• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Marek Kaliszuk: Czas na Warszawę!

Ewa Palińska
30 kwietnia 2015 (artykuł sprzed 9 lat) 
 - W moim życiu można wyróżnić trzy okresy: olsztyński, gdzie się wychowywałem i mieszkałem do 19 roku życia, gdyński, gdzie uczyłem się i pracowałem w Teatrze Muzycznym i  okres Warszawski, który właśnie rozpoczynam - mówi Marek Kaliszuk.  - W moim życiu można wyróżnić trzy okresy: olsztyński, gdzie się wychowywałem i mieszkałem do 19 roku życia, gdyński, gdzie uczyłem się i pracowałem w Teatrze Muzycznym i  okres Warszawski, który właśnie rozpoczynam - mówi Marek Kaliszuk.

- W moim życiu można wyróżnić trzy okresy: olsztyński w latach 1980-1999, tam się wychowywałem i mieszkałem do 19 roku życia, gdyński (1999-2015), gdzie się kształciłem i pracowałem w Teatrze Muzycznym i okres warszawski, który właśnie rozpoczynam - mówi Marek Kaliszuk. Z aktorem i wokalistą rozmawiamy o jego telewizyjnym debiucie, muzycznych idolach oraz życiowych decyzjach.



Ewa Palińska: Czuje się pan artystą spełnionym?

Marek Kaliszuk: Takie pytanie sprawia, że właśnie uświadomiłem sobie, ile lat spędziłem już na scenie... Jak dotąd spełniałem się na scenie teatru Muzycznego, ale nie poprzestawałem na tym. Mam chyba małe zawodowe ADHD, bo wciąż potrzebuję nowych zawodowych bodźców i wyzwań, które mnie uczą i rozwijają. Dziś moja praca i kilkuletnie wyrzeczenia przynoszą efekty, czasem nawet większe, niż się spodziewałem. Mam okazję współpracować ze wspaniałymi ludźmi, o których poznaniu wcześniej nie śmiałem marzyć, tak więc powodów do zadowolenia mi nie brakuje. Do artystycznego spełnienia natomiast jeszcze trochę tak!

Zabiegał pan o zdobycie popularności?

Nie. Gdyby tak było, na pewnym etapie swojego życia wziąłbym udział w jednym, drugim, trzecim
talent show, co mogłoby mi przynieść szybką sławę. Ja zacząłem od studia wokalno-aktorskiego, a więc od nauki zawodu i warsztatu.

No chwileczkę - a "Szansa na sukces", w której wziął pan udział jako nastoletni chłopiec, nie miała być dla pana trampoliną do sławy?

Przede wszystkim miała być dla mnie wielką próbą - chciałem sprawdzić, czy w ogóle nadaję
się do śpiewania. Miałem wtedy chyba 15 lat, śpiewałem pokątnie w domu, zamykając się w
pokoju czy w łazience, więc postanowiłem skonfrontować się z fachowcami.

I jak wypadła ta konfrontacja?

Chyba słabo. Myślałem, że ze wstydu zapadnę się pod ziemię i obiecałem sobie, że nigdy więcej tam nie wrócę. Kompletnie zjadła mnie trema. Kosztowało mnie to wówczas tyle nerwów, że z samego występu nic nie pamiętam. Podobno zaśpiewałem tercję wyżej komponując jakąś nową melodię. Tak przynajmniej twierdzi moja mama, która siedziała wówczas na widowni, bo ja, jak już wspomniałem, skutecznie wyparłem to wydarzenie ze swojej pamięci (śmiech). Na całe moje szczęście ten występ nie został wyemitowany!

Myśli pan, że "Szansa na sukces" była dla wokalistów - pasjonatów lepszym miejscem do zaprezentowania swoich umiejętności, niż obecne talent shows?

