• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Kamienie w kieszeniach: tragifarsa wagi ciężkiej

Łukasz Rudziński
20 lutego 2010 (artykuł sprzed 14 lat) 
Piotr Michalski (z lewej) i Grzegorz Wolf w "Kamieniach w kieszeniach" muszą wystarczyć za całą ekipę filmową, od reżysera począwszy, przez aktorów na statystach skończywszy. I właśnie jako statyści Charlie i Jack mają najwięcej do powiedzenia. Piotr Michalski (z lewej) i Grzegorz Wolf w "Kamieniach w kieszeniach" muszą wystarczyć za całą ekipę filmową, od reżysera począwszy, przez aktorów na statystach skończywszy. I właśnie jako statyści Charlie i Jack mają najwięcej do powiedzenia.

"Kamienie w kieszeniach" są sprawdzianem z aktorskiej gimnastyki, od której zależy powodzenie całego spektaklu. Aktorzy Teatru Miejskiego - Grzegorz Wolf i Piotr Michalski, poradzili z nią sobie poprawnie. I taki też jest najnowszy spektakl Teatru Miejskiego.



Inscenizacja sztuki "Kamienie w kieszeniach" Marie Jones jest prawdziwym wyzwaniem, obwarowanym szeregiem różnych ograniczeń. Średni potencjał tekstu niespecjalnie ułatwia zadanie realizatorom, zwłaszcza, że autorka bardzo mocno wyeksponowała role aktorów, od których dyspozycji, jak rzadko kiedy, zależy powodzenie całego spektaklu. Nie pomogą tu inscenizacyjne popisy. Dramat "Kamienie w kieszeniach" został tak napisany, że aktorzy odgrywają w dwójkę kilkanaście różnych postaci i przybywają na scenie praktycznie non stop. Dzięki własnym umiejętnościom muszą czytelnie przedstawić pogmatwaną i niezbyt oryginalną historię irlandzkich chłopów, którym dane jest statystować na planie hollywoodzkiego filmu.

Głównych bohaterów - Charliego (Piotr Michalski) i Jacka (Grzegorz Wolf) zastajemy na zapleczu filmowego światka, w szatni (scenografia Grzegorza Małeckiego). Szatnia ta, a właściwie metalowe szafki z robotniczej "garderoby", służy jako punkt wyjścia do ciągu etiud aktorskich, z których składa się całe przedstawienie. Aktorzy, porzucając głównych bohaterów na rzecz zaciągającego z kaszubska Mickeya (Grzegorz Wolf), czy egzaltowanej, bardzo gwiazdorskiej Caroline lub jej wiecznie żującego gumę ochroniarza (Piotr Michalski), sami modelują przestrzeń spektaklu - szafki służą za stolik w knajpie, gdy trzeba, są statystami w zbiorowej scenie filmu lub trumną po śmierci jednego ze statystów, Seana.

Dola irlandzkiego chłopa pewnie nie każdego z nas by zainteresowała, dlatego reżyser gdyńskiego spektaklu, Zbigniew Brzoza, przenosi ją w nasze realia. Pojawia się wspomniany regionalizm - kaszubszczyzna, oczywiście w wersji szczątkowej, aby można było zrozumieć wypowiadane kwestie. Buduje to pewną opozycję do tekstu umiejscowionego na irlandzkiej prowincji, ale przecież nie można wykluczyć, że nasi bohaterowie to polscy (pomorscy) emigranci, przypominający nieco rdzennych mieszkańców Zielonej Wyspy i tylko amerykańscy filmowcy się w tym nie połapali.

Spektakl został przez reżysera rozpisany niezwykle szczegółowo - wielką uwagę poświęcono wyodrębnieniu poszczególnych postaci i wątków, co udało się wzorcowo. Przedstawienie składa się dzięki temu z szeregu powiązanych z fabułą sztuki, zamkniętych etiud, o różnej temperaturze i nierównym tempie. Niestety cierpi na tym spektakl jako całość, bo właściwie rozpada się on na lepiej lub gorzej zagrane (i wyreżyserowane) części. Nie ma też odpowiedniej, dla pełnego rotacji spektaklu, dynamiki - tempo poszczególnych epizodów (świetny "taniec irlandzki" podczas jednej z końcowych scen) z czasem jest coraz mniejsze, dzięki czemu dwugodzinna tragifarsa zaczyna się dłużyć.

