• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Energetyczne show Candy Dulfer zakończyło Ladies'Jazz Festival

Ewa Palińska
1 sierpnia 2015 (artykuł sprzed 8 lat) 
Piątkowy koncert Candy Dulfer był wystrzałowy niczym pokaz sylwestrowych fajerwerków. Stanowił tym samym znakomite zwieńczenie udanej, 10. edycji Ladies'Jazz Festivalu. Piątkowy koncert Candy Dulfer był wystrzałowy niczym pokaz sylwestrowych fajerwerków. Stanowił tym samym znakomite zwieńczenie udanej, 10. edycji Ladies'Jazz Festivalu.

Koncert Candy Dulfer, kończący 10. Ladies'Jazz Festival, miał być wisienką na torcie. Kto jednak spodziewał się po subtelnej Holenderce równie subtelnego, przesłodzonego występu, musiał doznać niemałego szoku. Na scenie pojawiła się bowiem kipiąca seksapilem, drapieżna kocica, która wspólnie z towarzyszącym jej zespołem zgotowała publiczności fenomenalne, energetyczne show. Zamiast przysłowiowej, słodkiej wisienki mieliśmy zatem huczny pokaz muzycznych fajerwerków. W sam raz na zakończenie udanej, jubileuszowej edycji festiwalu.



Najseksowniejszy saksofon świata - niejedna artystka uznałaby takie słowa za seksistowskie i uwłaczające godności. Candy Dulfer przeciwnie - skoro jest nie tylko utalentowaną, ale i piękną kobietą, to dlaczego miałaby tego nie eksponować? Gdyńskiej publiczności zaprezentowała się w kusej sukience i butach na diabelnie wysokich platformach. Zadbała również o detale - idealny manicure, dwie wielkie bransolety na lewej ręce, perfekcyjne makijaż i fryzura. Saksofon trzymała z taką gracją i lekkością, jakby był jedynie lekką, dziecięcą zabawką. To jednak tylko pozory, bo już od pierwszych chwil Candy Dulfer zaserwowała publiczności niesamowicie energetyczne show.

Zaczęła ostro i nie zwalniała tempa ani na chwilę podczas dwugodzinnego show. W zabawianiu publiczności wspierał ją wokalista Ricardo 'Phatt' Burgrust, znakomicie odgrywający rolę rasowego MC (Master of Ceremony). Candy Dulfer na scenie po prostu szalała, przekazując swoją pozytywną energię publiczności. Jak na festiwal jazzowy przystało, jazzu w programie było sporo, ale nie zabrakło i odniesień do innych stylów czy gatunków muzycznych, z rapem i rockiem włącznie. Wierni fani artystki mieli okazję przypomnieć sobie nieco starsze hity, jak "Crazy" czy "Hey now", ale i poznać najnowsze kompozycje.

Candy Dulfer wśród publiczności.


Candy Dulfer pokazała, że ma niesamowite poczucie humoru i dystans do siebie. Zapowiadając kultowe "Lily was here" zażartowała, że wykona piosenkę, która pozwoliła jej zaistnieć poza Holandią, choć wielu słuchaczy pewnie i tak nie zna jej innych kompozycji. Pod koniec koncertu stwierdziła, że przecież ma jeszcze jedną sławną piosenkę i zaczęła grać jedną z najsłynniejszych saksofonowych solówek wszech czasów - wstęp do "Careless Whisper" grupy Wham, co publiczność natychmiast nagrodziła gromkimi brawami.

Wracając do "Lily was here", to właśnie podczas wykonania tego utworu dostrzegłam, w czym Candy "bije facetów na łeb" - kiedy gitarzysta ociekał potem i gasił pragnienie wodą, grająca z nim w duecie Candy wyglądała nieskazitelnie pięknie, choć od przeszło godziny szalała na scenie (a siedziałam w pierwszym rzędzie, więc przyjrzałam się dokładnie). Z saksofonem w ustach skakała na tych swoich wysokich platformach, wyjmując ustnik tylko po to, żeby zaśpiewać do mikrofonu, w międzyczasie wspólnie z Phattem realizując układy taneczne. Scena najwidoczniej była dla niej za mała, bo postanowiła przespacerować się po widowni, cały czas grając. Fani byli w siódmym niebie, mogąc stanąć ze swoją idolką twarzą w twarz.

