• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Tomasz Valldal-Czarnecki: chcę stwarzać nowe światy

Łukasz Rudziński
28 lipca 2015 (artykuł sprzed 8 lat) 
Tomasz Valldal Czarnecki ze swoim Teatrem Komedii Valldal przygotuje jesienią pół-biograficzny spektakl "Emigrantka", poświęcony jego żonie, Vilde Valldal Johannessen. Zaś z młodzieżą szykuje niespodziankę na Święta Bożego Narodzenia i przygotuje nową produkcję musicalową w czerwcu 2016 roku. Tomasz Valldal Czarnecki ze swoim Teatrem Komedii Valldal przygotuje jesienią pół-biograficzny spektakl "Emigrantka", poświęcony jego żonie, Vilde Valldal Johannessen. Zaś z młodzieżą szykuje niespodziankę na Święta Bożego Narodzenia i przygotuje nową produkcję musicalową w czerwcu 2016 roku.

- Wysłałem maila do Teatru Muzycznego w Gdyni z zapytaniem o pracę i jeszcze tego samego dnia otrzymałem zaproszenie na przesłuchanie. Przyjechałem nocą. Obce miasto, zima, ciemno i smutno, a przesłuchanie o godz. 22. Dyrektor Maciej Korwin posłuchał mnie i mówi: "śpiewać to nie potrafisz, ale jesteś duży. I bardzo dobrze! - bo żyjemy w świecie liliputów" - mówi Tomasz Valldal Czarnecki, były aktor Teatru Muzycznego w Gdyni, reżyser i producent spektakli przygotowywanych w jego autorskim Teatrze Komedii Valldal z dorosłymi i młodzieżą.



Łukasz Rudziński: Zaczynałeś od Białegostoku. Skończyłeś Akademię Teatralną w tym mieście. Skąd ten wybór?

Tomasz Valldal Czarnecki: Białystok to moje rodzinne miasto. Chodziłem na zajęcia teatralne do prestiżowych grup młodzieżowych, które renomę zawdzięczają temu, że wielu ich uczestników dostaje się potem do szkół teatralnych. Zdawałem do Białegostoku i Warszawy. Dostałem się na lalki w Białymstoku. Zostałem, tak jak wielu - na rok, na przeczekanie. I tak mi się spodobało, że w ogóle już nie myślałem o zdawaniu gdzie indziej.

Postawiłeś na karierę lalkarza?

Nie. Moja szkoła przygotowuje z założenia do pracy w teatrze lalkowym, a lalkowe teatry instytucjonalne przez repertuar i prezentowany w tym czasie w większości z nich styl mnie nie interesowały. Z kolei w teatrze dramatycznym z lalkowym wykształceniem nie za bardzo było czego szukać. Byłem wtedy może nie tyle obrażony na teatr, co nie miałem aż takiego parcia, że muszę w nim pracować. Wiedziałem, że chcę zajmować się sztuką. I znalazłem ogłoszenie o naborze do Chóru Opery i Filharmonii Podlaskiej. Popracowałem tam trzy miesiące, miałem okazję zaśpiewać m.in. "Requiem" Mozarta z orkiestrą symfoniczną. Traktuję ten czas jako ciekawe doświadczenie, było wiele fajnych przeżyć, ale na dłuższą metę to była kompletnie nie moja bajka.

Skoro muzyka nie, to jednak teatr?

Utwierdziłem się w przekonaniu, że chcę robić muzykę i teatr jednocześnie, co złożyło mi się w teatr muzyczny. Nie wiedziałem o nim kompletnie nic, poza tym, że istnieją takie teatry w Warszawie i w Gdyni. Wysłałem więc maila do Teatru Muzycznego w Gdyni z zapytaniem o pracę i jeszcze tego samego dnia otrzymałem zaproszenie na przesłuchanie. Przyjechałem nocą. Obce miasto, zima, ciemno i smutno, a przesłuchanie o godz. 22. Dyrektor Maciej Korwin posłuchał mnie i mówi: "śpiewać to nie potrafisz, ale jesteś duży. I bardzo dobrze! - bo żyjemy w świecie liliputów". I mnie przyjął.

Najnowszą i największą produkcją Teatru Komedii Valldal Junior jest "Księga Dżungli", którą wraz z kilkudziesięcioma dzieciakami oraz Jeremiaszem Gzylem, Czarnacki wystawił w czerwcu tego roku w Sali Koncertowej Portu Gdyni. Najnowszą i największą produkcją Teatru Komedii Valldal Junior jest "Księga Dżungli", którą wraz z kilkudziesięcioma dzieciakami oraz Jeremiaszem Gzylem, Czarnacki wystawił w czerwcu tego roku w Sali Koncertowej Portu Gdyni.
Etat w teatrze to dla wielu młodych aktorów po szkole spełnienie marzeń, prawda?

