• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Kod Macieja Świeszewskiego

Aleksandra Kozłowska
6 grudnia 2005 (artykuł sprzed 18 lat) 
Wszelkie przejawy sztuki współczesnej - instalacje, performance i happeningi - uważa za hochsztaplerstwo i wygłupy. Ogromny obraz przedstawiający Ostatnią Wieczerzę namalował, żeby pokazać, czym jest sztuka prawdziwa, wartościowa i wielka.

Aleksandra Kozłowska: Ma Pan jakieś życiowe motto?

Maciej Świeszewski, malarz, prof. Gdańskiej Akademii Sztuk Pięknych: Tak, brzmi ono "Nie dać się przeciętności". I nie dać się uwikłać. Wielu artystów, którzy dzisiaj tyle mówią o wolności, to najwięksi niewolnicy, jacy kiedykolwiek byli. To niewolnicy kuratorów, a ci dyrygują nimi, jak chcą - w zależności od tego, jak i komu artysta będzie się podlizywał i jak lawirował, na takiej wystawce będzie.

Zawsze tak było, marszandzi i mecenasi też mieli określone oczekiwania.

- Ale to byli ludzie światli, dawne rody arystokratyczne, które gromadziły kolekcje sztuki. Nie to, co nasi współcześni kolekcjonerzy, kuratorzy w tenisówkach.

To jak według Pana powinien ubierać się kurator?

- Nowocześnie, ze smakiem, gustem i jakimś stylem.

To znaczy, że garnitur czyni artystę albo kuratora?

- Nie, ale myślę, że dobór ubrania świadczy o człowieku.

Czy to właśnie z potrzeby niepoddania się przeciętności wziął się pomysł na "Ostatnią Wieczerzę"?

- Wszystkie rzeczy w sztuce - bez względu na to, czy były dobrze przyjęte, czy źle - które stawały się potem legendą czy wartością, występowały przeciw zastanym realiom. Jak patrzę na niektórych polskich polityków i polską sztukę, to mi się wydaje, że to jest jedno i to samo: brak profesjonalizmu, brak talentu i kariera za wszelką cenę.

Ale chyba nie wszystkich Pan tak wrzuca do jednego worka, przecież Pan też jest polskim artystą.

- Ale ja nie robię słoików z embrionami! Jak chcę je zobaczyć, to chodzę na patomorfologię. Wystarczy też pojechać do muzeum zootechniki w Paryżu, by zobaczyć te wszystkie instalacje sprzed lat, a teraz to niby takie odkrycie i awangarda. To nie jest sztuka, a hochsztaplerstwo i wygłupy. A wszystko przez to, że ludzie nie znają historii sztuki i nie wiedzą, że to już było, a ci artyści to żadni odkrywcy.

Pan też nie jest odkrywcą: tradycyjne, realistyczne malarstwo, nawiązania do tego, co wielokrotnie było. Podobno jedną z inspiracji Pana "Wieczerzy" była "Ostatnia Wieczerza" Salvadora Dali.

- Ależ ja się przyznaję do inspiracji! Nie udaję, że tworzę kompletną nowość. "Wieczerza" Dalego faktycznie zrobiła na mnie wielkie wrażenie, widziałem ją jako młody chłopak w Waszyngtonie. Dali to artysta prawdziwie wielki, tylko że trzeba go oglądać w oryginale. Takie na przykład "Ukrzyżowanie" - człowiek stanie przed tym obrazem i widzi niepowtarzalny, bardzo ciekawy stosunek artysty do religii. Ale to zawsze Leonardo mnie fascynował, zazdrościłem mu niesamowitego geniuszu, talentu. Zawsze też marzyłem, żeby namalować taki obraz. Zwłaszcza gdy pracowałem w Luwrze przy konserwacji Couberta i Delacroix i mogłem poznać tamte cudowne zbiory od podszewki, pomyślałem, że należałoby zrobić coś tak wielkiego jak obrazy dawnych mistrzów. Nie miałem jednak gdzie tego realizować, dopiero po paru latach, gdy znalazłem miejsce w kościele księdza Krzysztofa Niedałtowskiego, mogłem się za to zabrać.

