzegło się jednak pewnych niedociągnięć. Jego najsłabszą stroną jest chyba scenografia. Ma się wrażenie, że twórcy spektaklu próbują ratować sytuację uciekając w niepotrzebny erotyzm. Mocną stroną przedstawienia mogłaby być muzyka Ryszarda
Tymona Tymańskiego ale wydaje się ona nie pasować do charakteru sztuki.