• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Aleksandra Boćkowska o gdyńskim luksusie w czasach PRL

Aleksandra Wrona
2 lutego 2018 (artykuł sprzed 6 lat) 
Aleksandra Boćkowska - dziennikarka, autorka książek "Księżyc z peweksu. O luksusie
w PRL" i wcześniejszej "To nie są moje wielbłądy. O modzie w PRL" (wyd. Czarne) Aleksandra Boćkowska - dziennikarka, autorka książek "Księżyc z peweksu. O luksusie
w PRL" i wcześniejszej "To nie są moje wielbłądy. O modzie w PRL" (wyd. Czarne)

"Trójmiasto było pod każdym względem wyjątkowe. Przypuszczam, że spokojnie można by napisać książkę o luksusie w PRL dziejącą się tylko Trójmieście - tak dużo jest tu różnych wątków" mówi Aleksandra Boćkowska, dziennikarka i autorka dwóch książek opisujących Polskę w czasach PRL-u. W sobotę, w Muzeum Miasta Gdyni obędzie się spotkanie z autorką, dotyczące jej najnowszej książki "Księżyc z Peweksu. O luksusie w PRL". To jedno z wydarzeń z okazji 92. Urodzin Gdyni.



Aleksandra Wrona: "Luksus w PRL" dla wielu osób może to brzmieć jak oksymoron. Co w tamtej rzeczywistości nosiło miano luksusowego?

Aleksandra Boćkowska: Mówiąc o PRL trzeba pamiętać, że mówimy o 45 latach, w czasie których zmieniały się warunki bytowe i okoliczności polityczne. Jeśli jednak miałabym uogólnić, to powiem, że luksusem w PRL był dostęp. Dostęp do czegokolwiek. Bo zawsze były ogromne kłopoty z zaopatrzeniem oraz obowiązywał system rozmaitych reglamentacji - przydziałów, talonów i tak dalej. Nie można było po prostu wyjechać za granicę, trzeba było dostać zgodę na wydanie paszportu, potem na przydział dewiz.

Pracując nad "Księżycem z peweksu" szukałam definicji peerelowskiego luksusu, a znalazłam swego rodzaju enklawy. Miejsca, w których było inaczej i ludzi, którym żyło się lżej. Wybrałam siedem wątków, które wydały mi się najciekawsze. Hotele, które były swego rodzaju wyspami, gdzie zwykli ludzie zaglądali, by posiedzieć w holu i poczuć się trochę jak za granicą. Przecinały się tam drogi artystów, intelektualistów, prywatnych przedsiębiorców, półświatka i, oczywiście, cudzoziemców. Władzę, która żyła raczej w dobrobycie niż przepychu, ale miała przywileje i mogła nimi dysponować - rozdawać te wszystkie talony i przydziały. Opisałam Śląsk, który był najważniejszym miejscem dla peerelowskiej gospodarki i warszawską Saską Kępę, która trochę wymykała się socjalizmowi. Szukałam też ludzi, dla których dostatek był drugorzędny, ale pielęgnowali wartości. A i tak - ryzykuję - nie byłoby w powojennej Polsce żadnego luksusu, gdyby nie Trójmiasto.

Zobacz wszystkie wydarzenia z okazji 92. Urodzin Gdyni

"Księżyc z Peweksu. O luksusie w PRL", wyd. Czarne "Księżyc z Peweksu. O luksusie w PRL", wyd. Czarne
Dlaczego?

Trójmiasto było pod każdym względem wyjątkowe. Przypuszczam, że spokojnie można by napisać książkę o luksusie w PRL dziejącą się tylko Trójmieście - tak dużo jest tu różnych wątków. Mój pomysł zakładał jednak też resztę kraju, musiałam więc z Trójmiasta coś wybrać. Wybrałam Gdynię, bo bardzo ją lubię, no i przez gdyński port trafiały do Polski towary, które uchodziły wówczas za luksusowe - od złotych stalówek, zegarków przez cytrusy i ubrania po płyty oraz zagraniczne czasopisma.

Pisze pani o Gdyni: "Świętojańska w dokumentach jest ciemna jak reszta kraju, ale we wspomnieniach pachnie kawą paloną na patelniach przy otwartych oknach. Tu komis, tam kuśnierz, apteka z zagranicznymi lekami i delikatesy ze stoiskiem kolonialnym. W nocy lśniły neony". Co stanowiło o jej wyjątkowości?

