- 1 To niesamowite znalezisko ma... 600 lat (11 opinii)
- 2 Tu nie spodziewasz się sztuki, a jednak! (9 opinii)
- 3 Jak zarobiłem 2 mln USD na giełdzie (69 opinii)
- 4 Prawdziwy hit na scenie Teatru Muzycznego (7 opinii)
- 5 Słynny pisarz z Gdańska bohaterem muralu (27 opinii)
- 6 Ten spektakl nie jest atakiem na kościół (61 opinii)
Najnowsza premiera gdyńskiej sceny dramatycznej jest trzecią próbą zmierzenia się z wielką literaturą na scenie Teatru Miejskiego. I po raz trzeci pozostaje żal, że świetny materiał literacki nie został wykorzystany.
"Tramwaj zwany pożądaniem" Tennessee Williamsa należy do kanonu najważniejszych dramatów ubiegłego wieku i jak ulał pasuje do wizji dyrektora teatru Ingmara Villqista, by przybliżać widzom prawdziwe perełki literatury światowej. Niestety reżyser przedstawienia Piotr Kruszczyński zrobił wiele, by nie wykorzystać potencjału sztuki Williamsa, w czym dzielnie sekundują mu aktorzy Teatru Miejskiego.
Blanche DuBois przyjeżdża do siostry tramwajem o nazwie "Pożądanie" niemal wprost na scenę - zanim na nią wejdzie, widzimy w parominutowej projekcji jak wysiada z tramwaju. Biel i ekskluzywny, rewiowy charakter jej ubrań ostro kontrastują z długą przyczepą kempingową w jakiej mieszka siostra Blanche - Stella i jej mąż Stanley Kowalski. Witająca od lat niewidzianą siostrę Stella nie wie, że właśnie wprasza się do jej domu rozkapryszona i niezrównoważona psychicznie awanturnica, która w krótkim czasie zmieni życie państwa Kowalskich w koszmar.
Realia Ameryki lat 50-tych reżyser przeniósł do dzisiejszych czasów, odświeżając nieco tekst sztuki Williamsa. Stanley z kumplami - Mitchem i Stevem - nie spotyka się więc po to, by pograć w pokera, a w gry komputerowe, zaznaczone za pomocą joysticków i retuszy w tekście. Małostkowe, prymitywne życie pochodzącego z Polski Stanleya, wpisuje się raczej w sposób życia dzisiejszej młodzieży zarobkowej w Wielkiej Brytanii, jednak reżyser nie dostrzega tych zależności. Koncentruje się na tym, by dramat pasował do "nowych" czasów - wplata do sztuki Williamsa takie dodatki jak np. "rusz tę wielką dupę". Zabiegi te wystarczają jednak tylko na powierzchowne odświeżenie tekstu, który mentalnie tkwi w połowie ubiegłego wieku.
Scenografia (Piotr Kruszczyński) przypominająca dom z "Urodzin Stanleya", nasuwa skojarzenia z dostojnymi sztukami warszawskiego Ateneum. Wyróżniają się szyny znane z produkcji Sceny Letniej (np. z "Procesu" w reż. Waldemara Śmigasiewicza), po których wjeżdżają elementy scenografii, odpowiadające za wnętrze domu Kowalskich. A w nim władać ma nieokrzesany, brutalny Stanley, jednak do tej roli Kruszczyński wybrał sympatycznego, niepozornego chłopca o cukierkowej buzi - występujący gościnnie Jarosław Sacharski, budując swoją postać zgodnie tekstem Williamsa jest więc z góry skazany na niepowodzenie. W tej sytuacji nachalnie "gwiazdorząca", emfatyczna Beata Buczek-Żarnecka jako Blanche nie ma na scenie żadnej przeciwwagi. Na ich tle całkiem nieźle wypada cicha i spokojna Stella (Katarzyna Bieniek) - wyrozumiała, pogodzona ze swoim losem żona i kochająca siostra.
Zagadką jest dla mnie próba wżenienia w spektakl dusznego klimatu filmów Davida Lyncha, z popisowym utworem "Mulholland Drive", czyli "Llorando", które w "Tramwaju..." wykonuje sąsiadka Stelli i Stanleya - Inez (Dorota Lulka). Lynchowski świat świetnie przecież współgrający z sytuacją Blanche, reżyser podkreśla przyciemnionym światłem i specjalnie podświetlonym wentylatorem, który tworzy złudzenie zaciemnionego słońca, w określonych momentach pulsującego złowieszczo. Więcej recept na Lyncha Kruszczyński niestety nie ma.
