• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Udana lekcja fizyki z "Wehikułem czasu" w Operze Bałtyckiej

Ewa Palińska
22 sierpnia 2020 (artykuł sprzed 3 lat) 
"Wehikuł czasu" to opowieść o tym, jak dwoje nastolatków organizuje podróż w przyszłość, aby zdobyć lek ratujący życie dla swojego nauczyciela, przyjaciela i mentora. "Wehikuł czasu" to opowieść o tym, jak dwoje nastolatków organizuje podróż w przyszłość, aby zdobyć lek ratujący życie dla swojego nauczyciela, przyjaciela i mentora.

"Wehikuł czasu", którego prapremiera odbyła się w piątkowy wieczór w Operze Bałtyckiej, to znakomity, skrojony wręcz na miarę, quasi - operowy spektakl edukacyjny dla nastolatków. Choć zdarzają się momenty nieco chaotyczne oraz postaci gorzej poprowadzone, muzyka rekompensuje wszystko - kompozytor Francesco Bottigliero komunikuje się z młodym widzem współczesnym językiem, nie wykraczając jednak poza umowną strefę komfortu. Zaabsorbowany muzyką nastolatek chętniej śledzi przebieg akcji scenicznej, nie dekoncentrując się nawet podczas intermezzów. Tym bardziej szkoda, że adresaci tego dzieła, z uwagi na pandemię, mają do niego ograniczony dostęp, bo to idealna propozycja na wycieczkę szkolną dla ostatnich klas szkół podstawowych.



Wydarzenie zapowiadaliśmy w Kalendarzu imprez oraz cyklu Planuj tydzień - czytaj w każdy czwartek


Już samo to, że operę - w tych trudnych, pandemicznych warunkach - udało się wystawić, należy uznać za sukces. Co więcej, było to przedstawienie prapremierowe - "Wehikuł czasu", do którego muzykę napisał Francesco Bottigliero, zostało publiczności zaprezentowane po raz pierwszy. Warunki oczywiście były szczególne, bo konieczne było zachowanie wszelkich zasad bezpieczeństwa. I tu muszę przyznać, że choć od lipca byłam na co najmniej kilkunastu imprezach, żaden z organizatorów nie podszedł do egzekwowania tych sanitarnych nakazów tak skrupulatnie, jak Opera Bałtycka.

Przed wejściem mierzono widzom temperaturę. Tradycyjnie, jak to ma obecnie miejsce podczas wszystkich imprez, pobierano od uczestników pisemne oświadczenia o stanie zdrowia wraz z danymi kontaktowymi. Nie działała szatnia ani operowy barek - widzowie mieli do dyspozycji jedynie automat z napojami. Na mocno przerzedzonej widowni publiczność była rozsadzona, a miejsca, które mogli zająć widzowie, pokryte były dodatkowymi pokrowcami.

Nowym zasadom musieli się poddać również artyści. Orkiestra nie grała z orkiestronu, a została luźno rozstawiona na froncie sceny. Za plecami instrumentalistów rozgrywała się akcja sceniczna. Chór natomiast śpiewał swoje wokalizy stojąc po bokach sceny bądź zza kulis.