Pewnie wiele rzeczy - przedwojenna historia, którą próbowała zawłaszczyć dla siebie nowa władza - przede wszystkim jednak port. To on, jak sądzę, sprawiał, że w mieście można było głębiej oddychać. Zagraniczni marynarze kręcili się tutaj nawet w najciemniejszym stalinizmie. Na przełomie lat 40. i 50., kiedy brakowało mieszkań i jedzenia, trwała bitwa o handel, a więc prywatnym przedsiębiorcom odbierano własność, a osoby co gorzej - wedle nowej władzy - urodzone wysiedlano z miasta, słychać było język angielski, unosił się zapach perfumowanych amerykańskich papierosów i aromaty z całonocnych restauracji.

Zatem byli zagraniczni marynarze. Byli też polscy, którzy pływali po całym świecie i - świadczą o tym archiwalne dokumenty ministerstwa żeglugi - niechętnie poddawali się indoktrynacji, którą Polskie Linie Oceaniczne próbowały do 1956 roku uprawiać na statkach. Była wreszcie gdyńska Hala Targowa, która - mam wrażenie - była czymś w rodzaju spotęgowanego Peweksu, można tam było kupić wszystko, czego nie było w sklepach. Krótko mówiąc: dostęp do dóbr wówczas luksusowych i wolność w głowach - to, jak sądzę, składało się na wyjątkowość Gdyni.

Grupą, która miała dostęp do luksusu wydawali się w czasach PRL-u marynarze. Czy rzeczywiście tak było?

Wybrałam Gdynię, bo bardzo ją lubię, no i przez gdyński port trafiały do Polski towary, które uchodziły wówczas za luksusowe - od złotych stalówek, zegarków przez cytrusy i ubrania po płyty oraz zagraniczne czasopisma.
Bez wątpienia tak sądzili, i sądzą do dziś, wszyscy niepływający. Na lądzie nikt nie zajmował się tym, jak ciężka jest praca na statku i jak bardzo bywa niebezpieczna, a jedynie tym, że marynarze część wynagrodzenia dostawali w dolarach. Któryś z kapitanów opowiadał mi, że wystarczyło, że w Zakopanem pojawili się faceci w marynarskich strojach i z miejsca budzili sensację, nikt nie zważał, że pływali na barkach na Odrze. Inny zapamiętał, że w kącikach matrymonialnych panie zaznaczały, że poznają "najchętniej pływającego". I przyznał, że bycie marynarzem ułatwiało zdobycie fajnej dziewczyny.

Zarabiali oficjalnie nie bardzo dużo, mniej więcej tyle, co urzędnicy, ale potrafili pomnożyć dolarowy dodatek dzięki tak zwanemu biznesowi. W portach na całym świecie mieli zaprzyjaźnionych handlarzy, gdzieś kupowali kremplinę, gdzieś indziej ją sprzedawali, by zrobić zapas kawy i sprzedać jeszcze gdzieś indziej. Ci, którzy nie mieli do biznesu smykałki, wywozili z polskiej Baltony wódkę i karton papierosów i tylko to wystarczyło, by z rejsu przywozili 80 dolarów - na ówczesne czasy dziwacznych przeliczników to była spora kwota. Przywozili też z rejsów wszystko, czego brakowało w Polsce - dżinsy, nylony, ortaliony, cytrusy, czekoladę. Na dzisiaj - nic nadzwyczajnego, wówczas uchodziło za luksus.

"Zegarkowo" to miejsce, które stało się synonimem luksusu. Jednak życie, jakie się tam toczyło, wcale nie było usłane różami. Proszę powiedzieć coś więcej o jego mieszkańcach.

To było pierwsze osiedle zbudowane specjalnie dla marynarzy. Powstało pod koniec lat 50. w Orłowie - między Kępą Redłowską a aleją Zwycięstwa. Aż prosiło się, by w tym miejscu postawić bloki, które pomieściłyby o wiele więcej osób, ale architektem miejskim był wówczas Jerzy Heidrich - wielki miłośnik Gdyni i prawdopodobnie on przeforsował, by nie zabudowywać Orłowa ponad miarę. Domki - kostki, zaprojektowane przez architekta Aleksandra Ładyńskiego z Politechniki Warszawskiej, zbudowały spółdzielnie mieszkaniowe najpierw PLO, potem Dalmoru. Marynarskie rodziny zaciągnęły kredyty, żeby tam zamieszkać. A że były to lata 50., kiedy marynarze z rejsów przywozili przeważnie zegarki, taksówkarze nazwali osiedle "Zegarkowem" - że niby tylko z przemytu zegarków taki majątek. Potem, gdy modne były nylonowe rajstopy, mówiono na osiedle "Nylonowo".

