Z
Marcinem Pospieszalskim, który wraz z rodziną zaśpiewa kolędy w Gdańsku, rozmawia Alina Wiśniewska
- Skąd kapela Pospieszalskich się wzięła?- Śpiewanie to u nas rodzinna tradycja. Nasi rodzice znali wiele kolęd, a pochodzili z różnych regionów Polski. W domu było nas dziewięcioro. Mama dosyć sprawnie grała na pianinie, a tata na skrzypcach. Kiedy miałem 6 lat, mój starszy brat zrobił elektryczną gitarę. Wszyscy rwali się do grania i śpiewania.
- Czy śpiewanie kolęd było jedyną atrakcją świąt?- Wystawialiśmy też jasełka. Tata pisał teksty, nawet wierszowane, mama była reżyserem, a że było nas w domu dużo, aktorów nie brakowało. Najstarsi z rodzeństwa grali Józefa i Marię, najmłodsi występowali w roli dzieciątka. Jest taka rodzinna opowieść, że kiedy ja grałem małego Jezuska, a pastuszkowie przynieśli do żłobka słodkie dary, dzieciątko usiadło i zaczęło zajadać.
- Jak do tego doszło, że rodzinna tradycja muzykowania zamieniła się w profesjonalne występy?- Kiedy co roku spotykaliśmy się przy wigilijnym stole, śpiewane przez nas kolędy zmieniały się. Każdy wnosił własne fascynacje muzyczne. Za namową mamy postanowiliśmy nasze śpiewanie zarejestrować. W 1988 roku nagraliśmy kolędy dla rozgłośni harcerskiej Polskiego Radia, a w 1991 r. pierwszy raz dla telewizji. Od tego czasu powstały jeszcze trzy programy telewizyjne i tyleż samo płyt.
- W styczniu po raz pierwszy wystąpicie w Gdańsku, czy ma to dla was jakieś szczególne znaczenie?- W Gdańsku wiele razy koncertowaliśmy, ale nigdy w rodzinnym składzie. Cel jest szczególny. Nasz tata, którego pasją było ratowanie zabytków sakralnych, byłby z nas dumny.