• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Emancypantka w peruce - o "Portrecie damy" Teatru Wybrzeże

Łukasz Rudziński
18 maja 2015 (artykuł sprzed 9 lat) 
Piękna scenografia, śliczne kostiumy, bardzo dobra, idealnie dopasowana do zdarzeń na scenie muzyka wykonywana na żywo przez formację Chłopcy kontra Basia i talenty aktorskie, to powinny być składniki wybitnego przedstawienia. Jednak "Portret damy" jest bardzo efektownym, ale banalnym spektaklem - sprawdzianem warsztatu reżyserki. Piękna scenografia, śliczne kostiumy, bardzo dobra, idealnie dopasowana do zdarzeń na scenie muzyka wykonywana na żywo przez formację Chłopcy kontra Basia i talenty aktorskie, to powinny być składniki wybitnego przedstawienia. Jednak "Portret damy" jest bardzo efektownym, ale banalnym spektaklem - sprawdzianem warsztatu reżyserki.

Premiera "Portretu damy" Teatru Wybrzeże jest przykładem rzadko oglądanego na scenie tego teatru rozmachu, impetu i przepychu, w którym opowieść o XIX-wiecznej emancypantce i lekkoduchu Isabel Archer ma znaczenie drugorzędne. W tej rozbuchanej, efektownej formie rozpaczliwie jednak brakuje treści.



Reżyserka Ewelina Marciniak znana jest z dobrej pracy z aktorami. Jej spektakle często balansują na granicy formalnej, uruchamianej dzięki aktorom zabawy a efektowną inscenizacją, w której główną rolę odgrywa bohaterka (lub bohaterki, jak w "Amatorkach" wystawionych w Teatrze Wybrzeże), opowiadająca swoją życiową historię, utkaną w dużej mierze z traum wyniesionych z relacji z mężczyznami.

Ten mechanizm sprawdza się także podczas "Portretu damy", najnowszej premiery Teatru Wybrzeże. Tyle że w powieści Henry'ego Jamesa, na bazie której scenariusz spektaklu przygotowała Magda Kupryjanowicz, perspektywa ta jest odwrócona. To młoda, piękna Amerykanka Isabel Archer wodzi mężczyzn za nos, rozsmakowuje się w życiu i wolności, poznaje świat podróżując po Europie, by, niespodziewanie dla siebie i innych, odnaleźć swoją przystań w jednym z przygodnie poznawanych miejsc. Dopiero wtedy poczuje się spętaną w sidła zwierzyną łowną, którą dla licznych wielbicieli była od dawna. Jednak pełen mroku i cierpienia kres jej podróży tym razem reżyserkę za bardzo nie interesuje.

Ewelina Marciniak nie interpretuje historii Isabel Archer, nie ujmuje jej w ramy modnych ostatnio teorii filozoficznych, ani nie dookreśla. Reżyserka, tak jak deklarowała przed spektaklem, pozostaje "na powierzchni", sugerując, że podróż Isabel to podróż ciała. Losy bohaterki podane są wprost, w opowieści zredukowanej do głównych wątków, bez większych ingerencji i detali. Marciniak traktuje je jako pretekst do zaprezentowania swojego, bardzo efektownego w tej odsłonie teatru i pokazu sprawności swojego warsztatu reżyserskiego. Serwując, przy okazji, powtórkę ze swoich dwóch poprzednich gdańskich spektaklu - "Ciągu" i "Amatorek".

