• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport
Aktualnie brak w repertuarze trójmiejskich teatrów

Helmucik (8 opinii)

kasy:
58 301-13-28, 551-50-40
6.5
13 ocen
„Helmucik”

Reżyseria i scenografia: Ingmar Villqist.
W roli tytułowej: Maciej Zabielski
Asystent reżysera: Jerzy Gorzko
Kostiumy: Julia Joanna Kornacka
Muzyka: Olo Walicki
Inspicjent: Jerzy Kosiła
Sufler: Dobromira Gawrońska.
Kierownik produkcji: Magda Raczek
Występują: Tamara Arciuch-Szyc (siostra Evre), Maria Mielnikow (Pani Wilde), Mirosław Krawczyk (Pan Wilde), Maciej Konopiński (Mężczyzna 1), Maciej Zabielski (Helmucik) , Marcin Czarnik (Młody mężczyzna), Jerzy Gorzko (Rotmistrz), Jacek Labijak (Doktor Heckel), Ryszard Ronczewski (Stary Mężczyzna), Rafał Kronenberger (Podporucznik), Krzysztof Matuszewski (Mężczyzna 2), Andrzej Nowiński (Dyrektor Departamentu)


Miasto zagubione gdzieś w totalitarnym państwie. Dwie kopalnie, huty stali, przemysł, hałdy... Wiatr rozwiewa mdły, słodkawy zapach – „zapach trupa” albo „wystraszonych ust nad ranem”. Koszary sąsiadują tu z Departamentem Zdrowia, gdzie komisje lekarsko-wojskowe dokonują segregacji ludzi. Zalecenia są klarowne: „Koniec z hodowaniem tych pojebów o łbach jak dynie!” Chorzy, niedołężni, kalecy i upośledzeni idą „do kasacji”. Wszystko zgodnie z zasadami ekonomii, w majestacie prawa, w białym fartuchu i za pomocą sterylnych narzędzi. Toczy się zażarta gra o życie. „Chronię Ciebie, bo chronię siebie, uratuję siebie, ale wykończę ciebie” – mówi jeden z bohaterów. Handluje się tu ludzką godnością, ludzkim ciałem oraz życiem. Czułość nader łatwo zamienia się w torturę.

„Helmucik” to przewrotna, gorzka metafora minionego wieku i współczesny moralitet. To opowieść o przemocy oraz okrucieństwie, które dokonują się w zaciszu gabinetów totalitarnego państwa.


Fragmenty:

DYREKTOR DEPARTAMENTU: Tam przed strażnikami leżało na betonie tych dwóch całkiem nagich bliźniaków, co to podobno rokowali według Ciebie nadzieję. (...) Strażnicy srali ze śmiechu i powiedzieli, że mam ich zajebać jak chcę i czym chcę i mam na to trzy minuty. A te bliźniaki wyły cały czas jak potępieńcy, biegały pod ścianami... Trzymały się za ręce. A te ich łby jak ogórasy wydawały się jeszcze większe w świetle latarek... To pomyślałem, że ich zaduszę może marynarką, albo czym... A przecież takie debile są silne jak byki... (...) To ja zacząłem strzelać do tych bliźniaków... Ale oni nie nastawiali mi się, tylko ganiali w kółko, wskakiwali na kaloryfery, chowali się za strażników... Cały się trząsłem i nie mogłem spokojnie wycelować... Trafiałem ich w ramiona, w plecy, a te debile coraz głośniej wyły... Wreszcie osłabły, złapały się za szyje i stały na śr5odku piwnicy... Przestały wyć. A chuje im takie długie dyndały, prawie do kolan... To podszedłem i strzeliłem im z bardzo bliska w oko.... Jednemu i drugiemu. I padły te buce na beton jak flaki. Kurwa, ja tego nie zapomnę... Cały byłem mokry... Jestem już stary...
(...)
Chronię Ciebie, bo chronię siebie, uratuję siebie, ale wykończę ciebie.

DOKTOR HECKEL: Po wypełnieniu kompletu arkuszy kwalifikacyjnych, analizie odpowiedzi opiekuna bądź opiekunów, podsumowaniu punktacji w tabelach diagnostycznych szósta Komisja Kwalifikacyjna stwierdza brak kompleksowej poprawy u sześciomiesięcznego dziecka płci męskiej. Szczegółowe dane personalne dziecka i opiekuna w tabeli wstępnej, w arkuszu pierwszym. Wnioski co do dalszych rokowań są, zdaniem komisji, negatywne. Dalsze zalecenia terapeutyczne – brak. W załączniku wniosek na komisję Kasacyjną.... Podpisy członków komisji, pieczątka... (...) Pod każdą stroną arkusza podpisy członków komisji, nagranie magnetofonowe,... Wniosek pisemny do skierowania przypadku na Komisję Odwołaczą Komisja Kwalifikacyjna zgodnie odrzuciła.
Zalecenia są jasne – koniec, kurwa z hodowaniem tych pojebów o łbach jak dynie...

