- 1 O książkach przy piwie (20 opinii)
- 2 Spektakle z Trójmiasta w Teatrze Telewizji (9 opinii)
- 3 Wystawa trójmiejskiej malarki w Wenecji (67 opinii)
- 4 Prawdziwy hit na scenie Teatru Muzycznego (10 opinii)
- 5 (Przed)wyborcza gorączka w Pipidówce (18 opinii)
- 6 To niesamowite znalezisko ma... 600 lat (17 opinii)
Średnio udana "My Fair Lady" w Teatrze Muzycznym
Reżyser Maciej Korwin wprowadził do repertuaru musicalowy szlagier, który wyłamuje się z sztywnych prawideł gatunku. Niestety premiera "My Fair Lady" rozczarowuje.
Wydaje się, że "My Fair Lady" to pewny hit. Ogromny sukces ekranizacji z 1964 roku (zdobyła osiem Oscarów) w reżyserii George'a Cukora i ze świetną kreacją Audrey Hepburn przyniósł temu broadwayowskiemu musicalowi gigantyczny rozgłos. Dodać trzeba jeszcze świetny tekst "Pigmaliona" George'a Bernarda Shawa, z którego Alan Jay Lerner po niewielkich skrótach wykroił swoje libretto.
Uliczna kwiaciarka Eliza (Aleksandra Meller) przypadkowo poznaje profesora Higginsa (Marek Richter). Spisuje on uliczne rozmowy i niczym magik potrafi wskazać miejsce pochodzenia każdego z przechodniów. W ten sposób poznaje również pułkownika Pickeringa (Jacek Wester). Dziewczyna słysząc, że Higgins uczy poprawnej wymowy, postanawia oddać się w jego ręce, aby móc zrealizować marzenia o pracy w kwiaciarni. Profesor godzi się na to skuszony przez Pickeringa zawarciem prestiżowego zakładu o skuteczność swojej nauki. Eliza musi poddać się prawdziwej tresurze i znosić wszelkie kaprysy nauczyciela, który sympatię do kobiet zna tylko z książek.
Oglądamy naprzemiennie dwa plany - biedotę miejską umieszczoną w głębi sceny i elitę reprezentowaną przez salon profesora Higginsa, usytuowany bliżej widzów. Płaska, jednowymiarowa scenografia Jerzego Rudzkiego (również autora efektownych kostiumów), przypominająca koszmarne dekoracje z wczesnego PRL-u, także ustawiona jest w dwóch częściach - w tle jako szara makieta miasta, a w połowie sceny - bezpłciowa makieta salonu, składającego się z ogromnego (jak w wersji filmowej) regału wypełnionego książkami. Z kolei samą kurtynę udekorowano zarysem Pałacu Buckingham - fantazmatycznego ideału dobrych manier i poprawnej wymowy, do którego zmierzać ma nieszczęsna Eliza. Spuszczana kilkakrotnie w czasie gry kurtyna wyznacza w ten sposób kolejny plan gry - metaforyczny.
Spektakl Teatru Muzycznego ma trzy prawdziwe atuty: tekst dramatu Shawa zaskakujący ciętymi ripostami i filozoficznymi przemyśleniami Higginsa na temat kobiecej i męskiej natury; piękną muzykę, żywiołowo zagraną przez orkiestrę pod batutą Dariusza Różankiewicza oraz grę Bernarda Szyca. Jego Alfred Doolittle zdecydowanie góruje wokalnie i aktorsko nad niemrawą resztą zespołu. To w dużej mierze dzięki niemu w tym spektaklu są udane, ciekawe momenty.
Maciej Korwin postanowił pożenić musical z operetką i teatrem dramatycznym. To ambitne zadanie przerosło większość solistów Muzycznego. Nie radzą sobie z rytmem spektaklu, a reżyserowi brakuje pomysłów, aby ich sceniczną obecność wyposażyć w jakieś działanie (największą ofiarą jest zupełnie bezbarwny Pickering Jacka Westera, który większość spektaklu bezradnie spędza w fotelu). W efekcie aktorzy odgrywają role i czekają na koniec utworu, by rozpocząć kolejne kwestie. W pozbawionej dramaturgii akcji mizernie wypadają też utwory muzyczne większości z nich.
Najważniejszy duet również nie wypada zbyt okazale. Zupełnie nijaki początkowo Marek Richter jako Higgins z czasem się rozkręca, natomiast odważna Eliza utalentowanej Aleksandry Meller niedostatki w konstrukcji postaci nadrabia głównie ambicją i animuszem. Jednak to do niej (i do Bernarda Szyca, który zdecydowanie najlepiej ze wszystkich radzi sobie podczas "śpiewo-mówienia") należą najlepsze interpretacje wokalne ("Just you wait", "I could have dance all night", "Without you"). Ożywienie wprowadzają sceny taneczne (efektowny walc podazas balu w ambasadzie, czy taniec węgierskich huzarów) oraz zbiorowe choreografie (sceny uliczne).
