• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Beata Buczek-Żarnecka: mój jest ten kawałek podłogi

Magdalena Raczek
7 lipca 2021 (artykuł sprzed 2 lat) 
Beata Buczek-Żarnecka: "Nie chcę stworzyć innej Marleny, nie chcę się z nią mierzyć. Chcę jak najwierniej wcielić się w tę postać i na ile pozwala na to scenariusz." Beata Buczek-Żarnecka: "Nie chcę stworzyć innej Marleny, nie chcę się z nią mierzyć. Chcę jak najwierniej wcielić się w tę postać i na ile pozwala na to scenariusz."

Ikona trójmiejskiej sceny. Jej przygoda z teatrem trwa od ponad 30 lat. Zaczynała od występów w zespole dziecięcym w sanockim Domu Kultury, gdzie śpiewała i tańczyła. Kończyła krakowską szkołę teatralną, debiutowała w Bielsku-Białej. Występowała w Teatrze im. Jaracza w Łodzi. Stamtąd trafiła do Gdyni. Na deskach Teatru Miejskiego w Gdyni występuje od 27 lat i gra niemal w każdym tytule. Z aktorką - Beatą Buczek-Żarnecką spotkałam się tuż przed premierą jej najnowszego spektaklu "Marlena Dietrich. Iluzje", w którym wciela się w tytułową postać Marleny Dietrich.



Zobacz kiedy grany jest spektakl "Marlena Dietrich. Iluzje"


Magdalena Raczek: Marlena Dietrich - gwiazda, legenda, mit. Kim dla pani jest Marlena?

Beata Buczek-Żarnecka: Marlena była absolutnie cudownym zjawiskiem. Wykreowanym najpierw przez Sternberga, później konsekwentnie sama utrzymywała tę kreacje przez całe życie. Była na pewno wielką osobowością, charyzmatyczną, odważną. W jednej z książek na jej temat czytałam, że wbrew temu, co jej matka mówiła, że ma stać się częścią tapety na ścianie, bo taka jest rola kobiety w życiu, Marlena stwierdziła, że jej mottem będzie: zwrócić na siebie uwagę. Zmieniła imię mając kilkanaście lat, połączyła imiona Maria Magdalena, ponieważ w przedwojennych Niemczech były one bardzo popularne, i wyszła Marlena. Ona nie znosiła bycia w tłumie, musiała być widoczna. Marlena nie mogła grać pobocznej roli, bo odwracała uwagę od głównych postaci.

Jak to jest móc się zmierzyć z taką osobowością, z taką postacią?

Ja marzyłam kiedyś o zrobieniu recitalu piosenek Marleny Dietrich, ale z różnych życiowych i zawodowych względów to się nie udało. Cudownie się zdarzyło, że akurat nasz dyrektor Krzysztof Babicki razem z reżyserem Jackiem Bałą spotkali się i stwierdzili, że zrobią taki spektakl. Ja nie jestem w stanie się zmierzyć czy zderzyć z tą legendą w żaden sposób. Natomiast wspaniałe jest to, że mogę pracować, realizować to, o czym już wiele lat temu czytałam na jej temat, co o niej wiem z wywiadów, wspomnień, rozmów, opowieści, filmów itd. Mogę się w to zanurzyć. Sprawia mi to wielką radość, a jednocześnie czuję wielką pokorę. Nie chcę stworzyć innej Marleny, nie chcę się z nią mierzyć. Chcę jak najwierniej wcielić się w tę postać i na ile pozwala na to scenariusz. To moje subiektywne wyobrażenie, jaką osobą mogła być Marlena.

Rozumiem, że założenie jest takie, aby pokazać Marlenę w jak najwierniejszym wydaniu?