Zbigniew Brzoza uderza zwłaszcza w tragiczny ton "Kamieni...", tłumiąc nieco komizm pierwszej części przedstawienia. Dzięki przesadnej celebracji cierpienia po śmierci Seana, to, co przekornie i lekko ujęła Marie Jones, tu zastąpione zostaje ciężką, patetyczną dosłownością. Jednak kontrast między światem prostych ludzi rojących o powodzeniu i wielkiej sławie a światem sławnych ludzi, zmęczonych swoją popularnością, widzimy dzięki temu jak na dłoni.

Trudno rozpatrywać "Kamienie w kieszeniach" w kategoriach sukcesu (jaki odniosły obie poprzednie polskie realizacje). Jednak miejscami spektakl dotkliwie uwiera, a ogromny wysiłek nieco szarżującego Wolfa i bardzo skupionego na swoich zadaniach Michalskiego widać od początku do końca przedstawienia. Dlatego jest to mimo wszystko, obok plażowej wersji "Procesu", najbardziej udana realizacja Miejskiego pod rządami Ingmara Villqista. Ale na tak potrzebny temu teatrowi duży artystyczny sukces, musimy jeszcze poczekać.

Miejsca

Opinie (17) 1 zablokowana

  • krytyka krytyce nie równa

    Trawestując słowa krytyka rzec można "na tak potrzebną (...) teatrowi autorytatywną i na odpowiednim poziomie krytykę teatralną na rodzimym gruncie musimy jeszcze poczekać. " Zdumiewająca jest rozbieżność pomiędzy rzeczywistym, także tym wynikającym z opinii widzów a tym przedstawionym przez tzw. krytyków teatralnych stanem teatru w Gdyni. Niepokojące jest, że słyszy się pytania widzów po recepcji spektakli i dotyczących ich recenzji "czy to z nami jest coś nie tak, bo nam się spektakl podobał, a media mieszaja go z błotem?". Oczywiście, teatr jest subiektywny w odbiorze, taka jego specyfika i nie chodzi o to, żeby wszystkim się wszystko podobało, ale jeśli spektakle są albo pomijane w mediach lub szczątkowo "tykane" lub prawie już regularnie targane krytycznym piórem, a co więcej ma to miejsce od czasu dyrektury Villqista, to może zastanówmy się przede wszystkim co z tą krytyką i skąd taki negat. Zastanówmy się czy problemem odchodzenia ludzi od teatru nie jedt przypadkiem brak wykształconej i będącej na poziomie krytyki teatralnej, która zamiast stanowić głos w dyskusji o spektaklu, staje się coraz częściej czymś co zniechęca. A to chyba nie powinno chodzić o dwa obozy krytyków i teatru, ale o to, żeby teatr i jego krytycy prowadzili dialog, a nie o działalność dywersyjną tych drugich, bo tak to coraz bardziej zaczyna wyglądać.

    • 7 4

  • komentarz do artykułu

    panie rudziński, nie narzekaj pan. bardzo dobrze było.

    • 7 2

  • Pan Rudziński mówiąc o nudnawej historii prostych Irlandczyków nie dostrzega sensu sztuki, który w tym spektaklu został bardzo czytelnie wyartykułowany. A mianowicie że jest to historia ludzi prostych, lecz wyposażonych w wartości takie jak dobre wychowanie , wrażliwość i poczucie godności, którzy znaleźli się w sztucznym świecie Hollywoodskiego blichtru. Ta konfrontacja jest rzeczywistym konfliktem dramaturgicznym. To implikuje, jak sądzę cały kształt przedstawienia i rodzaj gry aktorskiej. Dlatego znalazł się w nim język kaszubski, jako relikt epoki w której godność człowieka znaczyła więcej niż konieczność zrobienia kariery. Moim daniem, jest to genialny pomysł reżysera nie spowodowany chęcią przeniesienia tekstu w nasze realia, jak sądzi pan Rudziński, lecz zderzeniu różnych kultur. Subtelność, z jaką aktorzy Pan Grzegorz Wolf i Pan Piotr Michalski wcielają się w grane przez siebie postaci, jest niespotykana w teatrze polskim, w którym mają zazwyczaj zastosowanie toporne wzorce gry kabaretowej. Ten spektakl jest prawdziwie wielkim wydarzeniem. I nie ma racji recenzent widząc w nim jedynie zbiór etiud aktorskich. To bardzo spójne i konsekwentne przedstawienie, zabawne i wzruszające. Polecam.