STARY MĘŻCZYZNA: [w scenie handlowania organami] To młode serce, zdrowe, ale złe...
(...)
Nie przeklinaj, człowieku – klniesz to znaczy, że nie wiesz, albo się boisz...


Ingmar Villqist. Po raz pierwszy zobaczyłem to nazwisko na afiszu w Gorzowie Wielkopolskim, gdzie jesienią 1999 roku w małej salce domu kultury odbywał się przegląd teatrów alternatywnych. Uczestniczył w nim między innymi Teatr Kriket z Chorzowa z przedstawieniem „Oskar i Ruth”. W przeciwieństwie do innych spektakli, opartych przeważnie na montażach literackich, ten posiadał oryginalny scenariusz, pod którym podpisał się niejaki Ingmar Villqist. Nazwisko wyglądało na pseudonim, aktorzy nie chcieli jednak zdradzić prawdziwej tożsamości autora. Wiadomo było tylko, że mieszka w Warszawie. Niewiele więcej dowiedziałem się kilka tygodni później, kiedy udało mi się w końcu umówić na spotkanie z tajemniczym autorem w warszawskiej kawiarni.
Czterdziestoleni mężczyzna z twarzą okoloną zarostem przywitał mnie chłodno i zamiast opowiadać o sobie, wyciągnął ze skórzanej teczki maszynopisy dwóch następnych sztuk: „Kostka smalcu z bakaliami” i „Noc Helvera”, podpisane tym samym, skandynawskim imieniem i nazwiskiem. Przeczytałem je tego samego wieczoru. Było to objawienie - jeszcze nikt tak w Polsce nie pisał o ludziach chorych, kalekich i odrzuconych.

Villqist był największym odkryciem w polskiej dramaturgii od debiutów Janusza Głowackiego i Tadeusza Słobodzianka. W sezonie 2000/2001 na polskich scenach doszło do ośmiu premier jego sztuk, w kolejnym wystawiano je pięć razy. Dziewięć dramatów Villqista opublikował na przełomie 2000 i 2001 roku „Dialog”, Teatr TV zrealizował trzy sztuki, w krótkim czasie najbardziej znany utwór - „Noc Helvera” - został przełożony na dziesięć języków i doczekał się premier w Bułgarii, Niemczech, Jugosławii i Wielkiej Brytanii. Wielu dziennikarzy oraz krytyków zastanawiało się nad tajemnicą tego błyskawicznego sukcesu, niektórzy, jak Łukasz Drewniak w „Przekroju", dopatrywali się mistyfikacji, jedna z gazet łódzkich podała nawet, że pod pseudonimem Villqist ukrywa się znany krytyk... Roman Pawłowski. Aurę tajemniczości podsycał sam autor, w wywiadach napomykał o swojej babce, rzekomo pochodzącej z Norwegii, twierdził, że służbę wojskową odbywał na łodziach podwodnych w Zatoce Pingwinów. Z tą legendą doskonale współgrał skandynawski koloryt jego utworów: imiona bohaterów, takie jak Karla, Helver, Jerg, opisy północnego krajobrazu, nazwy miejscowości, łącznie z tą, w której dramaty rzekomo powstały – Ursjønbörg.

Tymczasem prawda i o Villqiście, i o jego sukcesie jest inna. W rzeczywistości autor „Nocy Helvera” nazywa się Jarosław Świerszcz. Nie urodził się nad norweskimi fiordami, ale w Chorzowie, w sercu Górnego Śląska. Jego matka pracowała jako chemik w laboratorium badawczym Huty Batory, gdzie analizowała m.in. stal do budowy okrętów podwodnych i czołgów. Ojca - pułkownika wojska - poznał, gdy miał 34 lata. Studiował historię sztuki na Uniwersytecie Wrocławskim, po dyplomie przez wiele lat prowadził galerie: najpierw BWA w Katowicach, później był zastępcą dyrektora warszawskiej „Zachęty”. Publikował artykuły o sztuce, wykładał historię sztuki XX wieku na ASP w Katowicach i Warszawie, był kuratorem wystaw klasyków polskiej awangardy: Jerzego Nowosielskiego, Jonasza Sterna, Tadeusza Brzozowskiego i swego ulubionego artysty – Piotra Potworowskiego.
Jednocześnie z karierą kuratora sztuki od połowy lat 80. pisał do szuflady miniatury dramatyczne. Dopiero w 1995 roku zdecydował się wysłać jedną z nich - „Kostkę smalcu z bakaliami” - na konkurs dramaturgiczny „Tygodnika Powszechnego”. Podpisał ją pseudonimem Stanisław Stewichowski, chciał bowiem oddzielić swoją pracę w galeriach od twórczości literackiej. Sztuka o dwóch kobietach, połączonych skomplikowaną zależnością erotyczną otrzymała wtedy III nagrodę, ex aequo z dwoma innymi dramatami. Pierwszej i drugiej nagrody nie przyznano.

