- 1 To niesamowite znalezisko ma... 600 lat (7 opinii)
- 2 Tu nie spodziewasz się sztuki, a jednak! (9 opinii)
- 3 Jak zarobiłem 2 mln USD na giełdzie (69 opinii)
- 4 Słynny pisarz z Gdańska bohaterem muralu (27 opinii)
- 5 Prawdziwy hit na scenie Teatru Muzycznego (7 opinii)
- 6 Ten spektakl nie jest atakiem na kościół (61 opinii)
Wilki: kto kogo dzisiaj zagryzie?
Dwudzieste urodziny Teatru Atelier stanowią wystarczającą motywację do przypomnienia "Wilków" Agnieszki Osieckiej - tekstu, który autorka oparła na powieści Isaaca Bashevisa Singera i jako pierwszy w swoim dorobku dedykowała sopockiej scenie.
"Wilki" w reżyserii dyrektora Atelier - André Hübnera-Ochodlo - doczekały się już swojej prapremiery w sierpniu 1995 roku. Kilkunastoletnia perspektywa czasowa otwiera możliwość rewizji problemów podnoszonych przez sztukę Osieckiej. Z tego punktu widzenia łatwo, w sopockim spektaklu, dostrzec retro - chociażby w myśleniu o bohaterach.
Ich samoświadomość jest zerowa lub minimalna, wątpliwa i zagłuszana. Zakorzenienie w wymyślonych dla nich realiach - słabe, rozumienie własnej (także tej nieprywatnej) historii - raczej niedostateczne. Tak pomyślana kondycja postaci może już nieco w teatrze nudzić. Wcześniej - frapująca, obecnie - ograna. Wczoraj - odkrywcza, dziś - diagnozowana jako mało trafna. Ale mimo braku mentalnego liftingu, tytułowewilki prezentują się nie najgorzej - dzięki kulturowym make-upom, społecznym kostiumom i klasowym dodatkom.
Herman (Waldemar Cudzik) - centralna postać przedstawienia - to ocalały z II wojny światowej Żyd, który śni koszmary o kryjówce z zagrożonej przez nazistów przeszłości. Jednak to nie wojenne traumy, pachnące butwiejącym polskim sianem, determinują chaotyczne działania głównego bohatera. Herman tak samo szalałby w rytm własnej nieudolności i do taktu narastającego lęku przed działaniem, gdyby uczyniono go protagonistą innej czasoprzestrzeni. Wojna faktycznie komplikuje koleje jego losu, ale pozbawiony jej destrukcyjnych wpływów, Herman pozostałby obsesyjnym tchórzem z marginalną władzą nad swoimi działaniami i dużym talentem do krzywdzenia innych.
Bohater "Wilków" miota się między trzema kobietami, ich pragnieniami i żądaniami oraz własnymi zobowiązaniami i powinnościami. Niezbyt wiele jest w tej melodramatyczności tragedii lub komizmu - i dobrze, bo spektakl unika, dzięki temu, zarówno nadętego patetyzmu, jak i pustego śmiechu. To stopniowanie każe jednak odbierać sytuację sceniczną jako banalnie żałosną, przekraczającą cieniutką granicę kiczu.
Mimo tego wspaniałe są wszystkie kreacje żeńskie, które - traktowane całościowo - mistrzowsko portretują zróżnicowany i barwny kobiecy świat. Magnetyczna jest Iwona Chołuj, która z rubasznym rozmachem, a zarazem z aktorską precyzją, skonkretyzowała postać Maszy - emocjonalnej terrorystki. Wulgarna i charyzmatyczna aktoreczka z kabaretu jest jednym z katalizatorów scenicznego piekiełka. Fascynować może także zupełnie inna - delikatna Tamara, grana przez Agatę Ochotę-Hutyrę. Jej cichy obłęd po stracie dzieci zastąpiony zostaje, pod koniec przedstawienia, niespodziewanym zmysłem praktycznym i zaradnością. Obie te postacie, choć jawnie względem siebie opozycyjne, są bardzo niejednoznaczne, a przez to interesujące. Także w bezmyślnej polskiej chłopce - Jadwidze (Małgorzata Marciniak) - niegdyś służącej matki Hermana, obecnie jego żony, kiełkować zaczyna bunt.
Najlepszą stroną sopockiego przedstawienia okazała się bardzo mocna, inspirowana tradycją żydowską, muzyka Zygmunta Koniecznego, w świetnych aranżacjach Adama Żuchowskiego. Zarówno w warstwie dźwiękowej, jak słownej, to ona jest przekaźnikiem najistotniejszych w "Wilkach" zagadnień - zmagań z wycofanym ze świata Bogiem i pustą bez niego wiarą, problemów z tożsamością i relacjami.
Cadycy, zgodnie z chasydzką tradycją, dzięki praktykom mistycznym, stawali się charyzmatycznymi wyrazicielami sprawiedliwości. Na sopockiej scenie zagrali ich Sebastian Banaszczyk, Adam Hutyra, Maciej Półtorak. Ich nasycone znaczeniem i emocją intermedia, choć miały charakter uniwersalny, lepiej niż aktorskie zmagania Waldemara Cudzika, odkrywały wewnętrzne pęknięcia i rany Hermana oraz silniej oddziaływały ze sceny. Nie znajduję lepszego, a zarazem bardziej niż ten, wystarczającego powodu, żeby "Wilki" obejrzeć i długo oklaskiwać.
Miejsca
Spektakle
Opinie (4) 3 zablokowane
-
2009-07-07 08:39
I po co tyle zachodu (1)
Prawie nikt nie chodzi do teatru.
- 8 10
-
2009-07-07 09:39
"Prawie" robi wielką różnicę ;]
- 5 2
-
2009-07-11 13:31
to prawda,ale...
to prawda.sama bywam dwa,trzy razy w roku.ostatnimi laty własnie dzieki Atelie..
widziałam "Wilki".jestem pod wrazeniem.dziekuje.- 2 0
-
2009-09-20 18:11
widziałam
wczoraj na scenach teatru w mieście/ miasteczku podjasnogórskim/ Częstochowa -odbyła się premiera "wilków"
i czytam te recenzje /powyżej/ i nie zgadzam się .
No mogę nie zgadzać się... mogę/ chyba/- 0 0
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.