Szkoda, że reżyser gdyńskiej realizacji stara się nie dostrzegać wszelkich dwuznaczności i niuansów sztuki. Historia Elizy i Higginsa stanowi nadspodziewanie wierne odwzorowanie filmowej realizacji, a ślady inwencji twórczej pojawiają się niemal tylko wtedy, gdy proste przeniesienie filmu na scenę jest niemożliwe (np. galop dżokejów bez koni, ale z siodłami w rękach podczas wyścigów konnych). Korwin nieszczęśliwie łączy różne wątki pretensjonalnym tonem mieszczańskiej komedii o farsowym odcieniu (np. poszukiwanie Elizy po balu). Potencjał "My Fair Lady" dawał nadzieje na więcej niż przeciętny musicalowy produkcyjniak broadwayowskiego chowu. Może następnym razem?
- fot. Łukasz Unterschuetzl.unterschuetz@trojmiasto.pl
Miejsca
Spektakle
Opinie (22) 3 zablokowane
-
2009-04-08 09:26
Anachronicznie i nudnawo (1)
Anachronicznie i nudnawo
My Fair Lady - kolejna z przeciętnych, mdławych realizacji gdyńskiego Teatru Muzycznego - rozczarowuje pod wieloma względami.
Zestarzał się, po pierwsze, sam musical: zwietrzała historia - z kilkoma zaledwie, choć trzeba przyznać, zabawnymi i poruszającymi scenami - zwietrzała, sztampowo zinstrumentowana i mechanicznie odegrana muzyka, którą trochę ratują nadal atrakcyjne hity.
Niestety, po drugie, w raczej marnym wykonaniu. Eliza, nawet z pewnym wdziekiem, ale bez odpowiedniego głosu, chwilami nieładnie, siłowo atakująca dźwięki. Gwiazdy z kolei - Śledź, Richter, Kowalewska - bez formy, ogrywający po raz n-ty te same gesty i miny, znane na wylot z innych spektakli (Richter fatalny wokalnie, potwornie nosujący). Reszta - w najlepszym razie niezły, prowincjonalny teatr.
Zawodzi jednak, po trzecie, przede wszystkim reżyseria i realizacja. Autorzy spektaklu zatrzymali się chyba w głębokich latach 80. - nieświadomi tego, że teatr musicalowy jednak trochę się od tego czasu... zmienił i rozwinął. Efekt - choreografia: trzy kroczki w prawo, dwa w lewo, dekoracje - zjeżdżają na sznurkach...itd. Teatr, co się zowie, ubogi, prowizoryczny, anachroniczny. I niewiele dający w zamian.- 2 2
-
2009-04-12 23:09
Surowo ale to prawda Nuda, stracony wieczór
- 1 0
-
2009-04-08 14:58
skandaliczna recenzja
piszący nie zna się na teatrze a do tego nie był jeszcze na premierze podobno. Czy to prawda?
- 1 0
-
2009-04-10 09:02
udany wieczór
Mimo nieprzychylnych opinii w sprawie spektaktlu uważam, ze był on całkiem udany (szczególne brawa za kostiumy).
nie sądzę, że sztuka się zestarzała , te same problemy równego traktowania ludzi (czyż dzisiaj nie postrzegamy ludzi różnie z uwagi na ich ubiór i język jakim się posługują) targowania córkami, alkohilizmu ,wykorzystywania młodych dziewcząt itp
Pewnie ,ze problemy te zostały podane w musicalowej formie, ale ja widząc tę sztukę po raz pierwszy, chociaż generalnie wiedziałam o czym jest , byłam zaskoczona nowatorstwem Shaw'a
Brawo za dobre tempo sztuki , jakze inaczej mozna by je osiagnac bez dekoracji spuszczanych na linach, jestesmy w teatrze!
brawa dla calego, licznego zespolu, publicznosc byla zadowolona , w tym ja, a więc zachęcam !- 2 0
-
2009-04-12 11:59
(1)
Czytając recenzję, zastanawiam się jakie pojęcie o musicalach mają jej autorzy... Wychodzi mi, że niewielkie.
- 2 0
-
2009-04-12 23:08
musical
Chętnie się zatem dowiemy, jakie, zdaniem "Ja", powinno być to pojęcie?
Higgins (zawodowo zajmujący się musicalem)- 1 0
-
2009-12-21 23:19
tu nie chodzi o spekatakl tylko o...
Tu nie chodzi o spektakl tylko równierz o obsadę.Zależy kto na jaką trafi. Ja np. trafiłam 2 razy na obsadę z T. Więckiem który gra tą postać beznadziejnie , a zaś Richter gra wspaniele. On (R) to dobrze ukazuje... To już zależy jak kto lubi....
- 2 0
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.