"Szansa na sukces" była programem rozrywkowym, nastawionym na to, aby pokazać fajnie śpiewających ludzi. Oczywiście zdarzały się i takie sytuacje, że przepuszczało się uczestników nie najlepiej śpiewających, a zabawnych i charakterystycznych, którzy jednak swoim udziałem dodawali kolorytu i wprawiali wszystkich w pozytywny nastrój. Nikt nie wygrywał tego programu wyłącznie dlatego, że jego sytuacja życiowa była trudna czy dlatego, że zmagał się z ciężką chorobą, jak to czasami ma miejsce w obecnych talent shows. Nie lubię takiego żerowania na emocjach, bo często naprawdę wspaniałych tancerzy, wokalistów przyćmiewa ich własna "historia".

O tym, jak bardzo plastycznym i wszechstronnym artystą  jest Marek Kaliszuk, przekonali się nie tylko widzowie telewizyjnego show "Twoja twarz brzmi znajomo". Podczas sylwestrowego koncertu w Gdyni aktor wcielił się w rolę Nicki Minaj. O tym, jak bardzo plastycznym i wszechstronnym artystą  jest Marek Kaliszuk, przekonali się nie tylko widzowie telewizyjnego show "Twoja twarz brzmi znajomo". Podczas sylwestrowego koncertu w Gdyni aktor wcielił się w rolę Nicki Minaj.

Przed popularnością pan jednak nie uciekł, a wielu sympatyków zjednał pan sobie ciekawymi kreacjami serialowymi. Taki Jureczek z "2 XL", dla przykładu, to odzwierciedlenie marzeń wielu kobiet - niejedna przecież chce mieć przyjaciela geja, z którym wyskoczy na zakupy, pogada o kosmetykach czy miło spędzi czas, bez żadnych podtekstów.

Czy tak jest? Nie wiem, ale muszę przyznać, że świetnie bawiłem się na planie. Była to chyba moja jedyna rola serialowa, w której mogłem się aktorsko "powygłupiać" i pokazać, że mogę stworzyć barwną, komediową postać. Naprawdę nie zawsze muszę grywać amantów. Takie role są niestety bardzo do siebie podobne i przez to monotonne.

Oj, niech już pan nie narzeka, że ładnemu z show-biznesie tak ciężko. Przystojniak zawsze zagra Quasimodo, ale garbaty Dzwonnik nigdy nie będzie amantem.

Proszę mi wierzyć, że w teatrach, a tym bardziej w kinie to wcale tak nie wygląda. W programie Twoja Twarz Brzmi Znajomo udowodniłem sobie, że nie ma granic. Spodziewałaby się Pani, że tenor o ciepłej i jasnej barwie głosu zaśpiewa głosem Michała Wiśniewskiego? Bo ja nie. Jeśli więc potrafiłem zaśpiewać jego chrypliwą, gardłową barwą i ukryć się pod genialną charakteryzacją, wierzę, że mogę zagrać także Quasimodo (śmiech).

Poważnie? To byłaby ta pana wymarzona rola, czy jednak ma pan na oku coś innego?

Byłoby to na pewno wielkim wyzwaniem, a ja wyzwań się nie boję. Trudne role są dla mnie paliwem, które mnie napędza, są motorem, który uruchamia umiejętność kreowania i przemieniania się.

I byłby pan w stanie zrobić dla takiej roli wszystko?

Może nie dałbym sobie wyrwać zęba, choć w historii kinematografii takie rzeczy się chyba zdarzały (śmiech). Mówiąc poważnie, jeżeli produkcja jest przygotowana profesjonalnie, a sugerowane środki mają swoje uzasadnienie, to tak, jestem w stanie zrobić wiele - ogolić się na łyso, schudnąć lub przytyć.

Domyślam się zatem, że zęby ma pan swoje własne, oryginalne (śmiech). A jak z resztą? Myślał pan o tym, żeby się nieco chirurgicznie podrasować?

