- 1 Dobra robota! Młodzi aktorzy błysnęli (14 opinii)
- 2 Szukają małego aktora do kultowej roli (11 opinii)
- 3 Na tę imprezę niektórzy czekają cały rok (21 opinii)
- 4 Co czytać w wolnej chwili? (20 opinii)
- 5 Rozdano ważne nagrody w Gdańsku (13 opinii)
- 6 Gdańsk: kto dostał pieniądze na kulturę? (43 opinie)
Zastrzyk odważnego teatru. Podsumowanie Festiwalu Wybrzeże Sztuki
Wybrzeże Sztuki konsekwentnie umacnia się jako impreza eklektyczna, godząca nowoczesne interpretacje z rzadko w Trójmieście widywaną klasyką. Ogromne zainteresowanie festiwalowymi propozycjami przekonuje, że ten kierunek jest słuszny, choć aż prosi się, by pokazy wybranych spektakli obudować wydarzeniami towarzyszącymi.
W programie tegorocznej, siódmej edycji Festiwalu Wybrzeże Sztuki, znalazły się zarówno szeroko komentowane i komplementowane spektakle, jak "Dziady" w reż. Radosława Rychcika z Teatru Nowego w Poznaniu czy "Wycinka Holzfällen" wyreżyserowana przez - niekwestionowanego guru polskiego teatru - Krystiana Lupę w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Obok nich pokazano m.in. nagrodzone na Ogólnopolskim Festiwalu Komedii Talia w Tarnowie "Człapówki-Zakopane" w reż. Andrzeja Dziuka z Teatru im. St. I. Witkiewicza w Zakopanem, od lat sytuowanego po stronie teatru offowego. Dyrektor imprezy i Teatru Wybrzeże słusznie też wykorzystuje imprezę do promocji swoich tytułów (w tym roku są to "Broniewski" w reż. Adama Orzechowskiego i "Ciąg" w reż. Eweliny Marciniak).
Mieliśmy w historii literatury pełno kobiet rozkochanych przez młodszych od siebie mężczyzn. Reżyser Wojciech Faruga i dramaturg Paweł Sztarbowski wykroili w Teatrze Polskim w Bydgoszczy na wskroś współczesną opowieść z tekstu Heleny Mniszkówkny "Trędowata", dopisując do tytułu "melodramat". Już w tytule spektaklu "Trędowata. Melodramat" więc zasygnalizowano, że rzecz dotyczyć będzie wątku romansowego i kwestii kobiecej, traktowanych tu - jak się okazuje - z zajadłością Mai Kleczewskiej (zaprzyjaźnionej z bydgoską sceną). To przenikliwie ostre lustro krytyki (również dosłownie, umieszczone nad sceną) wobec tradycji szlachecko-patriarchalnej, która wyłazi z nas w pracy, w zaciszu mieszkań, we własnym łóżku.
Kobieta - w najbardziej dobitny sposób sportretowana w osobie guwernantki Stefanii Rudeckiej (świetna Małgorzata Witkowska), zakochanej w młodszym od siebie mężczyźnie - jest sponiewierana, upodlona i poniżona. W przejmującej scenie polowania staje się zwierzyną łowną panów szlachciców, traktujących ją z całą bezwzględnością zbliżoną do tortury podczas sceny ślubnej. Welon staje się wtedy cuglami w rękach służącej Hrabiego Trestki Alony - ustawionej w hierarchii najniżej. Hrabia Trestka regularnie wykorzystuje ją seksualnie, bo nie układa mu się z żoną - jedyną kobietą, która potrafi się zbuntować i powiedzieć głośno co myśli o postawie mężczyzn.