Skąd pomysł na apostołów, którymi są postacie pomorskiego establishmentu: polityk, pisarze, malarze?

- To pewnego rodzaju prowokacja. Prowokacja na odpowiednim poziomie jest w sztuce niezbędna. Tam są właściwie sami artyści, moi przyjaciele od lat. Z ludzi związanych z polityką jest tylko Jan Kozłowski [marszałek województwa pomorskiego - red.], ale jak zaczynałem go malować 10 lat temu, nie był znanym politykiem. Wybierałem po prostu przyjaciół, artystów: Jacka Tylickiego, malarza z Nowego Jorku, Pawła Huelle, Jurka Limona, Stefana Chwina, Krzyśka Izdebskiego... Jest też apostoł z twarzą mojego 9-letniego syna. Ale ilu mam wrogów przez to, że tego skreśliłem, a innego wyrzuciłem z obrazu.

Kogo Pan wyrzucił?

- Pewnego mojego przyjaciela, który okazał się po prostu hochsztaplerem. Zamalowałem go. Teraz on zaczyna robić tzw. karierę polityczną. Czas tak weryfikuje ludzi, szczególnie ostatnie lata.



Zatem ludzie sztuki jako apostołowie kultury?

- Tak. Chciałem zaznaczyć, jak ważną rolę tacy ludzie powinni odgrywać w społeczeństwie, które jest omamiane, ogłupiane na każdym kroku. Bo to jednak również do twórców należy wołanie: "Stop! Tak dalej nie można robić, tak żyć, w ten sposób prowadzić naszego kraju".
Czy większą prowokacją nie byłoby umieszczenie przy stole kobiet? Przecież w Trójmieście są także artystki, aktorki, poetki...

- Nie jestem antyfeministą. Wręcz odwrotnie - całe moje życie wyglądałoby inaczej, gdyby nie kobiety, czasem nawet żałuję, że tak bardzo ulegałem tej płci. Ale w obrazie jest kobieta. To właściwie embrion płci żeńskiej. Tylko kobieta daje życie. Myślę więc, że to symboliczne dziecko - znak odradzającego się życia - jest prawdziwym ukłonem w stronę kobiecej płci, reszta nie jest istotna.

Czy poszczególni apostołowie mają twarze konkretnych osób? Wiadomo, że Judasza nie ma, ale kto jest na przykład św. Piotrem, który się zaparł Jezusa?

- Na początku starałem się jakoś przyporządkować konkretne twarze konkretnym apostołom. Potem jednak zdałem sobie sprawę, że to niemożliwe. Nie ma Judasza, bo każdy z nas mógłby nim być. Jeśli jednak ktoś by się uparł i wczytał w symbole otaczające apostołów, doszukałby się pewnych nawiązań. Na przykład św. Janowi, który był najmłodszym uczniem, przypisany jest mój syn Aleksander. Młodszego syna Daniela umieściłem zaś w kuli magicznej, która unosi się nad stołem. Patrzy on wytrzeszczonymi ze zdziwienia oczyma na świat, w którym się znalazł.

A postać Jezusa? Nikt z realnych postaci nie dał mu swojej twarzy.

- Jest na tym obrazie butelka, na niej etykietka z wykresem kwadratury koła. To szyfr do całego dzieła. Z ideą Boga czy wizerunkiem Chrystusa jest jak z kwadraturą koła - im więcej człowiek nad nią pracuje, tym bardziej rozumie głębię tajemnicy. Posłużyłem się więc, jak dawni mistrzowie, matematyką i geometrią, złotym podziałem. Czytałem Pitagorasa, Platona, a także kabałę - uważałem, że jest jedną z najciekawszych dyscyplin ducha ludzkiego, ale bardzo niebezpieczną, lepiej się więc w nią nie zagłębiać.