Z prawdziwym żalem oglądam kolejne premiery Teatru Miejskiego. Nie udało się Barbarze Sass zachwycić dziełem Harolda Pintera - "Urodzinami Stanleya", a kuriozalny "Woyzeck" Georga Büchnera w reżyserii Katarzyny Deszcz bardziej zniechęca niż zachęca do "przygody z klasyką". Cieszący się w kraju uznaniem Piotr Kruszczyński miał wraz z nastaniem nowego sezonu odwrócić złą passę Miejskiego. Jednak miałki, pozbawiony rytmu, wypreparowany z emocji, pełen niekonsekwencji i bardzo słabej gry aktorskiej "Tramwaj zwany pożądaniem" trzeba usytuować po stronie dwóch wcześniej wymienionych.
Może następnym razem się uda?
Miejsca
Spektakle
Opinie (12) 1 zablokowana
-
2009-10-11 18:28
temat kultury jak zwykle "nie robi"
- 2 0
-
2009-10-11 22:16
iwona
i tak to spali
- 0 0
-
2009-10-12 08:52
może już czas
na zmiany w tym teatrze? Czy jest ktoś kto ma pomysł na Teatr w Gdyni?
- 1 1
-
2009-10-12 09:45
ale to przeca..
winno sie nazywać"trolejbus zwany poządaniem". W Gdyni ni ma tramwajow...
- 3 0
-
2009-10-12 10:11
milosc to potega
kocha blizniego jakj siebie samego
- 0 0
-
2009-10-12 11:07
no...
Panie Łukaszu, całkiem ciekawa recenzja. :) Zła passa minęła...?
- 1 1
-
2009-10-12 12:33
To smutne, ale pozostaje zgodzić się z autorem, że niestety te klasyczne teksty XX-wieczne są w Teatrze Miejskim bardzo słabo realizowane. "Tramwaj zwany pożądaniem" to duże rozczarowanie, jeśli uwzględni się fakt, że reżyser stanowi jakąś tam markę, a tekst daje wielkie możliwości. Tak jak autor recenzji wyrażę wątpliwą nadzieję, że może następnym razem...
- 0 1
-
2009-10-12 13:12
z jednym sie zgodze - Blanche nie miala przeciwwagi, korzystając z możliwości tekstu, pozostałym aktorom ukradła całe złoto.
dobre otwarcie, dobre zamknięcie, scenografia i oświetlenie wyraźnie inspirowane niedocenionym i wciąż mało znanym największymm malarzem amerykańskiej samotności - edwardem hopperem, co mnie osobiście ujęło.
uwspółczesnianie na siłę - niepotrzebne, w końcu w pokera wciąż się grywa prawda? zazgrzytało trochę. fakt.
pomysł na sąsiadkę - z kosmosu.
stanley wypada słabo i tu też się zgodzę, nie mówię że zmierzyć z marlonem jest łatwo, ale tu też brakowało aktorowi koncepcji - odegrał stanleya - ale nim nie był.
w odróżnieniu od Beaty/Blanche, któa przykuwała uwagę i która całość ratuje.- 0 0
-
2009-10-12 15:42
opinia o spektaklu
Niestety,muszę zgodzić się z recenzentem. W maju tego roku tę samą sztukę obejrzałam w krakowskiej "Bagateli " i byłam pod dużym wrażeniem. Blanche grała Magdalena Walach, tworząc postać bardzo wiarygodną psychologicznie. Aktorsko spektakl o wiele lepszy,nie było też zbędnego uwspółcześnienia sztuki. Nie wiem,po co reżyser wymyślił sąsiadkę -zwariowaną Meksykankę. Tak jak cenię Dorotę Lulkę,tak tym razem postać grana przez nią była bardzo manieryczna.W Krakowie Meksykanka / Renata Przemyk / w finale śpiewała wstrząsającą pieśń wyrażającą tragizm i szaleństwo bohaterki. Tamtej Blanche współczułam,gdyńska była mi obojętna. Szkoda,bo oczekiwałam więcej.
- 0 1
-
2009-10-13 19:26
Szkoda spektaklu. Tak jak recenzent też nie rozumiem tego Lyncha. Za to rozumiem, że z tym teatrem dzieje się coś niedobrego, bo nie może być tak, że co spektakl to niewypał...
- 1 1
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.