Przed końcem koncertu zarówno na scenie, jak i na widowni panowało istne szaleństwo. MC Ricardo 'Phatt' Burgrust bawił publiczność tak znakomicie, że o zejściu artystów ze sceny fani nie chcieli nawet słyszeć. Nawet kiedy scena całkowicie opustoszała, owacje trwały jeszcze dobrych kilka minut. Candy Dulfer nawiązała również do idei festiwalu, dedykując "Just The Way You Are" przepięknie zaśpiewane przez Phatta, wszystkim paniom.
Dianne Reeves, jak na divę przystało, skradła serca publiczności od pierwszej chwili i zachęciła do wspólnego śpiewania nie tylko słuchaczy, ale również Urszulę Dudziak. Dianne Reeves, jak na divę przystało, skradła serca publiczności od pierwszej chwili i zachęciła do wspólnego śpiewania nie tylko słuchaczy, ale również Urszulę Dudziak.

Nie mniej emocjonujący i znakomity okazał się koncert innej wielkiej damy jazzu, Dianne Reeves, którą podobnie jak Candy Dulfer oklaskiwała przeszło tysięczna publiczność. Jak na pięciokrotną laureatkę Grammy Awards przystało, skradła serca słuchaczy od pierwszej chwili. Zachwycała niesamowitą barwą i skalą głosu, wirtuozerią, techniką, ale przede wszystkim osobowością. Nic więc dziwnego, że kiedy zaproponowała publiczności wspólne śpiewanie, ta nie śmiała odmówić.

W odróżnieniu od filipińskiej armii Reeves wiedziała, spod czyjego pióra wyszła słynna "Papaya", a że dostrzegła na scenie jej autorkę, Urszulę Dudziak, wyznała, jak wielkim darzy ją szacunkiem. W finale obie pannie zaśpiewały wspólnie pokazując, że nie ma piękniejszej formy komunikacji, niż porozumiewanie się za pomocą muzyki.

Urszulę Dudziak festiwalowa publiczność miała okazję usłyszeć już wcześniej, ponieważ podczas koncertu inauguracyjnego dała krótki występ wspólnie ze swoją córką, Miką Urbaniak. Mika wcześniej wyznała, że obawia się wspólnego występu z matką, która jest przecież ikoną jazzu i moim zdaniem miała ku temu podstawy.

Mika Urbaniak, mimo polskich korzeni, jest artystką amerykańską. Próbowała wprawdzie mówić po polsku, ale nie była w stanie wyrazić swoich myśli. Niestety, zamiast przestawić się na język angielski i pokusić o nawiązanie głębszej relacji z publicznością, zamykała się w sobie i nie kończyła rozpoczętego zdania. Najbardziej przeszkadzała mi jednak jej techniczna nonszalancja. Nawet jeśli chciała w ten sposób oddać "luzacki" charakter amerykańskiego swingu, nie powinno się to odbywać kosztem jakości wykonania. Artysta nie może być na scenie niechlujny - on ma tą niechlujność odegrać, zachowując jednocześnie profesjonalizm i dbając o jak najwyższe standardy wykonania. Tutaj tego profesjonalizmu zabrakło.

Słuchając Miki Urbaniak przypomniał mi się ubiegłoroczny występ jej młodszej koleżanki, również nagrywającej w Stanach, Moniki Borzym, która absorbowała moją uwagę od pierwszej do ostatniej chwili, choć na scenie towarzyszył jej jedynie pianista Paweł Tomaszewski a większość prezentowanych kompozycji stanowiły ballady.

Mika Urbaniak miała do dyspozycji wspaniały, znacznie bardziej dynamiczny materiał muzyczny, rewelacyjnych muzyków (Victor Davies - gitara, wokal, Frank Parker - perkusja, Kuba Dworak - bas), a jednak z utęsknieniem wyczekiwałam końca koncertu. I to mimo tego, że Victor Davies grał i śpiewał przepięknie, a Urszula Dudziak, podczas śpiewanej w duecie z córką piosenki "Pójdę wszędzie z tobą" pokazała kunszt i klasę.

Mika Urbaniak śpiewa wspólnie z mamą, Urszulą Dudziak, piosenkę "Pójdę wszędzie z tobą".


W programie X Ladies'Jazz znalazła się również prawdziwa perełka dla miłośników twórczości Leonarda Cohena - usłyszeliśmy jego piosenki w nietuzinkowych interpretacjach irlandzkiej wokalistki, Christine Tobin. Artystka postawiła na minimalizm, w linię melodyczną ingerując nieznacznie. Na większe szaleństwo czy rozbudowane solówki pozwalała sobie nieczęsto i choć rozumiałam jej zamysł i intencję, to jednak pozostał mi pewien niedosyt. Te nieliczne solówki odkrywały bowiem niesamowite walory wokalne artystki, których nam nie dane było poznać w pełni. Miejmy nadzieję, że wróci do nas niebawem, tym razem z bardziej energetycznym materiałem.