  • Spektakl "Wehikuł czasu". Opera Bałtycka
  • Spektakl "Wehikuł czasu". Opera Bałtycka
  • Spektakl "Wehikuł czasu". Opera Bałtycka
  • Spektakl "Wehikuł czasu". Opera Bałtycka
  • Spektakl "Wehikuł czasu". Opera Bałtycka
  • Spektakl "Wehikuł czasu". Opera Bałtycka
  • Spektakl "Wehikuł czasu". Opera Bałtycka
  • Spektakl "Wehikuł czasu". Opera Bałtycka
  • Spektakl "Wehikuł czasu". Opera Bałtycka
  • Spektakl "Wehikuł czasu". Opera Bałtycka
  • Spektakl "Wehikuł czasu". Opera Bałtycka
  • Spektakl "Wehikuł czasu". Opera Bałtycka
  • Spektakl "Wehikuł czasu". Opera Bałtycka
  • Spektakl "Wehikuł czasu". Opera Bałtycka
  • Spektakl "Wehikuł czasu". Opera Bałtycka
  • Spektakl "Wehikuł czasu". Opera Bałtycka
  • Spektakl "Wehikuł czasu". Opera Bałtycka
  • Spektakl "Wehikuł czasu". Opera Bałtycka
  • Spektakl "Wehikuł czasu". Opera Bałtycka
  • Spektakl "Wehikuł czasu". Opera Bałtycka
  • Spektakl "Wehikuł czasu". Opera Bałtycka
  • Spektakl "Wehikuł czasu". Opera Bałtycka
Skoncentrujmy się jednak na dziele, które miało swoją prapremierę w piątkowy wieczór w Operze Bałtyckiej. Choć reklamowane było jako opera, z operą jako taką bym go za bardzo nie utożsamiała. Po pierwsze dlatego, że partie śpiewane przeplatane były z mówionymi. Ktoś może odbić piłeczkę i powiedzieć, ze w operze "Fidelio" Beethovena czy singspielach Mozarta też tak jest. Tam jednak mamy m.in. wyrafinowane arie, a w "Wehikule czasu" zdecydowana większość to ubrane w dźwięki rozmowy, jakie prowadzą między sobą bohaterowie. Głosy, jakimi artyści śpiewają, też są mało operowe - bardziej podpadają pod musical. I to uważam za zdecydowany plus, bo dzięki temu śpiew ten jest bardziej przystępny dla nastoletniego widza. Reasumując, moim zdaniem "Wehikuł czasu" to wzorowany na operze spektakl edukacyjny, który posiada wszystkie walory, jakie są niezbędne, aby wkraść się w łaski młodego słuchacza.

Spektakle w Trójmieście


Po pierwsze, wciągająca - choć chwilami chaotyczna i naiwna - fabuła (libretto Justyna Skoczek). Piętnastoletni Antek, miłośnik fizyki, asystuje swojemu nauczycielowi podczas konstruowania wehikułu czasu. Kiedy pan Teofil, bo tak ma na imię belfer, ląduje w szpitalu z powodu nieuleczalnej choroby serca, Antek wraz z koleżanką Moniką, podejmuje próbę podróży w czasie - trafia do XIII wieku, do gabinetu pierwszego polskiego naukowca Witelona (o nim nieco więcej możemy przeczytać w książeczce programowej). A skoro udało się przenieść w przeszłość, to może uda i w przyszłość? W przyszłości mogą mieć przecież lek na schorzenie, z powodu którego umiera pan Teofil. Zdobywając go, będzie można uratować mu życie.

Jaki był finał tej historii i jakie przygody bohaterowie mieli po drodze przemilczę, aby nie robić spoilera tym, którzy na spektakl dopiero się wybiorą. Nadmienię tylko, że liczne przygody stanowiły okazję do tego, aby - jak na spektakl edukacyjny przystało - przypomnieć ciekawostki z dziedziny fizyki (niestety, niektóre z nich były opowiedziane dość chaotycznie, przez co trudno było zrozumieć, o co bohaterom chodziło).

Kim jest Karaluch i jaka jest jego rola w sztuce nie dowiemy się z przedstawienia (trzeba przeczytać książeczkę programową). Niemniej wcielający się w jego rolę Marcin Marzec był tak zaangażowany, że nie sposób było oderwać od niego wzroku. Kim jest Karaluch i jaka jest jego rola w sztuce nie dowiemy się z przedstawienia (trzeba przeczytać książeczkę programową). Niemniej wcielający się w jego rolę Marcin Marzec był tak zaangażowany, że nie sposób było oderwać od niego wzroku.
Jeśli chodzi o obsadę, najciekawszą kreację stworzył Sebastian Mach w roli Antka. Na scenie był swobodny, dzięki czemu tak wiarygodnie udało mu się zagrać 15-letniego chłopca. Śpiewał z lekkością, nie próbując nawet zaprezentować pełni wokalnych, operowych możliwości (a te ma niemałe). I dobrze, bo młodym słuchaczom, do których adresowana jest ta sztuka, mogłoby to wystraszyć, a nawet zniechęcić do podobnych wydarzeń edukacyjnych. Partnerująca mu w roli Moniki Magdalena Wachowska wokalnie wypadła już nieco gorzej. Sprawiała wrażenie nierozśpiewanej, jakby dawała z siebie jedynie 80 proc. Nadrabiała za to aktorsko, choć zapewne nie było jej łatwo wiarygodnie zagrać nastolatkę w stylizacji rodem z lat osiemdziesiątych minionego stulecia (w tym przypadku odpowiedzialna za kostiumy Zuzanna Kubicz się nie popisała). Przekonująco wypadli też Piotr Płuska w roli Teofila oraz Paweł Faust grający ochroniarza.