Precyzyjnie wyliczone centrum obrazu skupia się więc w oku odbicia Chrystusa, jego postać natomiast wyznacza główną oś obrazu. Zaczyna się ona od tęczy, przechodzi w światło i osobę Jezusa, by dalej przejść w Jego łzę i kulę z ludzkim embrionem - symbolem odradzającego się życia. Do końca nie wiadomo, jak można wyobrazić sobie Chrystusa i dlatego ten obraz jest jakby mgnieniem. Jezus ma cztery twarze: ta w środku to twarz idealna, wzięta jakby z veraikonu [obrazu wzorowanego na chuście św. Weroniki, która otarła twarz Chrystusa]. Z jej lewej strony wyłania się cień - to twarz jednego z najwspanialszych arcydzieł malarstwa, obrazu "Zdjęcie z krzyża" Rogiera van der Weydena. Twarz po prawej to cytat z innego dzieła tego samego artysty "Chrzest w Jordanie". Natomiast twarz, która odbija się w srebrnym talerzu, to oblicze Chrystusa z "Sądu Ostatecznego" Hansa Memlinga. Tamci artyści mieli do powiedzenia znacznie więcej niż niejeden twórca XX w., mówili o wielkich rzeczach. Gdy niedawno byłem w Prado, to przy van der Weydenie i Boschu - tłumy - dostać się po prostu nie było można, a przy tych wszystkich "nowoczesnych" eksperymentach - raczej pusto.

Ludzie po prostu lubią, jak im się opowiada znane historie...

- Nie, ludzie podświadomie uwielbiają wartości. Mój syn Aleksander pięć lat temu (miał wtedy 4 lata) oglądał przygotowania do wystawy, którą robili moi awangardowi koledzy, w pewnej chwili mówi do mnie: "tata, kiedy ci panowie skończą, bo chciałbym się tymi kulkami pobawić". Trzy dni później zobaczył "Sąd Ostateczny" Memlinga. Padł na kolana - oniemiał z zachwytu po prostu. Potem, gdy tylko przejeżdżaliśmy koło muzeum, pokazywał palcem i mówił: "tata, tam jest Memling! ". Dziecko wie, co jest sztuką!

Mówi Pan, że zawarł w swojej "Wieczerzy" tyle symboli, myśli, cały traktat filozoficzny niemal. Czy zamierza Pan dołączyć do obrazu jakąś instrukcję obsługi pozwalającą odczytać te wszystkie zakamuflowane treści?

- Chciałem pozostawić po sobie swoją myśl, a nie to, czego oczekuje masowy odbiorca. Mój obraz w gruncie rzeczy jest pesymistyczny - owady, które są tam niejednokrotnie większe od człowieka, niosą przesłanie, że ta nasza duma z bycia człowiekiem jest po prostu żenująca.

I to właśnie chciał Pan ludziom przekazać?

- Chciałem ich zafrapować, zaciekawić ponownie tajemniczym wydarzeniem. Tym nagromadzeniem alegorii i znaczeń. To swego rodzaju łamigłówka. Jeśli ktoś przystanie i chwilę się zastanowi - będę szczęśliwy. Najgorzej, gdy sztuka pozostawia obojętnym, nie budzi żadnych emocji.
Gazeta WyborczaAleksandra Kozłowska

Opinie (3)

  • Protazeńko

    Wydaje mi sie że to szukanie reklamy i nic więcej. Za dużo rozgłosu a za mało ciszy wobec sztuki

    • 0 1

  • Obrazu jeszcze nie widziałam niestety.
    Przeczytałam właśnie Sąd ostateczny" Pawła Huelle. Książka podobała mi się bardzo. A gdzie wisi ten obrazek? W kosciele Św. Jana chyba. Postaram się obejrzeć go przy najbliższej okazji.

    • 0 0

  • He he he

    To nie jest sztuka. To bohomaz...

    Trafiłem tu przypadkiem - po 3 latach. Cóż, to wiekopomne dzieło 3 lata od premiery chyba jest coraz mniej znane...

    • 1 1

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Pobożni i cnotliwi. Dawni gdańszczanie w zwierciadle sztuki (1 opinia)

(1 opinia)
20 zł
spotkanie, wystawa, warsztaty

Kultura ludowa Pomorza Gdańskiego

wystawa

Wystawa "Kajko, Kokosz i inni"

wystawa

Sprawdź się

Sprawdź się

Jaką inicjatywę łączącą kulturę z przestrzenią miasta wymyślił i koordynuje związany z Klubem Plama Szymon Wróblewski?

 

Najczęściej czytane