Spektaklowi offowemu "Bez przesady" w reżyserii Mariusza Babickiego przyświeca szczytna idea - zwrócenie uwagi na los wykorzystywanych, dyskryminowanych, traktowanych przedmiotowo kobiet. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że aktorzy stali się zakładnikami tezy, która wyłożona zostaje zaskakująco jednowymiarowo.
Wszystko zaczyna się półprywatnie. Wraz z jedną z bohaterek spektaklu, Magdą, przez kilka minut czekamy na resztę towarzystwa. Gdy w końcu na scenie pojawią się również Ola, Michał i Wojtek, można rozpocząć próbę do spektaklu. Cała czwórka zwraca się do siebie swoimi prawdziwymi imionami. Reżysera Mariusza z nimi nie ma, bo ma akurat próbę wznowieniową w Zielonej Górze, więc Magda przejmuje dowodzenie.
Gdy zaczynają "grać", słyszymy bajkę o dzielnych rycerkach i pięknym królewiczu czekającym w wieży, aż któraś z nich rozprawi się z okropnym ptaszyskiem strzegącym do niego dostępu... Potem obserwujemy scenę kibicowską: wprawdzie chłopcy od razu dostają od dziewczyn instrukcje "komu kibicujemy", ale zdarza im się pytanie w stylu "czy to mecz o coś, bo przecież reprezentacja tu nie gra?", posłusznie idą też po piwo dla swoich kobiet, by po chwili pod byle pretekstem wyjść, bo sportowa rywalizacja ich nie interesuje. To dopiero początek sekwencji scen, w których na zasadzie krzywego zwierciadła obserwujemy relacje damsko-męskie.
W tekście Szymona Jachimka aż roi się od klisz i dosłowności. Jeśli są kibice, to wymachujące szalikiem rozwrzeszczane prymitywy, wspólny taniec to bezczelne obmacywanie i naruszanie granic cielesnych, zaś rozmowa rekrutacyjna pełna jest podtekstów erotycznych i przemocy niewerbalnej wobec podwładnych. Oczywiście, każde z tych zdarzeń ukazane jest z karykaturalną przesadą w formie sfeminizowanej. To utopijny świat kobiet, gdzie mężczyźni mogą usłyszeć "ślicznie wyglądasz jak się gniewasz", muszą walczyć o prawo do używania prezerwatywy, choć ich postulaty i tak zostaną wyśmiane przez konserwatystki, a w modlitwie nowożeńców kilkakrotnie podkreślona zostaje przez udzielającą młodej parze ślubu kobietę-kapłana podrzędna rola mężczyzn i posłuszeństwo względem żony.
Zabiegi te jednak nie ułatwiają oglądania przedstawienia. Większość z nich stanowi objaśnienia kolejnych scenek i postaw bohaterów, co razi zupełnym brakiem zaufania autora tekstu i reżysera do widzów i wpływa na chaos kompozycyjny. Układ scen sprawia wrażenie przypadkowego. Dyskretna reżyseria Mariusza Babickiego ogranicza się do zbudowania poszczególnych, lepiej lub gorzej wymyślonych i zagranych epizodów, bez zachowania ciągłości pomiędzy nimi.
Problemem spektaklu jest jednak nie tyle przerysowany do granic możliwości podział ról damsko-męskich, co próba przedstawienia całej sprawy całkowicie na poważnie. To, co mogłoby być inteligentną komedią z silnym przesłaniem, staje się w tej konwencji nieznośnym momentami feministycznym manifestem, wymierzonym w mężczyzn. Całe przedsięwzięcie cierpi na brak dystansu, który udaje się przemycić do spektaklu, z dobrym zresztą skutkiem, tylko Wojciechowi Tremiszewskiemu (zarówno w pierwszej scenie wywiedzionej z teatru impro, jak i w całej postaci scenicznego Wojtka).
Trudno nie kibicować pomysłowi Magdaleny Bochan-Jachimek, bo spostrzeżenia zawarte w tekście Szymona Jachimka są trafne: język debaty publicznej, język polityki czy język liturgiczny oraz szereg zachowań damsko-męskich wynika przecież z patriarchalnego widzenia świata, w którym to mężczyzna jest bohaterem i zdobywcą, a kobieta w najlepszym razie jego pomocnicą. Teatr offowy to dobre miejsce do zwerbalizowania wyrazistego sprzeciwu wobec dyskryminacji ze względu na płeć. Jednak forma spektaklu trafi tylko do przekonanych.