Spektakl pełen jest ciekawych inscenizacyjnie zabiegów i zaskakuje widzów od samego początku, gdy kompletnie nagi Waldemar Michorowski (w tej roli Piotr Domalewski) spotyka Stefcię i obwinia ją o zabranie ubrań. Ta scena parodiująca przecież spotkanie Pana Tadeusza i Zosi ustawia relację Waldemara i Stefanii. O tym, jak traktowana jest Stefcia, przekonuje jej lekcja języka francuskiego z Lucio, podczas której chłopak jest bezczelny, złośliwy i kompletnie pozbawiony szacunku wobec nauczycielki. Na scenie obserwujemy też m.in. tresurę Melanii Barskiej (Magdalena Łaska) przez jej ojca Hrabiego Barskiego (Roland Nowak) czy spadające "z nieba" trzewiki, ale żaden z nich nie pasuje na stopę Kopciuszka-Stefanii. Królewicz z bajki zaś (Waldek) nie zjawia się na własnym ślubie. Ten przejmujący obraz wykorzystywania i poniżania kobiet prowadzony jest tylko momentami w tonie serio. Przeważa groteska i tragifarsa. Spektaklowi brakuje siły rażenia przedstawień Kleczewskiej, jednak to ciekawy głos na temat fałszywego, obślizgłego świata mężczyzn, w którym kobiety są zabawkami lub używkami z krótkim terminem ważności.
Najbardziej wyczekiwaną propozycją Wybrzeża Sztuki była "Wycinka Holzfällen" w reż. Krystiana Lupy z Teatru Polskiego we Wrocławiu. To kolejne wejrzenie w świat Lupy, który tym razem urzeka wspaniałą oprawą wizualną (niezwykle efektowne wizualizacje nawy kościoła czy lasu lub wrocławskich kamienic) oraz scenografią skoncentrowaną wokół przezroczystej, półotwartej klatki - sceny obracanej siłą ludzkich mięśni. Bohaterów prowadzi przez "Wycinkę" autor Thomas Bernhard (w tej roli Piotr Skiba), który jest zarówno komentatorem, jak i animatorem czy uczestnikiem zdarzeń. Przez większość czasu Bernhard tylko przygląda się bohaterom, którzy w charakterystycznym dla Lupy, niespiesznym rytmie, konstruują sytuacje sceniczne, przygotowując się do "Kolacji artystycznej", która wypełni niemal cały drugi akt przedstawienia.
Wcześniej poznajemy bohaterów, którzy spotykają się z powodu śmierci Joany (Marta Zięba) na jej stypie. Zresztą, śmierć Joany i reminiscencje z jej udziałem wypełniają większość pierwszego aktu. W drugim zaś jest to pretekst do spotkania rodziny i "środowiska artystycznego" na wspólnej, spóźnionej kolacji, na której w środku nocy podany zostaje sandacz. Do kolacji zasiadają dwaj bohaterowie - pijany, roztaczający fatalistyczne wizje Gerhard Auersberger (Wojciech Ziemiański) i przede wszystkim Aktor Teatru Narodowego (w tej roli bezbłędny aktor Teatru Narodowego w Warszawie, Jan Frycz, który po wielu latach przerwy wraca do teatru Lupy).
Frycz sprowadza konwencjonalną rozmowę o niczym do kompletnego absurdu, utyka na poziomie swojej ostatniej kreacji Ekdala w "Dzikiej kaczce" Ibsena, snując nieznośnie długą opowieść o swojej aktorskiej doli, którą torturuje pozostałych. Wysłuchują go m.in. dwaj początkujący pisarze: Joyce (Adam Szczyszczaj) i James (Michał Opaliński), zamykający się w łazience, by porozmawiać o istocie buntu i manifestacji swojego zdania wobec świata i samych siebie. Popisu bufonady i zadęcia aktora nie wytrzymuje Jeannie (Ewa Skibińska), wyprowadzająca go z równowagi uszczypliwymi uwagami, co skutkuje wspaniałym emocjonalnym monologiem Jana Frycza.
