Nietypowy spektakl proponuje Miejski Teatr Miniatura w Gdańsku. Sześcioro aktorów Miniatury wspartych muzyką graną na żywo przywołuje trudne życiorysy osób, które los złączył z Gdańskiem w czasach międzywojnia i II wojny światowej. Ta opowieść utkana jest również z przepisów kulinarnych, śpiewu oraz zwierzeń współczesnych gdańskich imigrantów. "Z czego jesteśmy ulepieni" wieńczy tegoroczne "Biografie gdańskie", przeniesione w całości do sieci. Spektakl dostępny jest online.
Wydarzenia online w najbliższym czasie
"Nic tak nie pobudza pamięci jak smak i muzyka. Dlatego postanowiliśmy ulepić z utraconych w tym roku tradycyjnych smaków i muzyki taki nasz mały respirator pamięci" - półoficjalnie zapewniają we wstępie aktorzy Teatru Miniatura wsparci obecnością muzyka grającego "na żywo". Każdą fabularną opowieść poprzedzają przepisy - a to na tatarskie kołduny, a to pielmieni, kreple, cepeliny czy czebureki.
Każdy z epizodów reżyserka Agnieszka Płoszajska prowadzi według schematu: najpierw przepis kulinarny, potem historia bohatera urozmaicana piosenkami. Kolejne epizody często rozdzielają filmowe (nagrane w Teatrze Miniatura) wspomnienia i wypowiedzi cudzoziemców. Maximiliana, Swietłanę, Ludmiłę, Paatę, Alenę czy Valerija, opowiadających o tradycjach kulinarnych swoich krajów i motywacji do przyjazdu do Polski, łączy jeden wspólny mianownik - wszyscy zakochali się w Gdańsku i znaleźli tu swoje miejsce na ziemi. Ktoś przyjechał tu za miłością, ktoś, bo przewoźnik autobusowy Polski Bus kursował właśnie do Gdańska, a ktoś inny dlatego, że zobaczył wystawę o Gdańsku i postanowił, że wybierze właśnie gród nad Motławą.
Wokalnie najciekawiej prezentują się od lat najlepiej śpiewające w Miniaturze Edyta Janusz-Ehrlich i Magdalena Żulińska. Aktorsko w zaproponowanej tu formule czytania właściwie nie bardzo można się wykazać, ale cała szóstka (oprócz wymienionych, także Jadwiga Sankowska, Jacek Majok, Piotr Srebrowski i Krystian Wieczyński) czytają swoje kwestie bez zarzutu, choć wokalnie pozostali bardzo odstają od Janusz-Ehrlich i Żulińskiej.
Wypowiedzi współczesnych imigrantów pełne są ciekawostek kulturoznawczych (na przykład takiej, że nasze pierogi ruskie znane są we Lwowie jako pierogi polskie, bo rzecz jasna nikt poza Polakami pierogów z farszem z ziemniaków i twarogiem z cebulą tak nie nazywa). Jednak filmowe wstawki z cudzoziemcami żyjącymi w Gdańsku rozbijają spójność działań scenicznych i utrudniają śledzenie losów bohaterów. Wszystko zaś kończy podniosły hymn białoruskich manifestacji do słów wiersza "Pogoń" poety Maksima Bahdanowicza.
Obniżone dotacje z Funduszu Wsparcia Kultury
Wymiar niepodległościowy, obecny w dążeniach bohaterów kolejnych opowieści, właśnie w finale zyskuje pełną siłę. Szkoda, że przejmujące, dające do myślenia opowieści o losach dawnych gdańszczan z wyboru gdzieś w tym wszystkim się rozmywają.