Na koniec zostawiłam sobie Karalucha (Marcin Marzec) - niemą, abstrakcyjną postać, która swoim dziwnym zachowaniem przykuwała uwagę publiczności od pierwszej chwili. Wiła się na scenie podczas uwertury i intermezzów, dzięki czemu w spektaklu nie było wizualnych dziur. Reżyserowi Tomaszowi Manowi zabrakło najwyraźniej pomysłu na to, jak tę postać poprowadzić (zresztą reżyseria nie jest najmocniejszą stroną całego spektaklu). Oczywiście w pewnym momencie wyjaśniono, że to karaluch, ale wszystko, co miało z nim związek, wydawało się groteskowe i niedomówione. Niemniej Marcinowi Marcowi trzeba przyznać, że choć wiele osób nie miało pojęcia, jaka jest jego rola w tej sztuce, wypadł przekonująco i oczu nie sposób było od niego oderwać.

Za scenografię i kostiumy odpowiadała Zuzanna Kubicz. Postawiła na minimalizm i to się sprawdziło. Makiety imitujące wnętrza pomieszczeń dopełniały animacje (Mateusz Kozłowski). Zwisające nad sceną białe, prostokątne arkusze - kiedy zaszła taka potrzeba - stawały się tłem akcji rozgrywającej się poza miejscem, które symbolizowała scena (przebitki przemówień pana Teofila ze szpitala). Bardzo prosty, ale wymowny skrót myślowy, który słuchacze zrozumieli już przy pierwszym takim wejściu. Całość dopełniał jeżdżący, tytułowy wehikuł czasu, który bez cienia wątpliwości skupiał na sobie uwagę widzów. Jedyne, do czego mam zastrzeżenie, to te stylówki rodem z lat osiemdziesiątych. Skoro kompozytor przemawia do młodych ludzi ich językiem, może warto też zadbać o to, aby główni bohaterowie nie wydawali się anachroniczni, tylko bardziej przypominali ich wizualnie.

Orkiestra nie siedziała w orkiestronie, tylko na scenie. Akcja rozgrywała się za plecami muzyków. Na zdj. podczas próby. Orkiestra nie siedziała w orkiestronie, tylko na scenie. Akcja rozgrywała się za plecami muzyków. Na zdj. podczas próby.
Na koniec zostawiam to, co jest największą wartością "Wehikułu czasu" - muzykę. Kierownictwo artystyczne objął jej twórca, Francesco Bottigliero. Przed spektaklem zastanawiałam się, w jakim kierunku pójdzie kompozytor. Czy uderzy w piękne melodie, aby tą najłatwiejszą drogą wkraść się w łaski publiczności, czy postawi na brzmienia współczesne, podkreślając ich unikatową szorstkość. Kompozytorowi tymczasem udało się znaleźć złoty środek. Zorganizował częste i dalekie ucieczki od przestarzałej tonalności, nie wykraczając poza strefę komfortu nawet niewyrafinowanego słuchacza. Co więcej, partytura pełna jest przykuwających uwagę motywów, które po dłuższym osłuchaniu zapadają w pamięć. Wartością dodaną była bez wątpienia rozbudowana partia perkusji - wykorzystano chyba wszystkie instrumenty perkusyjne i perkusjonalia, jakie tylko w OB były dostępne. Wielkie brawa należą się Orkiestrze Opery Bałtyckiej, która tę wyrafinowaną konstrukcję przepięknie i precyzyjnie zaprezentowała. Chór Opery Bałtyckiej tym razem nie zaprezentował się w pełnej krasie, ale i możliwości miał niewielkie - kompozytor przewidział dla niego jedyne skromne wokalizy. Być może dlatego zabrakło nieco zaangażowania, co przełożyło się na niedociągnięcia intonacyjne.