Kiedy szykowałam się do rozmów z mieszkańcami osiedla, spodziewałam się opowieści o rozbrykanych marynarzowych, które wolne chwile przepędzają na Świętojańskiej w futrze oraz złocie. Dostałam tymczasem obraz zabieganych żon wiecznie nieobecnych mężów, które muszą troszczyć się o koks, by dogrzać domy, o grządki, by wykarmić rodzinę, a często również letników, o remonty i dzieci. Dzieci, dzisiaj dorosłe, wspominają skłóconych rodziców i zazdrosne nauczycielki w szkołach, które groziły obniżeniem stopnia z zachowania, jeśli nie dostaną pomarańczy.

Jak na ówczesne czasy "Zegarkowo" niewątpliwie było wyjątkowe, ale trudno powiedzieć, że luksusowe.

Pisząc książkę przeprowadziła pani dziesiątki rozmów - z marynarzami, dyrektorami i bywalcami hoteli, prywaciarzami, sekretarzami partii. Czy udało się znaleźć wspólny mianownik we wspomnieniach tych wszystkich osób?

Tak. Słowem, które łączyło wszystkich, było "załatwić". Jeden z profesorów historii, z którym rozmawiałam już po wydaniu książki, powiedział, że "Księżyc" jest o tym, że wszyscy w Polsce, którzy mają 45 lat plus, mają życiorysy wstydu. Że to książka o antymoralności. Bo niemal każdy raz czy drugi załatwił sobie wycieczkę, stypendium albo pralkę.

To łączy wszystkich moich rozmówców - tych, dla których najważniejsza była wolność, ale potrzebowali raz na jakiś czas dostać paszport, tych, którzy pływali w basenie warszawskiego hotelu Victoria, bo prowadzili prywatne przedsiębiorstwa i właściwie wszystko, co robili, było niezgodne z prawem. Ale - dzięki odpowiednim kontaktom - dorobili się majątków i tych zupełnie zwykłych ludzi, którym była potrzebna pralka, lodówka albo akumulator i musieli szukać znajomych, którzy mają dostęp do przydziałów.

Wicedyrektor Polmozbytu opowiadał mi, że odszedł z pracy po roku czy dwóch, bo nie wytrzymał napięcia - nagle odnaleźli go koledzy z przedszkola, bo potrzebowali części do samochodów, a koledzy z pracy patrzyli krzywo, bo nie brał łapówek. Zresztą, co tam dyrektor Polmozbytu. Wicepremier z czasów Gierka, Józef Tejchma zapisał w dzienniku: "W tym systemie jedynie uczestnictwo we władzy daje możliwość przetrwania". Mnie Tejchma opowiedział, że kiedy umierała jego teściowa, chciała zjeść pomarańczę. I on nie potrafił jej zdobyć. Wspólnym mianownikiem PRL-u było upodlenie.

Wydarzenia

Luksus w PRL - promocja książki Aleksandry Boćkowskiej

wieczór literacki, spotkanie

Miejsca

Wydarzenia

Zobacz także

Opinie (112) 6 zablokowanych

  • cała komusza wierchuszka i ich bachory dziś trzęsą kasą i się śmieją za komuny pierwsze sekretarze a

    dzi pierwsze biznesmeny i dygnitarze !

    • 8 3

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Pobożni i cnotliwi. Dawni gdańszczanie w zwierciadle sztuki (1 opinia)

(1 opinia)
20 zł
spotkanie, wystawa, warsztaty

Kultura ludowa Pomorza Gdańskiego

wystawa

Wystawa "Kajko, Kokosz i inni"

wystawa

Sprawdź się

Sprawdź się

Cenioną w środowisku Wrocławską Nagrodę Poetycką Silesius w 2010 roku otrzymał trójmiejski poeta...

 

Najczęściej czytane