Dwa lata wcześniej dramaturg zetknął się w Katowicach z dwójką młodych aktorów z Chorzowa: Izabelą Walczybok i Robertem Stefaniakiem. Byli studentami Studium Aktorskiego, które założył aktor i twórca Teatru JOTA Zbigniew Waszkielewicz. Świerszcz uczył tam historii sztuki XX wieku, a w przerwach zajęć próbował z chorzowskimi aktorami swoje miniatury dramatyczne. Pracę przerwało bankructwo szkoły: z braku pieniędzy honorarium wypłacono Świerszczowi w postaci kiszonej kapusty w puszkach. Z Walczybok i Stefanickim ponownie spotkał się dopiero pięć lat później, podczas pracy nad „Oskarem i Ruth”. To wtedy po raz pierwszy użył pseudonimu Villqist, a swój teatr nazwał Kriket, podając jako miasto pochodzenia Królewską Hutę, co było jeszcze jednym elementem konsporacji, jest to bowiem dawna nazwa Chorzowa. Przez cały 1999 rok Kriket zbierał główne nagrody na prowincjonalnych festiwalach. Przegląd w Gorzowie okazał się trampoliną, która wyniosła autora na szczyt.

Skandynawska tożsamość, którą przybrał Świerszcz była nieprzypadkowa: jego dramaty wyrastały z tradycji psychologicznego realizmu spod znaku Ibsena i Bergmana, ich tematem była podobnie jak w twórczości Skandynawów sytuacja człowieka przekraczającego normy. Początkowo to właśnie obcość była magnesem, który przyciągał uwagę do Villqista. Ale wkrótce zadziałał jeszcze jeden czynnik. Kameralne sztuki, oparte na rozbudowanej psychologii, wypełniały pustkę, jaka pojawiła się w repertuarze po zniknięciu z afisza dramaturgii romantycznej i teatru absurdu. Na miejsce bohaterów, którzy personifikowali idee Villqist wprowadził nowy typ bohatera - człowieka odrzuconego przez otoczenie z powodu swojej choroby lub preferencji seksualnych, który walczy o miłość i akceptację. To kaleki Helver z „Nocy Helvera", dwaj homoseksualiści wychowujący dziecko z „Beztlenowców” i umierający na AIDS chłopak z jednoaktówki „Bez tytułu”. W ten sposób dramaturg dotykał istoty społecznych zmian nie tylko w Polsce, ale we wszystkich postkomunistycznych krajach, w których po 1989 roku rosło zjawisko nietolerancji.

Problem wrażliwości na Innego nie był jednak sprytnym chwytem dramaturga, jak to przedstawiał w artykule opublikowanym w „Gazecie Wyborczej” w lutym 2003 roku Przemysław Czapliński, historyk literatury z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Dla Villqista była to sprawa organicznie związana z jego biografią. Jako Ślązak z Chorzowa był Innym, i podczas studiów we Wrocławiu, i później w Warszawie, dokąd wyemigrował w połowie lat 90. Kiedy w spisie powszechnym przeprowadzonym w roku 2002 zadeklarował narodowość śląską, rachmistrz z podwarszawskiego Ursusa nie mógł wyjść ze zdumienia. - Pan jest jedyny Ślązak na całą dzielnicę - mówił, wypełniając kwestionariusz.