Nie korzystam z zabiegów bardzo inwazyjnych, ale z pielęgnacyjnych owszem. Ciało jest dla
aktora narzędziem pracy i wypada o nie dbać. Nie ukrywam, że po udziale w programie "Twoja twarz brzmi znajomo", gdzie co tydzień na twarz nakładano mi tony chemikaliów, regeneracja była mi potrzebna. Poważniejszych zabiegów póki co nie planuję, bo po pierwsze nie czuję takiej potrzeby, a po drugie przeraźliwie bym się ich bał. Tak więc z własnej woli nigdy sobie niczego takiego nie zrobię (śmiech).

A dieta?

Z tym bywa różnie. Zdarza się, że fanki dokarmiają mnie ciastkami. Dziewczyny same je pieką i przysyłają lub podrzucają podczas koncertu. Muszę je zjadać. Nie mam wyjścia (śmiech).

Wiele się mówi na temat wchodzenia w rolę. Ja jednak chciałabym zapytać, jak to jest z wychodzeniem z niej. Czy zdarzyło się kiedyś, że któraś postać okazała się panu tak bliska, że po zejściu ze sceny nie miał pan ochoty się psychicznie odcharakteryzować? Taka, w której chciałby pan pozostać na zawsze?

Oj tak! Taką rolą był z pewnością Ren McCormack z musicalu "Footloose" - bardzo długo nie tylko nie mogłem, ale wręcz nie chciałem się z nią rozstać. Choć są to dość odległe czasy, nadal mam wielki sentyment nie tylko do tej roli, ale i do samego spektaklu.

Nadal częściej bywa pan w Gdyni czy szala przechyliła się już na stronę Warszawy?

Na stronę Warszawy. Właśnie przyszedł czas na duże zmiany i poważne decyzje.

A przyjdzie taki czas, że zamieni pan Warszawę na Londyn czy Nowy Jork?

Życzyłbym sobie tego, choć wydaje mi się to mało realne (śmiech). Na razie koncentruję się na kolejnym etapie życia zawodowego, który wiąże się ściśle z moją przeprowadzką do Warszawy. Śmieję się nawet, że w moim życiu można do tej pory wyróżnić trzy okresy: olsztyński w latach 1980-1999, tam się wychowywałem i mieszkałem do 19 roku życia, gdyński (1999- 2015), gdzie się kształciłem i pracowałem w Teatrze Muzycznym i warszawski, który właśnie rozpoczynam. Może następnym etapem będzie Nowy Jork, może Los Angeles czy Hollywood? Któż to wie (śmiech).

Ale póki co, z Teatru Muzycznego nam chyba pan na dobre nie zniknie?

Tak naprawdę zniknąłem ze sceny Teatru Muzycznego na początku tego sezonu. Było to ściśle związane z realizacją programu "TTBZ". Jako etatowy solista, zostałem poproszony o skorzystanie z urlopu bezpłatnego na ten czas. Chciałem to wszystko nadal łączyć, bo kocham ten Teatr od ponad piętnastu lat i myślę, że jest to możliwe. Kilka lat temu brałem udział w "Tańcu z Gwiazdami", od dawna grywam w serialach kręconych w Warszawie. Do niedawna udawało się wszystko godzić. Nigdy się nie odwróciłem od naszego zespołu, bo wiem jaką wartość artystyczną stanowi(my). Bardzo mi zależało na kontakcie z tą sceną i z moimi przyjaciółmi, kolegami i koleżankami Artystami, ekipą techniczną, Paniami garderobianymi, czy dziewczynami z BOW-u, bez których to miejsce byłoby przecież tylko zwykłym gmachem. Po zwycięstwie w "Twarzy" otworzyły się dla mnie różne drzwi, pojawiły się ciekawe propozycje i możliwości. Nagrywam też debiutancką płytę. Nie mogę rezygnować z przedsięwzięć, o których kiedyś mogłem tylko pomarzyć. Myślę, że wszystko dałoby się pogodzić, ale tutaj nie wystarczy tylko moja dobra wola. Mam nadzieję, że uda mi się chociaż w jakiś symboliczny sposób pożegnać z trójmiejską publicznością i naszym zespołem, tak by z klasą zamknąć ten piękny i wyjątkowy etap mojego życia. Jeśli nie, to i tak będę o nich pamiętał, myślał i trzymał kciuki za kolejne premiery.

