- 1 Wystawa trójmiejskiej malarki w Wenecji (64 opinie)
- 2 Jak zarobiłem 2 mln USD na giełdzie (70 opinii)
- 3 (Przed)wyborcza gorączka w Pipidówce (16 opinii)
- 4 To niesamowite znalezisko ma... 600 lat (17 opinii)
- 5 Tu nie spodziewasz się sztuki, a jednak! (9 opinii)
- 6 Prawdziwy hit na scenie Teatru Muzycznego (10 opinii)
To było prawdziwe święto mistycznego jazzu. W gdyńskim Uchu wystąpił Jerry Bergonzi - jeden z najważniejszych spadkobierców duchowej tradycji Johna Coltrane'a. Podczas koncertu jego saksofon zabrał słuchaczy na wędrówkę po krainie medytacji, można powiedzieć - uwolnił od przyziemności.
To było wielkie wydarzenie, używając języka sztampowego - klasa sama w sobie. Świadczy o tym chociażby obecność wśród publiczności czołówki trójmiejskich jazzmanów z Wojtkiem Staroniewiczem, Dominikiem Bukowskim i Maciejem Sikałą na czele. Przegapić występ saksofonisty Jerryego Bergonziego - jednego z największych i najważniejszych spadkobierców coltraneowskiej tradycji, to nieodżałowana strata. Mistrz rzecz jasna nie zawiódł pokładanych w nim nadziei i dał popis wspaniałej gry. Obserwowanie dostojeństwa jego ruchów, oddania muzyce i scenicznym partnerom, stanowiło o prawdziwym święcie jazzu, w którym z radością uczestniczyliśmy.
W moim odczuciu najważniejsza w grze Bergonziego jest duchowość. Jeśli kiedykolwiek poza średniowieczem mieliśmy do czynienia z muzycznym mistycyzmem, to właśnie w tej odmianie jazzu. To też najistotniejsze, co zaczerpnął z dokonań Johna Coltrane. Wychodząc na bis potwierdził moje domysły. - Do powstania tego tematu zainspirowała mnie historia o Buddzie, który schodził z gór. Zapytany o to kim jest, powiedział - przebudzeniem. To utwór zatytułowany "Awaken" - zapowiedział ze sceny. Jego saksofon nieustannie zabierał słuchaczy na medytacyjną wędrówkę, można powiedzieć - uwalniał od przyziemności. Jerry Bergonzi to mędrzec głoszący swoje prawdy za pomocą instrumentu.
Saksofoniście towarzyszyli Jacek Kochan na perkusji i Piotr Lemańczyk na kontrabasie. Warto podkreślić niezwykłe partnerstwo tria i panujące na scenie równouprawnienie - Jerry Bergonzi nie kreował się na lidera. W każdej kompozycji swoje solo miał kontrabasista i trzeba podkreślić, że Lemańczyk zagrał świetnie. To były różnorodne, dynamiczne popisy na gryfie, w których trójmiejski muzyk doskonale łączył palcowanie z pełnymi akordami. A Bergonzi stał z boku, podziwiał i przyłączał się do gorących owacji.
Trio zaprezentowało materiał zawarty na płycie zatytułowanej "Three Point Shot". Były to w większości kompozycje bardzo "żywe", oparte na "gęstej" sekcji, jak rozpoczynające koncert "Trying the blue ones". Oczywiście nie możemy tu mówić o jakiejkolwiek chaotyczności, czy zbędnej wolności. W grze Bergonziego nie ma dźwięków zbędnych, wszystkiego jest dokładnie w sam raz. Gdy panowie się kłaniali, ze sceny do mych uszu doleciało pytanie: "How it was Jerry?", "Gooood" - przeciągnął wyraźnie zadowolony Bergonzi.
Miejsca
Wydarzenia
Opinie (6) 1 zablokowana
-
2010-05-12 11:29
(3)
gitarzysta stinga i uczeń coltrane'a - to byłby idealny duet ;) czekam na syna szwagra brata ojca Milesa Davisa!
- 5 2
-
2010-05-12 12:11
nie znam cie (1)
- 1 2
-
2010-05-12 12:45
ja ciebie też, ale jestem kolegą twojego znajomego córki. oj słaby czytasz ze zrozumieniem ;)
- 1 0
-
2010-05-14 22:56
wybacz,ale to wiele robi, jeżeli ktoś jest uczniem kogoś wybitnego.chyba że byłeś na koncercie i stwierdzasz, że za daleko do mistrza.
- 0 1
-
2010-05-12 12:44
Patrząc na "nabitą" ludźmi salę
należy stwierdzić, że jednak wielu odżałowało stratę, jaką była nieobecność na tym święcie mistycyzmu.
- 5 0
-
2010-05-13 10:55
Świetny koncert. Milo uczestniczyć w takim wydarzeniu. Pozytywna energia między poszczególnymi muzykami przełożyła się na wyśmienitą atmosferę na całej sali. Pozostawało tylko udać się w przyjemny jazzowy trans...
- 0 1
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.