Na pewno tak, zwłaszcza poprzez wszystkie zewnętrzne atrybuty typu kostium. Scenografka Sabina Czupryńska próbuje oddać charakter tego i choć nie jest to jeden do jednego, to jednak absolutnie są to kostiumy w stylu Marleny, bardzo zbliżone do oryginału. Do tego charakteryzacja - włosy tak uczesane, makijaż. Dużo też pracowałam nad głosem, chciałam uzyskać barwę jak najbliższą oryginałowi, bo wydaje mi się, że to o to zbliżenie właśnie chodzi. Ponieważ śpiewam i po niemiecku, i po francusku, i po angielsku, to słucham jej wykonań, bo takie jest założenie, żeby to było jak najbliższe Marlenie. Oczywiście ja nadal będę sobą, nadal będę Beatą, która gra Marlenę, ale chciałabym, żeby widz na chwilę zapomniał, że patrzy na Beatę. Podobnie jest z muzyką. Aranżacje muzyczne tworzy Piotr Salaber, który nie może przecież skopiować tych aranżacji, które służyły Marlenie, bo ani to nie ta epoka, ani nie to zadanie. Poza tym po co kopiować? Żeby to nie trąciło myszką, trzeba też wprowadzić jeszcze coś innego, nie zacierając charakteru piosenek.

Przeczytaj także: Gwiazda w pełnym blasku. O "Marlenie Dietrich. Iluzje" na Scenie Letniej

Beata Buczek-Żarnecka: "Według mnie te Marleny, które już powstały, mogą funkcjonować wszystkie razem obok siebie w naszej rzeczywistości, nie odbierając niczego jedna drugiej." Beata Buczek-Żarnecka: "Według mnie te Marleny, które już powstały, mogą funkcjonować wszystkie razem obok siebie w naszej rzeczywistości, nie odbierając niczego jedna drugiej."
Muzyka w tym spektaklu odgrywa znaczącą rolę. Pani kończyła szkołę muzyczną, czy dzięki temu w repertuarze muzycznym dobrze się pani czuje?

Szkoła muzyczna nauczyła mnie ogromnej dyscypliny. Owszem, na pewno mam głos, z którym się urodziłam i dziękuję za to, ale nad tym głosem pracowałam i pracuję cały czas. W taki szkolny, może akademicki sposób podchodzę zarówno do tańca, jak i do śpiewu, pomimo tego, że to czuję, że to umiem. Uczę się krok po kroku, nuta po nucie, i dopiero kiedy mam bazę taką, że nikt nie jest w stanie mnie z niej wytrącić, to na niej mogę coś zbudować. Mogę wtedy dowolnie się w tych frazach muzycznych poruszać, na ile moje umiejętności pozwalają. Pracuję nad tym cały czas, podobnie jak nad dykcją, pomimo lat pracy i bycia logopedą.

Jak u pani wygląda etap końcowy w pracy nad rolą? Pracuje pani do ostatniej chwili, czy zamyka pani ten proces wcześniej?

Spektakl ewoluuje do ostatniej chwili, każdego dnia jesteśmy już gdzieś indziej, gdzieś dalej. Spektakle również dojrzewają z czasem. Inaczej się pracuje, kiedy się próbuje wyrwaną, pojedynczą scenę, a inaczej, kiedy sceny zaczynają się łączyć w ciągi. Wtedy pojawiają się nowe pomysły, gesty, rozwiązania, czasem inny rytm niż ten, który próbowałam, pracując nad pojedynczą sceną. Każda scena w jakiś sposób się kończy i wpływa na kolejną. Bywa, że coś powstaje zupełnie nieoczekiwanie. Do ostatniej chwili pracuję nad rolą. Próby generalne to czas, kiedy opowieść zaczyna żyć własnym życiem, płynąć z próby na próbę, dochodzą nowe jakości.

Jak dużym wyzwaniem jest gra w takiej przestrzeni, jaką jest Scena Letnia w Orłowie? To nie pierwsza pani rola na tej scenie, więc ma pani zapewne już swoje "sposoby" na nią?

Oczywiście, wielkość sceny ma ogromne znaczenie - i mówię to z perspektywy lat pracy, zarówno na scenie Teatru Muzycznego, na naszej dużej i na tej naszej malutkiej scenie, kiedy mam widza na wyciągniecie ręki. Na Scenie Letniej mam szczęście grać od początku, czyli od 1996 roku. To, czego się nauczyłam w trakcie tych lat, to zwracanie uwagi na kwestie techniczne. Kiedy na przykład są szyte kostiumy, zawsze proszę, żeby była jakaś warstwa pod spodem, bo wiem, że może być bardzo zimno. Staramy się też unikać sytuacji, w której na przykład będziemy klękać czy się kłaść, ponieważ często nawet jeżeli nie ma deszczu, to jest wilgoć i scena jest mokra.

