• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Bardzo słaby R@Port, ale z pełną widownią

Łukasz Rudziński
24 maja 2014 (artykuł sprzed 10 lat) 

Za nami dziewiąta edycja Festiwalu R@Port. Niestety, festiwal w dalszym ciągu pozostaje imprezą niemiarodajną dla stanu polskiej dramaturgii, bo zabrakło na nim wielu istotnych spektakli. To, co widzieliśmy na R@Porcie, prowadzić może do wniosku, że w polskim teatrze nic się nie dzieje. A tak nie jest. Zareagowali na to jurorzy, poddając dobór propozycji konkursowych miażdżącej krytyce.



"Jury dziękuje organizatorom Festiwalu za perfekcyjne przygotowanie i przeprowadzenie imprezy. Miastu Gdynia zaś za skuteczne wspieranie jej istnienia. Ciesząc się, że polska dramaturgia współczesna rozwija się w takim tempie chcielibyśmy jednak zauważyć, że ilość niekoniecznie oznacza jakość, o czym aż nadto świadczą niektóre spektakle prezentowane podczas tegorocznej edycji. Wyrażamy głębokie zaniepokojenie decyzjami podejmowanymi przez niektórych dyrektorów polskich scen, a dotyczącymi kwalifikacji tekstów do wystawienia. Część z nich bowiem nie powinna, naszym zdaniem, ujrzeć światła scenicznych reflektorów." - przeczytała w uzasadnieniu werdyktu przewodnicząca jury, Dorota Masłowska.

Jurorzy (Dorota Masłowska, prof. Zbigniew Majchrowski, Jacek Cieślak, Tadeusz NyczekTomasz Mościcki) niejednogłośnie (votum separatum zgłosił Tomasz Mościcki) przyznali Nagrodę Główną w wysokości 50 tys. zł "Carycy Katarzynie" z Teatru i. Stefana Żeromskiego w Kielcach w reżyserii Wiktora Rubina. Trzeba jednak przyznać, że spektakl praktycznie nie miał żadnej konkurencji, bo ze świeżym, bardzo agresywnym tekstem Jolanty Janiczak (wybranym w ubiegłym roku do piątki finalistów Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej) zestawiono spektakle tradycyjne, przeważnie o anachronicznej formie, realizowane w stylu produkcji sprzed kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu lat ("Ostatnia sztuka" autorstwa i reżyserii Bogusława Schaeffera) czy takie, których teksty pozostawiały bardzo wiele do życzenia (np. "Karnawał, czyli pierwsza żona Adama" Sławomira Mrożka w reż. Jarosława Gajewskiego). Obejrzeliśmy również spektakle bardzo słabo wyreżyserowane ("W środku słońca gromadzi się popiół" w reż. Wojciecha Farugi, o którym już pisaliśmy, oraz "Licheń story" w reż. Tomasza Hynka).

Trudno też mówić o konfrontacji ważnych polskich inscenizacji ostatnich lat, bo poza nagrodzoną już wcześniej m.in. w Szczecinie (Grand Prix Festiwalu Kontrapunkt) "Carycą Katarzyną" do Gdyni nie przyjechał żaden spektakl, o którym głośno byłoby w ostatnich miesiącach. Puste okazały się też obietnice ustępującego dyrektora Bogdana Cioska, że "nadrobi" ubiegłoroczne zaległości, wartościowe produkcje sprowadzając w tym roku. Nie doczekaliśmy się "Na Boga!" w reż. Marcina Libera, "Był sobie Polak, Polak, Polak i diabeł" w reż. Remigiusza Brzyka, "Morrison/Śmiercisyn" w reż. Pawła Passiniego, "Courtney Love" czy "Firma" w reż. Moniki Strzępki, o "Tęczowej Trybunie 2012" w jej reżyserii nie wspominając.