Julia Zacharek i Marek Kaliszuk w inscenizacji "Piaskownicy" Michała Walczaka. Julia Zacharek i Marek Kaliszuk w inscenizacji "Piaskownicy" Michała Walczaka.

Ma pan swojego idola?

Mam idoli muzycznych. Ostatnio jestem zafascynowany Bernhoftem - norweskim wokalistą, multiinstrumentalistą i kompozytorem. Miałem również taki okres, kiedy sporo słuchałem amerykańskiego wokalisty Josha Grobana. Lubię też słuchać Michaela Buble, który jest niesamowity podczas koncertów, a z mainstreamowych artystów popowych - Justina Timberlake'a.

Podpatruje pan, co się dzieje na największych, światowych scenach musicalowych? Ma pan swojego musicalowego idola?

Muszę przyznać, że bardzo imponuje mi Hugh Jackman - "multizadaniowy" śpiewający aktor filmowy i musicalowy. Można? Można. Osobiście staram się walczyć z polskim, branżowym stereotypem, że "jeśli pan koncertuje, to nie może być aktorem" i na odwrót. Strasznie żałuję, że na naszym rynku nie promuje się artystów, którzy robią i jedno i drugie.

Artystów, którzy świetnie się sprawdzą w kasowych filmach SF jak i na deskach teatru?

Tak jest! A do tego jeszcze zaśpiewają, zatańczą, a jak będzie trzeba to nawet poprowadzą oskarowe show. Bardzo brakuje mi u nas takiej otwartości i docenienia kultury musicalu, który jest przecież sztuką niezwykle trudną. W Polsce nadal uważa się go za teatr drugiej kategorii, ale mam nadzieję, że to się kiedyś zmieni.

Jakie jest pana zawodowe marzenie w tej chwili? Jaki wyznaczył pan sobie cel?

Chciałbym nagrać płytę z której będę dumny i bardzo bym chciał, żeby ta płyta jeszcze dobrze się sprzedała (śmiech). Wcześniej z Piotrem Manią, z którym regularnie koncertujemy wykonując covery w nowych aranżacjach, mieliśmy w planach nagranie krążka z repertuarem, jaki grywamy na naszych koncertach. Doszliśmy jednak do wniosku, że skoro mamy w coś inwestować czas i pieniądze, to lepiej przygotować zupełnie nowy materiał.

A zanim ukaże się płyta, gdzie będzie można pana zobaczyć czy posłuchać?

W maju odbędzie się premiera mojego pierwszego singla. W pierwszej kolejności usłyszą go widzowie kilku programów telewizyjnych i internauci. Następnie być może usłyszymy Kaliszuka w radio. Natomiast w czerwcu w Poznaniu odbędzie się koncert z muzyką jednego z najbardziej znanych polskich kompozytorów muzyki pop. Zaśpiewam tam razem z innymi znanymi artystami - nie mogę niestety jeszcze zdradzić ich nazwisk i szczegółów. W czerwcu, a dokładnie 23go na deskach teatru Capitol w Warszawie odbędzie się koncert "Tribute to Jantar" z piosenkami Anny Jantar w aranżacji Krzysztofa Mroziaka. W wydarzeniu wezmą udział uczestnicy programów "The Voice of Poland", "X Factor", a ja będę miał przyjemność wystąpić w roli prowadzącego oraz wokalisty i zaśpiewam jedną z piosenek. Myślę, że nie będzie to projekt jednorazowy i odwiedzimy kilka miast w Polsce. W październiku natomiast również w Teatrze Capitol odbędzie się premiera farsy "Dajcie mi tenora" w reż. M. Sławińskiego, gdzie zagram główną rolę. Ponadto właśnie zaczęły się próby do realizacji serialu o Eugeniuszu Bodo, w którym będę miał ogromną przyjemność zagrać i zaśpiewać.