Beata Buczek-Żarnecka: "Oczywiście ja nadal będę sobą, nadal będę Beatą, która gra Marlenę, ale chciałabym, żeby widz na chwilę zapomniał, że patrzy na Beatę." Na zdjęciu scena z próby spektaklu na Scenie Letniej. Beata Buczek-Żarnecka: "Oczywiście ja nadal będę sobą, nadal będę Beatą, która gra Marlenę, ale chciałabym, żeby widz na chwilę zapomniał, że patrzy na Beatę." Na zdjęciu scena z próby spektaklu na Scenie Letniej.
Większa scena generuje też inny rodzaj gestykulacji, ruchu scenicznego?

Tak, oczywiście. Lepiej też wypadają sceny zbiorowe, są bardziej widoczne i widowiskowe. Z dalszych rzędów widz nawet czasem nie wie, kto się odzywa, dopóki się ta postać nie poruszy. Na pewno duża scena wymaga większego gestu i ruchu. Nie musi to być trudniejszy ruch, ale inny, większy. Jednocześnie trzeba dbać o to, żeby to nie było sztuczne. Jest takie niebezpieczeństwo, że się popadnie w przerysowanie. Reżyser powinien nad tym czuwać.

Oczekiwania widzów wobec tej roli są chyba bardzo wysokie. Niektórzy widzieli już inne wykonania, słyszeli Marlenę, znają ją z filmów, inni mają swoje wyobrażenia na jej temat. Czy to jest dla pani wyzwanie?

Przyznam, że pracując nad tą rolą, nie zastanawiałam się nad oczekiwaniami widzów. Nie dlatego że mnie to nie interesuje, tylko dlatego, że skupiam się na pracy. Nie lubię i unikam w życiu porównywania. Idąc do teatru czy do kina, staram się nie oczekiwać, tylko otworzyć się. Wydaje mi się, że gdybym myślała o oczekiwaniach widzów, to mogłabym się jedynie zablokować, zatrzasnąć, bo nie byłabym w stanie sprostać oczekiwaniom tak wielkiej liczbie różnych osób. Muszę więc to zrobić tak jak ja to czuję, jak ja to sobie wyobrażam i jak widzi to reżyser, który też ma swoją wizję. On nie tylko napisał scenariusz, ale jest też mężczyzną, więc inaczej widzi tę postać. Według mnie te Marleny, które już powstały mogą funkcjonować wszystkie razem obok siebie w naszej rzeczywistości, nie odbierając niczego jedna drugiej. Bardzo bym chciała, żeby tak było.

Mam tutaj długą listę pani ról w samym Teatrze Miejskim, grała pani już chyba wszystko. Chciałam zapytać, czego pani jeszcze nie zagrała? Czy jest jakaś rola, o której pani marzy?

Niektóre role już są za mną. Ofelii już nie zagram (śmiech). To jest trudne pytanie, nie wiem, czy mam takie marzenie. Lubię silne postaci, role, które stoją w sprzeczności z moim wizerunkiem zewnętrznym, czyli - podobno - łagodnej blondynki (śmiech).

A jeśli chodzi o reżyserów? Pracowała pani z Gruzą, Kutzem...

Każde spotkanie z każdym reżyserem zostawia we mnie jakąś cząstkę, bo każdy z nich myśli i patrzy inaczej. Dlatego wszystkie te spotkania są dla mnie ważne. Miałam też to szczęście, że począwszy od krakowskiej szkoły teatralnej na co dzień się stykałam z legendami teatru. Tam było tak wielu wspaniałych ludzi, że dało nam to ogromną bazę. W naszym teatrze przecież przez tyle lat również spotkałam całą plejadę ciekawych, niebanalnych, nietuzinkowych osobowości, które dzieliły się ze mną sobą. Staram się, żeby w moim życiu było dużo wdzięczności, poczucia tego, że naprawdę mam wszystko, czego potrzebuję, bo dostaję od losu bardzo dużo.