Smaczków u Lupy jest wiele. Cały spektakl wbrew wielu bardzo entuzjastycznym opiniom wcale nie wykracza poziomem poza ostatnie, zdecydowanie niedocenione produkcje Lupy - jest bardziej ich logicznym kontinuum, z olśniewającą i świetnie oświetloną scenografią (autorstwa reżysera), niż jakimś zwrotem w twórczości Krystiana Lupy. W roli demiurga scenicznego świata sprawdza się Piotr Skiba, od lat prawa ręka reżysera. Spektakl skrzy się od autorefleksyjnej krytyki artystów, widzianych jako ubarwiających życie elity cyrkowych akrobatów i dostarczyciele sloganów i pustych, pięknie opakowanych frazesów. Choć na temat artystów Lupa wypowiedział się lepiej parę lat temu w wybitnym "Factory 2", to "Wycinka Holzfällen" bezwzględnie jest pozycją ważną w jego dorobku. I obok "Dziadów" w reż. Jarosława Rychcika najciekawszą pozycją całego Wybrzeża Sztuki.
Atutem tej imprezy w kolejnych latach może być teatralny wielogłos, jednak taka praktyka niesie za sobą spore ryzyko. Impreza w tej konwencji może łatwo przerodzić się w worek, do którego upycha się nie te produkcje, które z racji formy lub treści wybrzmiewają szerokim echem w całym kraju lub same w sobie są zjawiskiem wartym pokazania, a takie, które po prostu uda się ściągnąć w proponowanym terminie bez względu na ich wartość artystyczną.
Na VII Festiwalu Wybrzeże Sztuki tego uniknięto, choć nie mieliśmy spektakli wybitnych (mimo wszystko "Dziady" i "Wycinkę" sytuowałbym nieco niżej, niż na samym szczycie teatralnego Olimpu). Szkoda, że gdańska impreza nie ma praktycznie żadnej temperatury, a festiwalem jest tylko z nazwy. To przegląd kilku spektakli nieróżniący się dziś koncepcyjnie zbyt wiele od przeglądu Teatru Szekspirowskiego, tyle, że nie został on sprofilowany pod kątem wybranego teatru czy zagadnienia. W ramach Wybrzeża Sztuki oglądaliśmy jednak w przeważającej większości przedstawienia istotne, ważne i w swojej klasie udane. Obudowanie pokazów spektakli imprezami towarzyszącymi (np. przez organizację praktykowanych z powodzeniem w minionych latach spotkań z artystami i wprowadzenie na scenę konferansjera zapowiadającego festiwalowe atrakcje) z pewnością wyszłoby Wybrzeżu Sztuki na dobre.
Miejsca
Spektakle
Wydarzenia
Zobacz także
Opinie (8)
-
2014-11-16 03:10
Sandacz bengalski kontra sandacz balatoński czyli depresyjne życie artystów
Niby festiwal bez klucza doboru spektakli a jednak coś je łączy - wszystkie zaskakują widza swoją formą, choć jakże różną. W zasadzie to świadczy pozytywnie o dziele, bo to wskazuje na jego oryginalność. Może też i dlatego wszystkie z pięciu przyjezdnych spektakli (dwie produkcje Wybrzeża i tak można oglądać przy innych okazjach) zostały przyjęte z zadowoleniem.