A w Gdyni?

W Gdyni póki co można zobaczyć mnie na bilbordach, ponieważ jestem ambasadorem kampanii społeczno-edukacyjnej "Jem drugie śniadanie". Akcja ma na celu uświadomienie ludziom jak istotne jest właściwe odżywianie. Kiedy jemy nieregularnie, mamy problemy z nadwagą czy niedowagą, jesteśmy ospali, albo nerwowi, a wystarczy pilnować pięciu posiłków dziennie i wszystko może wrócić do normy.

I znajduje pan na to wszystko czas?

Tak, ale to jeszcze nie wszystko (śmiech). Staram się wykorzystywać swoją popularność nie tylko do zarabiania na własne życie. Kiedy tylko mogę, chętnie biorę udział w przeróżnych akcjach charytatywnych, pomaganie innym jest fantastyczne. Dlatego też fotografując się od czasu do czasu na "ściankach" mówię sobie, że warto, bo między innymi dzięki temu mam możliwość wsparcia potrzebujących. I to właśnie jest jeden z najfajniejszych i pozytywnych efektów popularności.

Miejsca

Opinie (14)

  • (2)

    Życzę powodzenia Panie Marku, mam nadzieję, że jeszcze Pana zobaczymy na deskach Muzycznego ;)

    • 25 2

    • niestety (1)

      Nie zobaczymy niestety, bo Muzyczny to taka dziwna instytucja, która gwiazdy dołuje a nie hołubi. Tylko czekać aż z obsady zniknie Łukasz Dziedzic....

      • 3 3

      • nie pisz głupot

        • 4 0

  • Szerokiej drogi. (1)

    I nie wracaj...

    • 13 35

    • Zastanawiające, że jak już komuś uda się wyrwać w gdyni i zrobić karierę poza 3miastem to music być zmieszany z błotem i traktowany jak śmiertelny wróg. Powodzenia panie Marku! Na palcach jednej ręki można policzyć tych którym się udało wyjechać z Muzycznego zrobić karierę w stolicy.

      • 4 0

  • Jesteśmy z Tobą myślami, położenie na mapie nie ma najmniejszego znaczenia :)

    • 14 4

  • Panie Marku, Warszawa nie jest tak fajna jak Trójmiasto :)
    Ale oczywiście życzę wszystkiego dobrego, sukcesów i realizacji planów :)

    • 19 1

  • W Spamalot p. Marek jest zaje.....!!!

    • 10 0

  • (1)

    Pamiętam najlepszy koncert w moim życiu Pan Kaliszuk + Pan Mania + Orłowo + plaża + woda + w miarę ciepły letni wieczór = Love!!!

    • 7 0

    • fan

      Zgodzę się...koncerty w ich wykonaniu to najpiękniejsze momenty dla słuchacza.

      • 3 0

  • Dajosz warszawo.

    I tyle.

    • 1 1

  • W stolicy

    Pokaż na co Cię stać ale nie jeden raz...

    • 4 0

  • Powiem tak, Warszawa "ogłupia". Mam nadzieję, że panu Markowi nie odbije. Tak na marginesie, ostatnio w modzie jest odwrotny kierunek. Raczej "warszawka" przenosi się do Trójmiasta! Ale cóż, powodzenia.

    • 5 0

  • Wielka szkoda :(((

    Bardzo żałuję, że nie zobaczę Makra Kaliszuka na deskach Teatru Myzycznego :( Dla niego warto było obejrzeć każdy musical!

    • 2 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Pobożni i cnotliwi. Dawni gdańszczanie w zwierciadle sztuki (1 opinia)

(1 opinia)
20 zł
spotkanie, wystawa, warsztaty

Kultura ludowa Pomorza Gdańskiego

wystawa

Wystawa "Kajko, Kokosz i inni"

wystawa

Sprawdź się

Sprawdź się

Jak nazywa się zamiejscowy oddział Muzeum Narodowego w Będominie?

 

Najczęściej czytane