Śląsk istnieje w dramatach Villqista, choć w postaci zakamuflowanej. Wielkie, przemysłowe, europejskie miasto, w którym umieścił akcję takich sztuk, jak „Beztlenowce”, „Bez tytułu”, „Noc Helvera”, „Helmucik”, „Entartete kunst” to właśnie Chorzów - wysokie kamienice czynszowe ze ścianami czarnymi od hutniczych dymów, instalacje przemysłowe, biegnące nad ulicami, hałas, pył i dym. Zdecydowanie nie jest to sentymentalna kraina dzieciństwa, raczej groźna metropolia z ekspresjonistycznych filmów, która miażdży ludzkie życiorysy. To tutaj bohater „Bez tytułu” zachoruje na nieuleczalną chorobę, tu odbywa się segregacja psychicznie chorych i niedorozwiniętych z „Helmucika” i przesłuchania artystów w „Entartete kunst”.

Drugim biegunem w świecie Villqista jest fikcyjna rybacka wioska Ellmit, w której znajduje się Zakład. Tajemnicza instytucja, w której Karla odnalazła ułomnego Helvera i gdzie pracuje doktor Gerdman z „Fantoma” ma w sobie coś z „Sanatorium pod Klepsydrą” Brunona Schulza i „Zamku” Kafki. Symbolizuje podświadomość, w której zamknięte są ludzkie lęki i chore uczucia. W sztuce, która ma zakończyć cykl o Ellmit: „Sprawie miasta Ellmit” mieszkańcy dokonują linczu na pensjonariuszach zakładu, wrzucając ich do morza, jakby chcieli unicestwić ciemną stronę własnej świadomości.

Villqist jest Innym także z powodu swych korzeni intelektualnych: do teatru przyszedł ze świata współczesnej sztuki wizualnej. W Polsce są to dwie odległe i nieprzenikające się rzeczywistości: do nielicznych, którzy przekroczyli tę granicę należał Tadeusz Kantor. Podobnie jak twórca Cricot 2 Villqist przeszczepia na grunt teatru świadomość XX wiecznej sztuki, przede wszystkim ekspresjonizmu. Takie dramaty jak „Noc Helvera” czy „Fantom” nie powstałyby bez prac Muncha, Grosza i Kokoschki. Ale wiele łączy go również z najnowszym pokoleniem artystów spod znaku sztuki krytycznej: Zbigniewem Liberą, Katarzyną Kozyrą i Pawłem Althamerem, których radykalne rzeźby, instalacje i happeningi poruszyły opinię publiczną w drugiej połowie lat 90. Podobnie jak oni Villqist poszukuje istoty człowieczeństwa w defektach, z tą różnicą, że opisuje przede wszystkim ułomności emocjonalne, podczas gdy sztuka krytyczna skupia się na defektach ciała.

Wyobraźnia, ukształtowana przez sztuki wizualne odcisnęła ślad na didaskaliach jego dramatów, które są tak drobiazgowe i precyzyjne w określaniu stylu mebli czy architektury, jakby autor na własne oczy widział miejsca , w których rozgrywają się jego dramaty. Motyw sztuki i artysty pojawił się bezpośrednio w sztuce „Entartete kunst”, która tytułem nawiązuje do wystaw sztuki awangardowej, organizowanych przez nazistowską propagandę pod hasłem „sztuki zdegenerowanej”. Z kolei akcja „Helmucika” rozgrywa się w dawnej szkole rysunku, przerobionej na totalitarny ośrodek segregacji chorych psychicznie, na podłogach walają się jeszcze grafiki pozostałe po studentach.
To drobiazgowe podejście do scenografii wyróżnia przedstawienia, które Villqist reżyseruje sam. Lista rekwizytów spektaklu „Sprawa miasta Ellmit” w Teatrze Wybrzeże (2003) liczyła ponad 1000 pozycji, wśród których była szafa grająca, pięć maszyn do szycia i model kolejki elektrycznej. Nie przypadkiem ta dramaturgia najlepiej sprawdza się w spektaklach telewizyjnych, które operują zbliżeniem, często szczegół, pierścionek, zamek błyskawiczny w sukience czy drżenie warg jest tu ważniejsze od słów.

Po czterech latach od debiutu Villqist odchodzi od kameralnych sztuk w stronę wielkich form teatralnych. W „Sprawie miasta Ellmit” występuje prawie 20 postaci, nie licząc dzieci i chóru. Następna sztuka, nad którą pracuje dramaturg - „Heidi 1929” - ma być panoramą Berlina czasów wielkiego kryzysu, oglądaną z perspektywy dziewczyny z prowincji, która wchodzi w świat dekadenckich kabaretów. Jak widać geografia Villqista zmienia się i powoli jego świat przemieszcza się w stronę polskich granic. Czy i kiedy je przekroczy, tego nie wie nikt, zapewne nawet sam autor. [Źródło: „Pokolenie porno”]

Opinie (7) 1 zablokowana

  • Nie ma czym się zachwycać (opinia sprzed 17 lat)

    Ani przekleństwa nei rpzeszkadzają, ani nic nie burzą. Uwiarygodniają postacie, rzeczywiście.