Akurat przygotowywany był "Fame (Sława)", gdzie znalazło się miejsce dla lalkarza. Zaskoczeni moim angażem przyznali po premierze, że to ciekawy pomysł. Grałem w Teatrze Muzycznym w sumie przez osiem lat, występując we wszystkich produkcjach na Dużej Scenie. Po pewnym czasie zdobyłem się na odwagę, by pójść do dyrektora Korwina z propozycją zrobienia swojego spektaklu lalkowo-muzycznego. I dyrektor się zgodził. Wystawiłem w Muzycznym "Straszne dzieci, czarną komedię dla dorosłych". To było wielkie wyzwanie, bo dotknąłem zupełnie nieznanego mi wcześniej świata, grając przy okazji główną rolę w przedstawieniu. Przeszedłem chrzest bojowy. Potem realizowałem "Lato w Teatrze" z ekipą Muzycznego, dzięki któremu trafiłem do Teatru Muzycznego Junior. Z Juniorem udało mi się wystawić autorską "Gwiazdkę w Muzycznym""Pippi" na Dużej Scenie. Ta historia kończy się wraz z nagłą śmiercią dyrektora Korwina.

W pewnym momencie z Teatrem Muzycznym przestało ci być po drodze?

Wielu twórców działa podobnie - zatrudniają osoby, z którymi pracują od lat, bo przez to mniej ryzykują. Niestety, ta zachowawczość ze strony teatralnych decydentów nie daje szansy ludziom takim jak ja na pokazanie tego, co potrafią.
Raczej jemu ze mną. Okazało się, że moja rola w teatrze sprowadzona zostanie tylko do grania, bo propozycje realizacji własnych spektakli nie zyskały aprobaty. Przez osiem lat byłem lojalnym rzemieślnikiem Teatru Muzycznego w Gdyni i czuję się spełniony w tej materii. Chciałem więc spróbować czegoś więcej. Jak zrezygnowałem z etatu, myślałem, że będę jeździł po teatrach i reżyserował, choć nie miałem znajomości. W branży byłem osobą anonimową. Gdy przyszło co do czego, od razu słyszałem w słuchawce: "Dziękujemy, nie jesteśmy zainteresowani". Częściowo to rozumiem. Ja też, realizując spektakle, ciągle sięgam po Jeremiasza Gzyla, bo znam go, ufam mu i wiem, na co mogę liczyć. Wielu twórców działa podobnie - zatrudniają osoby, z którymi pracują od lat, bo przez to mniej ryzykują. Niestety, ta zachowawczość ze strony teatralnych decydentów nie daje szansy ludziom takim jak ja na pokazanie tego, co potrafią.

Dlaczego aktor-lalkarz śpiewający operowo zaczął reżyserować, pisać scenariusze i poczuł potrzebę stanięcia za sterami?

Trochę wynika to z charakteru szkoły w Białymstoku. Tam wszyscy grają, wszyscy śpiewają i wszyscy stają się swoimi własnymi reżyserami, bo muszą wybrać sobie tekst i ustawić scenę. Robiąc spektakl dwuosobowy, musieliśmy sami szyć lalki, dbać o światło, dekoracje, trzeba było zrobić coś z niczego. Każdy lalkarz liznął dzięki temu reżyserii. Ponieważ w Muzycznym grałem przeważnie mniejsze role, miałem wiele czasu do obserwacji. Miałem niekiedy wrażenie, że mogę zrobić coś lepiej, a dana scena mogłaby wyglądać inaczej. Wiadomo, że jak się jest aktorem w teatrze, to w jeden spektakl wkłada się całe serce, drugiego się nie czuje, a z trzecim już kompletnie się nie zgadza. Stwierdziłem, że skoro mogę sam stwarzać całe nowe światy, to po co być jedynie fragmentem czyjegoś? Czułem, że nie muszę funkcjonować na cudzych zasadach, że mogę robić tylko to, co mi się podoba i co mnie fascynuje.