Pierwszy akt to kostiumowa farsa, prowadzona w wartkim rytmie dzięki energii aktorów. Pierwszy akt to kostiumowa farsa, prowadzona w wartkim rytmie dzięki energii aktorów.
Od początku do czynienia mamy z zabawą formą. Na scenie siedzą trzej aktorzy, zaś nad nimi, na częściowo opuszczonej kurtynie, wyświetlana jest projekcja bliźniaczej sytuacji nagranej z ich udziałem w plenerze. Cała trójka, a wraz z nimi pojawiająca się niebawem Katarzyna Dałek, czyli tytułowa dama - Isabel Archer, nie widzą projekcji, więc ruch aktorów różni się nieco na nagraniu i w rzeczywistości. Projekcje wideo (autorstwa Arkadiusza Biedrzyckiego), zazwyczaj będące refrenem zdarzeń scenicznych, pojawiają się jeszcze kilkakrotnie. Reżyserka używa ich nie tylko jako elementu scenografii, ale też jako kompozycji i formalnego dopełnienia przedstawienia (choćby podczas krótkiego, przyspieszonego, groteskowego filmiku w konwencji kina niemego).

Przez cały pierwszy akt na scenie dominuje prowadzona grubą kreską groteska, budowana głównie wokół angielskich obyczajów i rytuałów (brawurowa scena instruktażowa picia herbaty i savoir-vivre'u związanego z "tea time" w wykonaniu Małgorzaty Brajner, grającej Służącą, zebrała podczas premiery specjalne oklaski). To farsa kostiumowa, w której aktorzy czują się nadspodziewanie dobrze. I tak Piotr Biedroń z ostentacyjnie doklejonymi bokobrodami z wdziękiem gra zmanierowanego Lorda Wartburtona, który długo nie może się zdecydować czy woli chłopców czy dziewczynki. Katarzyna Dałek i Katarzyna Michalska, czyli Amerykanki Isabel Archer i Henrietta Stackpole w zabawny sposób prezentują skontrastowane spojrzenie egzotyczną dla nich Anglię. Pierwsza zachłystuje się konwenansami, manierami i statecznym, flegmatycznym stylem życia angielskiej arystokracji, a w wielokulturowym Londynie dostrzega przestrzeń swobody i wolności, jakich brakowało jej w Stanach Zjednoczonych. Druga widzi w tym samym dziwactwo, natręctwa i fobie, co skrzętnie odnotowuje w dzienniku.

Tytułowa dama, Isabel Archer (Katarzyna Dałek), spotyka się z nieustającymi przejawami zainteresowania i adoracji ze strony mężczyzn. Jednym z nich jest Caspar Goodwood (Piotr Biedroń). Tytułowa dama, Isabel Archer (Katarzyna Dałek), spotyka się z nieustającymi przejawami zainteresowania i adoracji ze strony mężczyzn. Jednym z nich jest Caspar Goodwood (Piotr Biedroń).
Majętny wuj Isabeli, Daniel Touchett w wykonaniu Krzysztofa Matuszewskiego, to ekscentryczny (nawiedzający Isabel także z zaświatów) arystokrata, jego wrażliwy syn Ralph (Michał Jaros) czuje się opiekunem zwariowanej kuzynki, zaś Anna Molyneux w wykonaniu Agaty Bykowskiej stanie się jej instruktorką fitness. Wszyscy oni, w bogatych kostiumach i perukach, tworzą dynamiczne i efektowne show, zbudowane z serii miniwystępów, w których wypadają bardzo dobrze.

Drugi akt, podczas którego Isabel zamienia stateczny Londyn na rozsmakowaną w sztuce Florencję, pozbawiony jest już farsowego potencjału. Reżyserka buduje m.in. pełną erotycznych podtekstów relację między dorosłym młodym mężczyzną, Edwardem Rosierem (granym przez Jakuba Mroza) a małą dziewczynką Pansy Osmond (w tej roli 10-letnia Roksana Grulkowska), ubraną w obcisły, prześwitujący kostium. Scena ta przywodzi na myśl preludium do słynnej sceny gwałtu na dziecku Martina von Essenbecka ze "Zmierzchu Bogów" Viscontiego. Edward prosi ojca Pansy, Gilberta (Marek Tynda), by mu ją oddał. Zamierza de facto kupić ją swoim majątkiem, jednak Gilbert Osmond odmawia. Bynajmniej nie z rodzicielskiej miłości - "będziemy bawić się urządzaniem jej życia" - powie w pewnym momencie.