    • 6 4

  • Widać, że za pióro chwycili pracownicy Teatru Miejskiego... Może nawet w Teatrze Miejskim powstała specjalna komórka wyspecjalizowana w wyciszaniu negatywnych opinii na temat kolejnych produkcji. Ale rzeczywistości nie da się zaczarować.

    • 5 6

  • no cóż (1)

    Spektakl widziałem w sobotę. Niestety gra Michalskiego i Wolfa daleka jest od średniej ogólnopolskiej, ale to szerszy temat.
    Podstawowy problem Teatru Miejskiego polega właśnie na tym, że niestety od lat nikt się tymi aktorami nie zajmował, a oni udobruchani głaskaniem (za Bunscha) zupełnie przestali pracować nad sobą i swoimi rolami (chlubnym wyjątkiem jest pani Dorota Lulka).
    Dlatego Miejski jest teraz w tym miejscu gdzie jest, czyli na zapadłej prowincji, kompletnym marginesie polskiego teatru. Brzoza miał dobre chęci i - jak wyartykułowano w recenzji - zrobił spektakl poprawny. On zrobił swoje, aktorzy tyle, ile umieli również... ale to jest MAŁO.

    Dlatego powstało przeciętne przedstawienie w słabym teatrze.
    A pomocy znikąd nie widać (zwłaszcza, że Vilqist nie chce aktorów z zewnątrz) dając swoim - słabym aktorom - poczucie całkowitego niezagrożenia. I tak się to kręci.

    • 7 9

    • co za bzdury:))))ośmieszasz się czlowieku:)))))

      a jaka jest jest ogólnopolska średnia? Ot - wypowiedział się "inteligentny inaczej";) aktor, zapewne urażony przez Vilqista, który pogardził jego talentem (wyraźnie przekraczjącym średnią krajową...)

      • 1 2

  • ta recenzja to jakiś straszny, niekompetentny bełkot

    wnioskuję z niej, że byłam na innej premierze....

    • 5 4

  • dialog

    żeby prowadzić dialog, trzeba tego chcieć. który trójmiejski teatr zawodowy prowadzi dialog?zaburzone zostały relacje między widzami i aktorami także przez to, że tych pierwszych nie dopuszcza się do głosu.organizowanie okazjonalnych i sztucznych przedpremierowych spotkań, np w miejskim, to śmiech, pusty zresztą. villqist krytykowany? jest osobą publiczną, która utrzymywana jest z publicznych pieniędzy, zatem teatr uwarunkowany, gdzie strach przed oryginalnością i świeżym spojrzeniem są obce

    • 2 2

  • Totalny upadek teatru... (3)

    za dyrekcji jak go tam zwał Świerszcza-Vilgista. Teatr prowincjonalny to adekwatna nazwa.
    Za Bunscha było o niebo lepiej.

    • 2 2

    • bunsz-srunsz

      jak wyżej

      • 0 2

    • może

      tobie

      • 0 0

    • taaak, tobie z pewnością było dobrze - Zofio.M....

      mogłaś jeść pączki i pierdzieć w stołek:))))

      • 1 1

  • Świerszcz nieprawnie podaje się za wykładowcę Wydziału Radia i Telewizji Uniwerystetu Ślaskiego. Dawno zostal wywalony. Wszystko olewał, oleje i teatr w Gdyni.
    studenci

    • 2 0

  • polska tendencja do tego, żeby komuś dołożyć, zmieszać z błotem jest niesamowita, ludzie czemu tak gnoicie ten teatr?wszystko źle i źle.a gdzie jest dobrze, co jest dobre, bo już nie wiem. mnie się tam podobały kamienie, nawet bardzo, spektakle w miejskim lepsze ,gorsze jak wszędzie, to nie telewizja, że włączasz i masz wszystko tak jak w programie pisali. co jest dobre pytam, bo to już nie "co się komu podoba" ale tak jakoś wszystko źle... a tak to właśnie chyba nie jest.

    • 3 1

1

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Pobożni i cnotliwi. Dawni gdańszczanie w zwierciadle sztuki (1 opinia)

(1 opinia)
20 zł
spotkanie, wystawa, warsztaty

Kultura ludowa Pomorza Gdańskiego

wystawa

Wystawa "Kajko, Kokosz i inni"

wystawa

Sprawdź się

Sprawdź się

W jakich obiektach nie odbywały się pokazy filmów z Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych?

 

Najczęściej czytane