Nim zdecydował się na pracę na własne konto, Tomasz Valldal Czarnecki przez przeszło osiem lat był aktorem Teatru Muzycznego w Gdyni (na zdjęciu jako Baba Jaga w "O straszliwym smoku, dzielnym Szewczyku, prześlicznej królewnie i królu Gwoździku"). Nim zdecydował się na pracę na własne konto, Tomasz Valldal Czarnecki przez przeszło osiem lat był aktorem Teatru Muzycznego w Gdyni (na zdjęciu jako Baba Jaga w "O straszliwym smoku, dzielnym Szewczyku, prześlicznej królewnie i królu Gwoździku").
Da się wyżyć z teatru, jak nie pracuje się w teatrze instytucjonalnym?

Prowadzę zajęcia z dużą grupą dzieci i młodzieży, wystawiam własne spektakle, ponadto uczę w Studiu Wokalno-Aktorskim, więc przy dobrej organizacji i dużym zaangażowaniu nie jest źle. Etatowe pieniądze w teatrach są z kolei tak małe, że aż wstyd o tym mówić. Miałem dziwne przeczucie, że pracuję w Disneylandzie, a zarabiam jak dozorca osiedlowej karuzeli. Przez ostatnie pół roku poznałem więcej osób i możliwości samorealizacji niż przez ostatnie osiem i pół roku i także w tej kwestii otworzyły mi się oczy. Swoje odejście z Teatru Muzycznego nazywam wyjściem z klatki w ZOO, gdzie jest fajnie, bezpiecznie, bo nic złego mnie nie spotka. Jest zapewnione jedzenie i legowisko w zamian za ograniczoną wolność. Po wyjściu z tej klatki zobaczyłem, że wszędzie wokół jest dżungla, z jednej strony krokodyle, z drugiej chaszcze i nie wiadomo, co jeszcze. Ale można za to przeżyć zupełnie nowe przygody.

Postawiłeś na własny, autorski Teatr Komedii Valldal i jego młodzieżową "filię" - Teatr Komedii Valldal Junior.

Swoje odejście z Teatru Muzycznego nazywam wyjściem z klatki w ZOO, gdzie jest fajnie, bezpiecznie, bo nic złego mnie nie spotka. Jest zapewnione jedzenie i legowisko w zamian za ograniczoną wolność.
Towarzyszą mi świetni ludzie. Artur Guza to niesamowicie wszechstronny kompozytor, który bez trudu potrafi rozpisać utwór symfoniczny na kilkadziesiąt instrumentów. Niezastąpiona Monika Wójcik pojawiła się już przy "Pippi", gdzie przygotowała scenografię i kostiumy, z czasem dołączył też Szymon Jachimek, który zaczął nam pisać teksty. Moja żona, Vilde Valldal Johannessen, robi choreografię, a doszła też Katarzyna Kiłyk, która pomaga nam ze wszystkim, co jest związane z produkcją spektaklu. To ludzie, którym ufam i którzy potrafią stworzyć cudowną atmosferę. Z dzieciakami pracowałem przez kilka lat w Teatrze Muzycznym Junior i bardzo chciałem z nimi tę pracę kontynuować, choć w Muzycznym nie było to dłużej możliwe. Spotkałem się z nimi, powiedziałem, że nie mogę im zagwarantować takich warunków, jakie tam mieliśmy. Wspólnie uznaliśmy, że chcemy dalej robić swoje.

Już oglądając "Pippi" miałem wrażenie, że coś między wami zaiskrzyło i masz z dzieciakami dobry kontakt. Potem "Mała Syrenka" czy ostatnio "Księga Dżungli" to potwierdziły.

To wynika nie tyle z zaangażowania, przygotowania czy warsztatu, co z mojej natury. Dzieciaki same mówią, że mam usposobienie 15-latka. A mam wspaniałą, piękną żonę, mieszkanie, czerwony samochód, pracę, która też jest moją pasją, więc mogę sobie pozwolić na to, by być dzieciakiem! Mam to szczęście, że aby przetrwać zawodowo, nie muszę być zimny i zdystansowany, jak większość znanych mi dorosłych. Myślę, że dlatego dzieciaki mi ufają, bo czują, że w jakimś sensie jestem jednym z nich, a nie starszym panem, który żyje w swoim świecie i za wszelką cenę chce ich do czegoś przekonać.

Skoro mogę sam stwarzać całe nowe światy, to po co być jedynie fragmentem czyjegoś? Czułem, że nie muszę funkcjonować na cudzych zasadach, że mogę robić tylko to, co mi się podoba i co mnie fascynuje - mówi reżyser m.in. "Ale wiochy!", "Disco Polo - wieczoru poezji śpiewanej", czy "Małej Syrenki". Skoro mogę sam stwarzać całe nowe światy, to po co być jedynie fragmentem czyjegoś? Czułem, że nie muszę funkcjonować na cudzych zasadach, że mogę robić tylko to, co mi się podoba i co mnie fascynuje - mówi reżyser m.in. "Ale wiochy!", "Disco Polo - wieczoru poezji śpiewanej", czy "Małej Syrenki".
Co przygotuje Teatr Komedii Valldal?