Ewelina Marciniak rozbiera też do naga Sylwię Górę-Weber, czyli Madame Serenę Merle, opiekującą się Isabel podczas jej podróży. Madame Merle nago porusza się po włościach Gilberta Osmonda, gdy ten wprowadza Isabel w arkana swojej pasji sztuką. Tak rażąco niepotrzebnych i nieuzasadnionych pomysłów na szczęście więcej w "Portrecie damy" Teatru Wybrzeże nie ma. Pod koniec spektaklu znajdziemy za to wyraźne nawiązanie do "Amatorek", podczas dialogu Isabel i Gilberta, którzy, jak większość bohaterów w teatrze Eweliny Marciniak, chętnie posługują się mową zależną. Ani role, ani gra Sylwii Góry-Weber i Marka Tyndy (głównych obok Katarzyny Dałek postaci drugiego aktu) nie są też tak efektowne i udane jak kreacje kolegów w pierwszym akcie. Jedynie drugie wcielenie Krzysztofa Matuszewskiego zadziwia, bawi i utrzymuje temperaturę z pierwszego aktu.

Na wyróżnienie zasługuje cała oprawa wizualna spektaklu, z grą świateł i kostiumami przygotowanymi przez autorkę scenografii Katarzynę Borkowską. Na wyróżnienie zasługuje cała oprawa wizualna spektaklu, z grą świateł i kostiumami przygotowanymi przez autorkę scenografii Katarzynę Borkowską.
Dużą rolę w spektaklu odgrywa zespół Chłopcy kontra Basia, odpowiedzialny za warstwę muzyczną i brzmieniową przedstawienia - to najlepszy i najbardziej konsekwentnie zbudowany element spektaklu. Szkoda, że wejścia na scenę artystek tego zespołu ograniczają się tylko do śpiewu, albo niepotrzebnego naśladowania ruchu aktorów (dużo lepiej zespół ten funkcjonuje w materii spektaklu w "Morfinie" Eweliny Marciniak Teatru Śląskiego w Katowicach). Niezwykła, świetnie wymyślona i skomponowana jest scenografia Katarzyny Borkowskiej, która meble - emblematy arystokracji - umieściła na piasku wypełniającym całą scenę, gdzieniegdzie wyłożoną także wzorzystymi, mieszczańskimi dywanami, a zamkniętą wielkimi drzwiami, przez które przechodzą bohaterowie spektaklu wchodząc i wychodząc ze sceny. Znalazło się też miejsce na wodę w minibaseniku, przypominającym piaskownicę (ten pomysł reżyserka sprawdzała niedawno w "Gałganie" we Wrocławskim Teatrze Współczesnym). Zaś niezwykle efektowne, szczególnie kobiece XIX-wieczne kostiumy, gra światła i projekcje filmowe skomponowane są i zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach (takich, jak to, do jakiego momentu opuścić kurtynę stanowiącą ekran projekcyjny).

Niestety, ze spektaklem Eweliny Marciniak jest jak z ostatnią projekcją spektaklu, prezentującą dżunglę. Widzimy bujną roślinność, niezwykle efektowny obraz, na tle którego mówią do nas aktorzy. Jednak kamera prowadzi nas po zgrabnych ścieżkach lasu tropikalnego, przygotowanych w którymś z ogrodów botanicznych. To polukrowana fikcja, imitacja dżungli na potrzeby turystów. Z "Portretem damy" jest podobnie - efektowne opakowanie skrywa skromniutką, opartą na talentach aktorskich treść. To teatr efekciarski, momentami bardzo efektowny. Do podziwiania, bez materiału do przemyślenia.