Ladies' Jazz to również liczne koncerty w przestrzeni miejskiej oraz okazja do spotkania się z artystami podczas afterparties, w pełniącym rolę klubu festiwalowego Cafeart U Muzyk'uff. To jednak przede wszystkim wydarzenie, które przeczy stawianej przez inżyniera Mamonia tezie, jakobyśmy najbardziej lubili tą muzykę, którą znamy. Wiele artystek zaprezentowało podczas koncertów materiał premierowy i wszystkie zostały bardzo ciepło przyjęte. Każdy z koncertów odbywał się przy pełnej widowni,kończył gromkimi owacjami, a do artystów ustawiały się długie kolejki po autografy. Ogromnym powodzeniem cieszyła się również składanka Ladies'Jazz 9, która podczas festiwalu miała swoją premierę. To znaczy, że publiczność ufa dobremu gustowi organizatorów i ma świadomość, że produkt, jaki jest serwowany, jest najwyższej jakości.

Miejsca

Wydarzenia

Zobacz także

Opinie (12)

  • Ciekawe czy e-palacze potrafią dwie godziny dymać ze swoich seksownych fujar żeby dużych oczu nie dostać. (1)

    • 12 9

    • Ale o co chodzi?

      • 7 1

  • Wybaczcie, ale nie mogę powstrzymać się od śmiechu z owej "kultury": (4)

    Jak ktoś żuje gumę jak krowa na pastwisku i jednocześnie niemal wsadza w oko artystki telefon, tylko by mieć dowód w towarzystwie - "pamiątkę", że się było.

    • 17 3

    • (3)

      Jakoś nie widziałam takich zachowań, ale nawet jeśli jedna czy kilka osób tak się zachowało to co to ma do rzeczy? Na koncercie było ok. tysiąca osób i większość bawiła się z klasą. Choć to prawda - krzesełka nieco przeszkadzały, szczególnie gdy sami artyści wzywali by wstać i tańczyć z nimi.

      • 3 1

      • To oczywiście odpowiedź do posta "Krowy w kropki...", ale mechanizm strony dodał ją jako nowy post.

        • 0 0

      • Na filmie bez problemu można dwie takie osoby dostrzec. (1)

        I ma to do rzeczy: kropla atramentu zanieczyści wodę w całym zbiorniku.

        Najpierw pojedyncze osoby nie wyłączały telefonów na koncertach i sztukach a teraz szczęściem jest gdy podczas występów uda się uniknąć problemu z takimi zdarzeniami.

        A znakiem czasów jest to, że ważniejsze jest posiadanie zdjęci z imprezy niż swobodna zabawa na niej :)

        • 4 4

        • Dobrze, że Ty dziewczynko jesteś krysztalowa

          • 2 2

  • Było super

    Byłam, widziałam, niesamowita Candy...

    • 17 2

  • (1)

    Festiwal jak zawsze na poziomie. Brawo Gdynia.

    • 8 4

    • cos ci sie sledziku pomyliło

      Candy grała W Starym Maneżu to GDANSK

      • 0 0

  • Muzyka Candy Dulfer to nie Jazz.

    Pani Ewo.

    Pozwolę sobie nie zgodzić się z Pani opinią o koncercie Candy Dulfer. Oczywiście był bardzo żywiołowy, rytmiczny, energetyczny ale, moim zdaniem, jazzu było mało - poza drugą częścią "Lily was here". To było fajne, porządnie zagrane disco, do którego nic absolutnie nie mam, bo w połączeniu z bardzo dobrym warsztatem saksofonu Candy Dulfer, dało energetyczny efekt. Skrytykowana przez Panią Mika Urbaniak - to był Jazz. Mam wrażenie, że nie do końca Pani rozpoznaje co jest jazzem, a co nim nie jest.

    Pozdrawiam.

    • 6 0

  • Wspaniała Candy

    A ja poszłam na koncert Candy, bez względu na to czy był on częścią składową Ladies'Jazz czy nią nie był. Uważam że jest to artystka piękna, zdolna i silna. By to osiągnąć musiała i musi bardzo dużo pracować. To po prostu jest GWIAZDA. Wiele wokalistek polskich mogłoby przyjrzeć się uważnie Candy i wziąć z niej przykład.

    • 1 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Pobożni i cnotliwi. Dawni gdańszczanie w zwierciadle sztuki (1 opinia)

(1 opinia)
20 zł
spotkanie, wystawa, warsztaty

Kultura ludowa Pomorza Gdańskiego

wystawa

Wystawa "Kajko, Kokosz i inni"

wystawa

Sprawdź się

Sprawdź się

Ze spektaklem "Brzydkie kaczątko" Teatr Miniatura poleciał za granicę. Na Harmony World Puppet Carnival uznano go za najlepszy zespół teatru lalkowego. W jakim mieście został wystawiony?

 

Najczęściej czytane