Teatr Dada von Bzdülöw to marka sama w sobie, na co w największym stopniu zapracowali jego twórcy i tancerze - Leszek Bzdyl i Katarzyna Chmielewska. W ubiegłym roku oboje zapowiadali, że nadchodzi czas, by przekazać pałeczkę młodszym. I to właśnie kolejne pokolenie Dada von Bzdülöw przygotowało spektakl "One", którego premiera odbyła się 28 września w Czarnej Sali Teatru Wybrzeże .
Spektakl
"One" pod wieloma względami jest symboliczny. Przede wszystkim to "nowe otwarcie" Dady, o czym informują sami jego założyciele. Trzeba przyznać, że rodzina Dada jest bardzo liczna, czego przykład mieliśmy w ubiegłym roku podczas jubileuszowego przeglądu Dada Fest (ten zasłużony dla trójmiejskiego tańca zespół obchodził 25-lecie swojej działalności). Spośród wielu zaprzyjaźnionych z Bzdylem i Chmielewską tancerzy najnowszą premierę przygotowała czwórka
Katarzyna Ustowska i
Piotr Stanek (tańczyli wcześniej w "Enclave 4/7", "Intro" i "Dzisiaj wszystko" Teatru Dada) oraz
debiutujący w zespole Dady
Patryk Durski i
Katarzyna Kania, której na scenie nie podziwialiśmy, bo skoncentrowała się na warstwie choreograficznej i dramaturgicznej przedsięwzięcia.
Zobacz także: Taneczny prezent dla Dady. Relacja z Dada FestSpektakl rozpoczyna się od ekspozycji trójki tancerzy, którzy wchodzą na scenę, wnosząc ze sobą rury kanalizacyjne PCV, przypominając w tej statycznej scenie osobliwych hydraulików. Po chwili Katarzyna Ustowska rozpoczyna swoje solo z krzykiem. Szkoda, że głos nie prowadzi jej kolejnych ruchów, a jedynie towarzyszy temu niepotrzebnie przedłużonemu układowi.
Eksploatujący występ Ustowskiej jest niejako zapowiedzią bardzo intensywnego, wymagającego fizycznie ruchu, charakteryzującego choreografię przedstawienia. Po chwili Piotr Stanek zaczyna "wciągać" powietrze z gumowej piłki (pomysłowo wykorzystuje ją nieco później), a cała trójka rozpoczyna serię "bezwładnych" upadków na scenę.
Dopiero w późniejszej, niezwykle efektownej scenie z piłeczkami, dowiadujemy się z komunikatu czytanego przez Patryka Durskiego (cytat z "Sailor" Normana Leto) o małych cząstkach elementarnych, z których zbudowany jest wszechświat. Ich zlepianie się, przypadkowe spotkania decydują - w największym skrócie - o losach świata i naszej rzeczywistości, tworząc większe lub mniejsze układy.
"Myślenie o sobie i o świecie jak o abstrakcyjnym zlepie cząsteczkowym prowadzi do niewygodnych wniosków" - przekazuje myśl Normana Leto tancerz. Ów "ruch cząsteczkowy" tancerze spektaklu "One" przedstawiają na rozmaite sposoby.
Zobacz inne jakie inne spektakle teatru tańca czekają nas w najbliższym czasie.
Bardzo wymagający fizycznie spektakl jest w praktyce wariacją na temat cytatu z Normana Leto. W tym kontekście
dobrze wypada klasyczne dla Teatr Dada von Bzdülöw partnerowanie, tym razem poprowadzone w bardzo dużej bliskości na bardzo małej przestrzeni przez całą trójkę. Innym razem - Patryk Durski i Piotr Stanek - w duecie układają swoje ciała w kanciaste figury przypominające wiązania chemiczne.
Tancerze nie zapomnieli też o odrobinie dowcipu - służą temu sceny z rurami, szczególnie ta urozmaicona rozmową tancerzy, albo oryginalna i pomysłowa scena z piłką w wykonaniu Piotra Stanka. Do pewnego
momentu bawi też scena połączenia ciał tancerzy za pomocą palców wkładanych do nosa, ust czy uszu współpartnerów.
Ciekawym uzupełnieniem działań tancerzy jest muzyka
Michała Drabczyka, przywodząca na myśl dźwięki kanalizacji - cieknącą czy przepływającą przez rury wodę. Jednak
ani niebyt wyszukana myśl przewodnia spektaklu, ani ruch trójki tancerzy (niemal zawsze tańczących w swoim rytmie, bez synchronizacji)
nie daje im właściwie szans na zaprezentowanie pełni swoich niemałych przecież umiejętności. A przecież zarówno Ustowska, jak i Stanek tańcząc pod szyldem Dada już nie raz potwierdzali swój potencjał.
Zobacz także: recenzja "Dzisiaj, wszystko"Problemem są też rekwizyty, przydatne w kilku efektownych scenach, przeszkadzające tancerzom w pozostałych. Szwankuje również dramaturgia przedstawienia składającego się z szeregu luźno zestawionych ze sobą scen. W tej sytuacji
wysiłek trójki tancerzy nie przekłada się na efekt, który bez dużego wysiłku miałby szansę zrozumieć widz nie obyty z teatrem tańca.
To propozycja dla "wtajemniczonych", mocno hermetyczna, ciekawa głównie w detalach i kilku zapadających w pamięć scenach. Nim jednak "młodzi" osiągną artystyczny wyraz Leszka Bzdyla i Katarzyny Chmielewskiej minie jeszcze sporo czasu, więc warto czekać na powrót tego duetu na scenę. Najlepiej z następcami u boku, jak w poprzedniej, bardzo udanej premierze "Dzisiaj, wszystko".