W Teatrze Gdynia Główna robimy dwuosobowy spektakl o roboczym tytule "Emigrantka", gdzie główną rolę gra moja żona Vilde. Będzie to spektakl pół-biograficzny - historia dziewczyny, która przyjechała do pracy z Norwegii do Polski, czyli wybrała dokładnie odwrotny kierunek niż wszyscy. Teatr Gdynia Główna to doskonałe miejsce dla tego spektaklu, bo historia Vilde zaczęła się właśnie na dworcu Gdynia Główna. Role "wszystkich Polaków" zagra Jeremiasz Gzyl. To ma być spektakl taneczno-komediowy, z choreografią Michała Cyrana. Z kolei z dzieciakami będziemy przygotowywali coś dużego na czerwiec. Prawdopodobnie będzie to następny po "Małej Syrence" i "Księdze Dżungli" znany tytuł, dowcipnie zaadaptowany przez Szymona Jachimka, bo zanim wystawimy całkowicie autorski musical, chcemy wyrobić sobie markę i wierną widownię, która rośnie nam z każdym nowym spektaklem. Chcemy też przygotować teatralną niespodziankę na okres Świąt Bożego Narodzenia. Bardziej koncentruję się teraz na pracy z dzieciakami, bo robienie teatru z nimi i dla nich sprawia mi najwięcej radości.

Każdy chętny może trafić do zespołu Teatru Komedii Valdall Junior?

Przeprowadzamy pewną selekcję. Przy castingu do "Księgi Dżungli" musiałem odrzucić kilka osób. Oczywiście przy wyborze obsady pierwszeństwo mają dzieciaki, które już znam z wcześniejszej pracy. Wiele satysfakcji sprawia mi obserwowanie, jak z roku na rok się rozwijają, ale nie zamykamy się na innych. Jeśli znajdzie się wartościowy nowicjusz - zawsze znajdę dla niego miejsce. Pewnie, że w zespole mamy też osoby nieco słabsze. Biorę za to odpowiedzialność, bo talent to nie wszystko. Jak widzę, że ktoś chce pracować, to robię wszystko, by mu w tym pomóc. Czasem przychodzą do nas smutni, zakompleksieni, nieśmiali, ale cieszą ich nasze zajęcia, otwierają się. Wtedy wiem, że wezmą udział w spektaklu. Dostaną może nieco mniejszą rolę, ale dostaną ją. Moim zadaniem jest tak ich poprowadzić, by wypadli jak najlepiej. Ich sukces daje mi najwięcej frajdy.

Opinie (6) 1 zablokowana

  • Dalszej satysfakcji.

    Artykuł szczery do bólu. Coś wspaniałego. Niech starczy tylko sił. Powodzenia.

    • 11 0

  • W końcu coś normalnego, dla normalnych ludzi, a nie jakieś dziwactwa.

    • 10 0

  • Można? (1)

    Można.

    • 19 0

    • Zadziwiające ba tragikomiczne, ze ilekroc ktos w muzycznym sie wybije ponad przeciętność tudziez wyjsc z wlasna inicjatywa to od razu musi zostac sprowadzony do parteru. Tomek zrobil wieje fajnych projektow i z zalem czytam jak go potraktowano. "Okazało się, że moja rola w teatrze sprowadzona zostanie tylko do grania, bo propozycje realizacji własnych spektakli nie zyskały aprobaty." Brawo Tomek!

      • 6 1

  • Powodzenia Tomek!

    Fajny szczery artykuł, trzymam kciuki za produkcje!!

    • 13 0

  • Nie mogę się doczekać zajęć...

    Panie Tomku, panie Arturze, pani Vilde - kocham was i czekam aż skończą się wakacje...

    • 15 6

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Pobożni i cnotliwi. Dawni gdańszczanie w zwierciadle sztuki (1 opinia)

(1 opinia)
20 zł
spotkanie, wystawa, warsztaty

Kultura ludowa Pomorza Gdańskiego

wystawa

Wystawa "Kajko, Kokosz i inni"

wystawa

Sprawdź się

Sprawdź się

Do kiedy można zobaczyć wystawę ERGO Hestii w Muzeum Narodowym w Warszawie?

 

Najczęściej czytane