Spektakl

7.2
44 oceny

Portret damy

spektakl dramatyczny

Miejsca

Spektakle

Opinie (24) 3 zablokowane

  • Do tego trzeba dojrzeć

    Po listopadowym spektaklu napisałam, że drugi akt zepsuł mi całe dobre wrażenie o spektaklu. W lutym wybrałam się na ten spektakl ponownie i otworzyłam oczy dużo szerzej. Wydaje mi się, że przez te trzy miesiące nabrałam swego rodzaju dojrzałości teatralnej, która sprawiła, że oprócz samej fabuły "Portretu damy" dostrzegłam także ogromne pokłady wrażliwości i psychologicznego piękna tego widowiska. Drugi akt, który przedtem nie zrozumiałam, wtedy wydawał mi się wyrwany z kontekstu i przekombinowany, a teraz stwierdziłam, że był nawet ciekawszy od pierwszego. Na "Portret damy" zdecydowanie warto iść, a jeśli wyda się wam, że czegoś nie rozumiecie, odczekajcie parę miesięcy i przyjdźcie jeszcze raz, nie będziecie żałować. Oprócz treści spektaklu, chciałabym zwrócić uwagę na genialną muzykę na żywo, zwłaszcza na dwie ostatnie piosenki, na niesamowicie piękne stroje, ciekawą scenografię i przykuwające uwagę umiejętności aktorów. Teatr Wybrzeże ma szalenie utalentowany zespół, i choć nie zawsze w pełni wykorzystuje swój potencjał, czasami prezentując widzom wyjątkowo beznadziejne spektakle, "Portret damy" może być dla nich sukcesem i powodem do dumy.

    • 2 0

  • Pierwszy akt cudowny, drugi niestety nie...

    Muzyka przejmująca, scenografia wiarygodna, kostiumy po prostu cudowne, gra aktorska też bez żadnych niepowodzeń. Po pierwszym akcie wyszłam do foyer oczarowana i nie mogłam się doczekać drugiego, ale niestety się przeliczyłam - bo drugi był według mnie beznadziejny... Cała rola Sylwii Góry - Weber niepotrzebna, wyszła ubrana jedynie w mikroport, pogięła się, powiedziała parę zdań i poszła, w zasadzie współczuję aktorce takiej roli. Motyw Pansy też mi się nie podobał, nie mówię tu o fabule, ale o jej przedstawieniu. Ogólnie rzecz biorąc, drugi akt zupełnie zdjął ze mnie zaklęcie pierwszego - a szkoda, bo zapowiadało się naprawdę cudownie...

    • 4 2

  • i plus i minus

    Zgadzam się z recenzją! Spetakl bardzo efektowny, dobrze zrobiony i zagrany ale mam wrażenie, że gdybym nie znał książki i filmu to nie wiedziałbym oczym to i po co zostalo wystawione...
    Ewidentnie zabrakło pomysłu na adaptację powieści "cegły" i interpretacji treści. Bo niby jakie jest przesłanie tej banalnej historyjki z XIX wieku?
    Spektakl za długi, a ogrom materiału fabularnego i skrótowość sprawiają, że aktorzy w drugiej części po prostu bełkoczą, wypowiadają swoje kwestie jak z karabinu automatycznnego.
    Wielkie brawa dla zespołu za warstwę dźwiękową i muzyczną spektaklu!
    Rozbuchane estetycznie obrazy pozostają na długo w głowie i to się jakoś broni...

    • 3 1

  • (2)

    Pierwszy raz w życiu nie wróciłam po przerwie.

    • 15 32

    • To błąd

      Trzeci akt był najlepszy

      • 1 0

    • j.n

      To znaczy że przed Portretem Damy nie była Pani na Przedwiosniu ;)

      • 5 1

  • a ja czekam i czekam... (1)

    aż w Gdańsku będą grali WILLKOMMEN W ZOPPOTACH i SEANS
    dla Gdańszczan to cała wyprawa do Sopotu - prosimy o zrozumienie

    • 7 16

    • A cóz to za problem wsiąść w SKM?