Pracowała pani również w serialu, teatrze telewizji i w filmie. Gdzie się pani najlepiej czuje?

Każde z tych miejsc wymaga i uczy czegoś innego. W serialu trzeba być bardzo sprawnym, elastycznym i zdyscyplinowanym. Praca w serialu, zwłaszcza otwartym, który przez ileś lat się toczy, jest pracą szybką i trzeba być tu i teraz gotowym, żeby nie opóźniać pracy, bo to jest taka maszyna, która musi chodzić, musi być świetnie naoliwiona i pracować bez zatrzymania. Praca w filmie czy w teatrze telewizji w sensie omówienia i przeprowadzenia psychologicznego postaci przypomina pracę w teatrze, ale wymaga oczywiście innych środków. Moje doświadczenia w tym zakresie nie są jakieś imponujące. Na pewno bardzo fajnie było z tym się spotkać, bardzo lubię mieć możliwości zagrania w różnych miejscach. Natomiast zdecydowanie najlepiej wyczuwam scenę i czuję się na scenie. Lubię żywego widza. Przestrzeń sceniczna jest dla mnie środowiskiem naturalnym. Uwielbiam zwłaszcza spektakle na małej scenie, kiedy czuję niemalże oddech widza, bardzo lubię ten kontakt z publicznością. Na scenie teatralnej czuję się u siebie.

Co jest ważne w tym zawodzie: dyscyplina, etos pracy, talent czy rzemiosło?

Któryś z wielkich aktorów powiedział, że sukces w teatrze to w 99 procentach praca, a w jednym procencie szczęście. Absolutnie się z tym zgadzam. Myślę, że najważniejszy jest warsztat i rzemiosło. Można i nawet trzeba nad nim pracować. Ja lubię pracować. Ten zawód uczy dyscypliny i wyrzeczeń. Właściwie nigdy się nie buntowałam przeciwko temu, wręcz jest to dla mnie organiczne.

Pochodzi pani z Sanoka. Najpierw pani pojechała do Krakowa na studia, potem do teatru do Łodzi, a później przyjechała pani do Gdyni. Czuje się pani gdynianką?

Przyjechaliśmy z mężem do Gdyni w roku 1990, z szarej Łodzi, w pewien majowy poranek. Gdy wysiedliśmy z pociągu w Gdyni, znaleźliśmy się w jakimś edenie: kwitnąca na różowo i biało z jasnozielonymi liśćmi Kamienna Góra, świeżo umyta, błyszcząca w słońcu Świętojańska. Wszystko było takie połyskliwe, piękne wystawy i Teatr Muzyczny tuż przy plaży, a na niej łabędzie... Po rozmowie oraz po przesłuchaniu nas przez dyrektora Gruzę, podpisaliśmy umowy i to na gorsze warunki finansowe i mieszkaniowe. Nie mieliśmy żadnych wątpliwości i do tej pory nie mamy. Wielu kolegów z Łodzi pojechało do Warszawy, a my nawet nie pomyśleliśmy o niej. Gdynia to był znakomity wybór. Absolutnie to jest nasz dom, dom naszych dzieci, które się tutaj urodziły. Czujemy się gdynianami, czujemy patriotyzm lokalny. Jestem bardzo dumna z tego, że mieszkam w Gdyni. Jest to na pewno nasze miejsce. Czuję mocny związek z tym miastem. Ten teatr jest moim teatrem, tutaj mam przyjaciół, tutaj mam bliskich ludzi. To jest absolutnie cudowne, fantastyczne miejsce do życia, i nie chcę innego.

Spektakl

7.2
45 ocen

Marlena Dietrich. Iluzje

spektakl dramatyczny

Miejsca

Opinie wybrane

Wszystkie opinie (20)

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Pobożni i cnotliwi. Dawni gdańszczanie w zwierciadle sztuki (1 opinia)

(1 opinia)
20 zł
spotkanie, wystawa, warsztaty

Kultura ludowa Pomorza Gdańskiego

wystawa

Wystawa "Kajko, Kokosz i inni"

wystawa

Sprawdź się

Sprawdź się

Jak powstała Opera Leśna według sopockiej legendy?

 

Najczęściej czytane