Co do Wycinki. Spektakl powinien być w zasadzie "zdyskwalifikowany" za długośc trwania - cztery i pół godziny trzymać widza w teatrze to tak jak przejechać się po nim teatralnym walcem. Pewnie niestety o to chodziło... no i faktycznie wycinka totalna, choć Krystial Lupa posługując się tekstem austriackiego pisarza z lat 80. dokonał spustoszenia jedynie w swoim otoczeniu artystycznym. To co tu pokazano to uprawiana metodami artystycznymi para-socjologia środowiska artystycznego (czasami trochę socjologia naiwna). Jednak nie jest to fikcja lecz powieść z kluczem, przedstawianym osobom odpowiadają więc realne postacie. Joana Thul, która pełni w tej sztuce funkcję ofiarniczą (zbawia pozostałych), faktycznie popełniła samobójstwo. Jak się dowiadujemy podczas sztuki to osoba opuszczona przez "wszystkich", rodzinę, a na pogrzebie nie ma męża, jest tylko jej tzw. "partner życiowy" - niby realne bo wiadomo, że samobójstwa popełniają najczęściej osoby mocno oderwane od tkanki społecznej, w której tkwią. Ostatecznie jest to bardzo zjadliwa krytyka świata artystycznego. Nie wiem skąd opinia, że to sztuka "najbardziej wyczekiwana" na tym festiwalu - może dlatego, że była pokazana na końcu, więc najdłużej trzeba było czekać by ją zobaczyć (tylko proszę nie twierdzić, że to absurdalne). Może faktycznie najbardziej porusza świat artystów - szczególnie tych, którym blisko do teatru. Autor Thomas Bernhard pokazny na scenie zawsze niejako patrzy na pokazanych tam ludzi z oddali, z ukosa, z dystansu i krytykuje, słowem: wycina wszystkich jak leci. Ostatecznie artysta, który zobaczy taki bezsensownie absurdalny, żałośnie komiczny, depresyjny świat i wyjdzie z teatru może się już tylko poczuć lepiej odkrywszy, że bagno w którym tkwi w zasadzie nie jest aż tak bardzo głębokie jak to pokazano. I może to jest najbardziej optymistyczny akcent tego przedstawienia. Gorzej już być nie może i wówczas można się odbić od dna. Tym niemniej zauważyłem, że krtytycy komentujący tą sztukę podzielili się na dwa zwalczające się obozy. Ci z pierwszego obozu są zdania, że podczas kolacji pokaznej na scenie podano sandacza bengalsjkiego, ci z drugiego natomiast piszą, że był to sandacz balatoński. Z uwagi na brak zgodności w tej kwestii, do prawdy sam nie wiem co mam o tym sądzić. Niewątpliwie to kwintensencja wartości wielu wodolejnych tzw. "recenzji teatralnych".- 3 2
-
2014-11-14 18:23
Wycinka widzów.
Spektakl przeciągnięty do granic absurdu. Czy naprawdę konieczne jest czterogodzinne , przeważnie nudne prezentowanie pustoty i wypalenia tych, którzy uważają się za artystów? Dla kogo jest to spektakl? Chyba sztuka dla sztuki i dla snobów, którzy nazwą się znawcami sztuki i dorobią odpowiednią ideologię.
- 9 6
-
2014-11-14 15:26
Odważny teatr.
Odważny teatr, sztuka ogólnie to taki gdzie latają nago,albo kopulują i dla okrasy rzucają kurkami. Powinno być też poprawnie politycznie, czyli geje tylko pozytywnie i Polska i Kościół w totalnej krytyce.Takie szambo serwuje większość "wybitnych" twórców. Mam nadzieję, że przyjedzie czas opamietania i będą się tego wstydzić jak kiedyś np. Szymborska swoich wierszy o Stalinie.
- 8 6
-
2014-11-14 09:23
To chyba nie ta sama trędowata. (1)
Chyba nie ta sama trędowata widzieliśmy, spektakl ogólnie nudny, brak mu jakiejś "ikry", nudny, rozwleczony. Jedyne sceny godne uwagi to :
- ubieranie Stefci przez służąca do ślubu,
- końcowa scena.- 3 4
-
2014-11-14 13:18
Klucz doboru spektakli.
Kluczem doboru spektakli chyba była golizna, w "każdym"(Broniewski, dziady, trędowata, wycinka) przedstawieniu obowiązkowa scena rozbierana.
- 3 3
-
2014-11-14 08:58
Drogie bilety.
Bilety drogie i mało dostępne, byłam na Starej Kobiecie, Trędowatej i Wicince. Pani Anna Dymna magiczna, Frycz Mistrz. Festiwal bardzo udany, piszę to z perspektywy schodów. Brakowało mi możliwości spotkania z mistrzami.
- 9 1
-
2014-11-14 08:54
Dziwne, że recenzent nie wspomniał o tym, że spektakl lupy jest również głosem krytyki w kierunku Jana Klaty i jego dyrektury w starym teatrze w Krakowie.
- 3 2
-
2014-11-14 08:15
A ja wczoraj na tym zasnąłem.
- 7 5
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.