    Ale sama opowieść, to dosc nachalny i jednowątkowy moralitet z dość oczywistym zakończeniem. Łychą nakładane jest prawidłowe zakończenie do głowy urabianego widza - jako nauczyciel uczy dzieci reguł.

    Nic zatem dziwnego, iż reporterowi GW się tak podbał.

    • 0 0

  • "Helmucik" (opinia sprzed 18 lat)

    Polecam !!!
    Byliśmy z mężem,bardzo nam się podobało.

    • 0 0

  • Nie-e (opinia sprzed 18 lat)

    Przede wszystkim chciałbym zaznaczyć, że nie należę do grona internetowych malkontentów krytykujących wszystko co się da. Lubię teatr i lubię Teatr Wybrzeże. Ale śmiem twierdzić, że Helmucik jest najgorszym spektaklem jaki widziałem w życiu w teatrze zawodowym. Tekst jest fatalnie napisany. Dialogi "śmierdzą papierem", sposób zachowania postaci jest nieautentyczny, główna myśl spektaklu jest przekazana za pomocą wybitnie naiwnych środków. Sama fabuła jest poprowadzona koszmarnie i pozostawia mnóstwo pytań bez odpowiedzi. Dlaczego młody brat ze Wspólnoty ma się otruć, jeśli nie udałoby mu się uratować małego chłopca? Dlaczego Helmucik udaje pedofila w scenie przesłuchania?? Dlaczego np. w pierwszej scenie pomiędzy rotmistrzem a porucznikiem rotmistrz proponuje porucznikowi "pójście do stajni, bo tam jest ciemno" i zachowuje się w sposób gejowski - wątek ten w ogóle nie jest jakkolwiek kontynuowany czy skomentowany! Postać grana przez pana Nowińskiego zbudowana jest na przekleństwach. Wyłącznie.

    Aktorstwo również jest mizerne. Oczywiście, część aktorów się broni (Arciuch-Szyc, Gorzko, Czarnik, Ronczewski, Labijak) i raczej nie do nich należy mieć pretensje, co do reżysera. Pokierował nimi, jakby był reżyserem spektaklu licealnego, a nie Teatru Wybrzeże. Role płytkie, z mnóstwem nieprawdziwych, fałszywych reakcji. Fuj.

    I chcę podkreślić, że nie mam nic do Pana Ingmara Vilqista. Jego pierwszy spektakl, "Oskar i Ruth", był fantastyczny. "Preparaty" były w porządku. Niestety, "Helmucik" jest porażką na całej linii.

    Ps. Chciałem też wpisać pozytywny komentarz o "Demokracji", ale na tym portalu ten spektakl nie jest uwzględniony... Tak więc napiszę tylko, że w "Demokracji" można poznać siłę dobrego tekstu i świetnego aktorstwa. Polecam bardzo mocno!

    • 0 0

  • Quintus (opinia sprzed 19 lat)

    Dla mnie sztuka prawie doskonała. Wyśmienita gra aktorska. Przekleństwa, jak ktoś tego nie zauważył, służyły do uwiarygodnienia postaci, ich podwójnej często natury oraz okolicznościach w jakich się znaleźli. Bez przekleństw nie byłoby efektu, w postaci niesamowicie uzewnętrznionych emocji a czasem bezradności bohaterów. Polecam z całego serca.

    P.S. polscy aktorzy naprawdę potrafią grać :)

    • 0 0

  • helmucik (opinia sprzed 19 lat)

    jesli na ulicy nie słyszysz zbyt wielu bluźnierstw, zapraszam do teatru. Tego nie można już wytrzymać. A moze nie ma już sztuk bez przekleństw? A może Teatr Wybrzeże nie moze ich znależć???!

    • 0 0

  • Helmucik-The Best! (opinia sprzed 19 lat)

    Wspaniały spektakl, genialna gra aktorska . Polecam !!!!Helmucik-Ponad Wszystko!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

    • 0 0

  • Helmucik (opinia sprzed 19 lat)

    Jestem pod ogromnym wrażeniem spektaklu. Wspaniała scenografia,muzyka i gra aktorska.Znakomity ,wzuruszający w roli Helmucika -Maciej Zabielski. Polecam. Jak dla mnie za dużo bluźnierstw.

    • 0 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Pod patronatem

Nadchodzące premiery