      • 2 1

  • scenografia i muzyka - to atuty spektaklu

    Atutem spektaklu jest niewątpliwie scenografia i oprawa muzyczna. Natomiast myślę że nie zawsze trzeba korzystać z najprostszego środka wyrazu jakim jest rozbieranie aktorów, żeby wyrazić pewne stany emocjonalne czy faktyczne. Co innego jeśli jest to uzasadnione sztuką, ale w tym wypadku był to prymitywny zabieg.
    Czasami można to po prosu zagrać, co na pewno świetni aktorzy Teatru Wybrzeże potrafią zrobić.
    Trudno nie szukać porównań do filmu z Johnem Malkovich jako Gilbert Osmond i Nicole Kidman w roli Isabel Archer.
    Niestety film tę konkurencję wygrywa.
    joanan

    • 3 1

  • kulturalna rozrywka na wysokim poziomie

    W tym spektaklu jest wszystko co powinno być, niezła gra aktorska, świetne pomysły aranżacyjne i efektowne multimedia. Jestem zachwycona bo po to poszłam do teatru. Może reżyserka ma swój charakterystyczny rys, a nie powiela siebie?
    Wczoraj oklaski na stojąco!

    • 11 4

  • Moje wrażenia

    Pierwsza część - zabawna, fascynująca, śmieszna, zachęcająca
    Druga część - nudna, jakby oderwana, w pewnym momencie irytująca, niesmaczna (Pansy...), odpychająca i psująca wrażenia po pierwszej części.

    Brawa dla Pani Basi, która śpiewała i grała na harfie... Zmysłowy widok

    • 5 4

  • Piękne ale bez sensu. (1)

    Zgadzam się, że brakowało treści. Tekst brzmiał słabo a aktorzy deklamowali go często bez przekonania. Ale jak było pięknie! Jaka scenografia! Jaki klimat! Byłam zauroczona i gdyby jeszcze za obrazem szła treść byłoby idealnie.

    • 14 9

    • Zdecydowanie jest treść.

      Nie rozumiem jak można nie odczytać treści w tym przedstawieniu. Chyba zanadto widzowie przywykli do formalnego minimalizmu i stąd takie opinie. Warto zobaczyć, ja gorąco polecam... Zobaczyć, nacieszyć i oczy, i uszy, a refleksję wziąć do domu.

      • 10 3

  • Belferka (1)

    Jako ta belferka wypowiem prawdą oczywistą - teatr ma różne oblicza, także bywa widowiskiem, o czym ostatnio reżyserzy wydają się zapominać. Mnie się "Portret damy" podobał bardzo - stęskniłam się po prostu za zmysłową "twarzą" teatru (nie mylić z nagością na scenie). I nie oznacza to wcale, że efektowny inscenizacyjnie spektakl musi być od razu pusty.W tym wypadku też nie jest - "dekoracyjność" jest ekwiwalentem mnogości wrażeń i podniet, za którymi goni bohaterka (a które są przywołaną w finale dżunglą, na dodatek zmistyfikowaną). Nie czas tu na pisanie recenzji (na pewno to zrobię), ale ten spektakl jest pełen rozmaitych tropów, które nie zostały w tym tekście rozczytane. Warto ich poszukać, panie Łukaszu!

    • 45 5

    • Dziękuję za rekomendację

      Cieszę się, że nie dotrzymała Pani słowa, iż nigdy już nie doda Pani swojej opinii w tym serwisie.
      Poszukam tropów.Dziękuję.

      • 5 1

1

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Pobożni i cnotliwi. Dawni gdańszczanie w zwierciadle sztuki (1 opinia)

(1 opinia)
20 zł
spotkanie, wystawa, warsztaty

Kultura ludowa Pomorza Gdańskiego

wystawa

Wystawa "Kajko, Kokosz i inni"

wystawa

Sprawdź się

Sprawdź się

Pomysłodawcą Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Plenerowych i Ulicznych FETA jest...?

 

Najczęściej czytane