"Wehikuł czasu" to znakomity, skrojony wręcz na miarę, quasi - operowy spektakl edukacyjny dla nastolatków. Choć zdarzają się momenty nieco chaotyczne oraz postaci gorzej poprowadzone (Karaluch), muzyka rekompensuje wszystko - kompozytor Francesco Bottigliero komunikuje się z młodym widzem jego językiem, nie wykraczając jednak poza umowną strefę komfortu. Zaabsorbowany muzyką nastolatek chętniej śledzi przebieg akcji scenicznej, nie dekoncentrując się nawet podczas intermezzów. Tym bardziej szkoda, że adresaci tego dzieła, z uwagi na pandemię, mają do niego ograniczony dostęp, bo to idealna propozycja na wycieczkę szkolną dla ostatnich klas szkół podstawowych.

Operze Bałtyckiej należą się natomiast wielkie brawa za to, że podjęła się tego trudnego zadania i zorganizowała premierę. Podczas lock downu zastanawiałam się, jak będzie wyglądało życie kulturalne po okresie przymusowej izolacji. Czy chętnie do niego powrócimy, czy może strach przed zakażeniem będzie paraliżował nas tak bardzo, że nie odważymy się na udział w imprezach. Prawda jest taka, że ludzie są głodni kultury i każde wydarzenie, nawet najmniejsze, odbywające się przy najbardziej okrojonej widowni, jest na wagę złota.

Miejsca

Spektakle

Opinie (47) 9 zablokowanych

  • Fajne

    Ciekawe doświadczenie.
    Pierwsza opera naukowa.
    Odpowiednie dla 11,12 latków.
    Córce podobało się przedstawienie, ale jest stałym bywalcem teatrów i opery otwartym na różne propozycje.Polecam.

    • 8 2

  • Man i Marzec, jak zwykle ciekawe połączenie :)

    • 2 3

  • Opera w czasie pandemii

    to jest niepotrzebne marnotrawstwo, zdrowie i inne projekty społeczne ważniejsze. Zlikwiedować ten przybytek

    • 3 10

  • Recenzja

    Szkoda czasu, pieniędzy chociaż trwa tylko 1h 15, dziecko rozczarowane, a co dopiero starszy , libretto naiwne i mało atrakcyjne.

    • 3 2

  • Lepiej dla tego dzieła, żeby zostało baletem

    Aż żal patrzeć, jak taka świetna, barwna muzyka jest skrzywdzona przez 'libretto'. Naiwne, banalne- to mało powiedziane. Zupełny brak napięcia jeśli chodzi o akcję, w większości spektaklu nic się nie dzieje na scenie, widz jest pozostawiony z muzyką w martwym oczekiwaniu na kontynuację. W pewnym momencie to oczekiwanie zaczyna przerażać się w strach przed kolejnym 'recytatywem' bo wszystkie dialogi w tym dziele to, mówiąc młodzieżowo, cringe.
    Ktoś powinien autorowi zasugerować zrobienie z tego dzieła baletu- muzyka jest taka, że byłby sukces na miarę dziadka do orzechów

    • 0 0

2

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Pobożni i cnotliwi. Dawni gdańszczanie w zwierciadle sztuki (1 opinia)

(1 opinia)
20 zł
spotkanie, wystawa, warsztaty

Kultura ludowa Pomorza Gdańskiego

wystawa

Wystawa "Kajko, Kokosz i inni"

wystawa

Sprawdź się

Sprawdź się

Słynne ilustracje "Porysunki" tworzy:

 

Najczęściej czytane