Z drugiej strony R@Port nie powinien być trybuną tylko "młodego teatru", choć nowa dramaturgia z takim typem teatru przeważnie idzie w parze. Wytłumaczalne jest pokazanie jak do zawodu wrócił stary mistrz Bogusław Schaeffer, którego "Ostatnia sztuka" okazuje się podszytą goryczą tęsknotą za mijającymi czasami, rozgrywającą się w dialogu dwóch artystów - nieudolnego autora rozważającego poddanie się komercji lub pracę non profit i bezrobotnego aktora. Znaleźliśmy tu dobrze znany z wcześniejszych sztuk Schaeffera absurdalno-groteskowy świat, solidne rzemiosło aktorskie, interakcję z publicznością, wiele prościutkich, ale lubianych przez publiczność sposobów, do stworzenia pogodnej, klasycznej komedii. Spektakl krakowskiego Teatru Groteska grzeszy wprawdzie straszliwym anachronizmem formy, ale wykonanie pozostaje bez zarzutu, podobnie jak i humor Schaeffera.

Docenić można również pracę aktorów, którzy spróbowali unieść przeciętny tekst Anny Burzyńskiej "Niżyński. Zapiski z otchłani" z Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie w bardzo przeciętnej reżyserii Józefa Opalskiego. To właśnie aktorzy stanowią najlepszy punkt spektaklu - budując gęstą atmosferę dramatu psychologicznego, który trochę niczym "Kartoteka" Różewicza rozgrywa się w głowie głównego bohatera. Pomimo bardzo skromnych dostępnych środków (spektakl niemal przez cały czas rozgrywany jest statycznie, niemal na stojąco) i oparty jest na grze gestów i aktorskiej interpretacji tekstu, ukazują dramat Niżyńskiego, rozdartego pomiędzy uczucie do żony a toksyczną fascynację Diagilewem. Cieniem na spektaklu kładzie się skandalicznie nieudolna, sztuczna choreografia Jacka Tomasika, która jedynie w pierwszych kilku chwilach ("poklatkowe" ujęcia Niżyńskiego w tanecznych pozach) buduje a nie osłabia dramaturgię przedstawienia.

Nie zmienia to faktu, że tegoroczna impreza miała wyjątkowo niski poziom, zaryzykuję stwierdzenie, że najniższy w historii. Jedynym spektaklem z ogólnopolskiej czołówki była właśnie "Caryca Katarzyna" Jolanty Janiczak w reżyserii Wiktora Rubina z Kielc, ustawiona wyraźnie w kontrze do reszty festiwalowego programu. Tekst sztuki wymaga ogromnego poświęcenia, a kieleccy aktorzy dają prawdziwy popis odwagi i determinacji, by rozegrać sceny bardzo wymagające i przełamujące granice, które w teatrze zamykane są przeważnie za pojęciem teatralnej umowności. Jest tu nie tylko nagość, ale też mini peep-show w wykonaniu Marty Ścisłowicz, która w tytułowej roli ze swojego ciała czyni kartę przetargową i długoterminową lokatę, mającą przynieść jej zasłużone profity. Ścisłowicz daje dotykać swoje nagie piersi nie tylko aktorom, ale też - przy pomocy maleńkiej sceny trzymanej na wysokości biustu, do której "prowadzi" ręce widzów - osobom z publiczności. Poświęcenie Katarzyny, jako samicy rozpłodowej, opłaci jej się, gdy dojdzie do władzy. Wcześniej jednak w scenie łóżkowej na oczach widzów zostanie dokładnie obmacana w okolicach intymnych przez Orłowa - anonimowego kochanka, który zapładnia ją z rozkazu carycy Elżbiety.

Bezpardonowa walka o władzę nie cierpi na wstyd, pozbawiona jest jakichkolwiek hamulców. Janiczak i Rubin trafnie skonkretyzowali niechęć młodego pokolenia do przejawów patriotyzmu, wydających się dziś wielu młodym ludziom "obciachowymi" (stąd kompletnie skompromitowana postać Stanisława Augusta Poniatowskiego, zniewieściałego lowelasa, który w związku z Katarzyną postanawia wejść w rolę kobiety i urodzić dziecko, szargając przy tym nasze narodowe świętości). W przenikliwy sposób przedstawiono karykatury postaci historycznych - czyniąc z nich nieszkodliwych (lub szkodliwych) błaznów. Ostry, groteskowy, przerysowany, wulgarny i ordynarny, a momentami boleśnie dotkliwy spektakl podzielił widownię - jednych zachwycił, innych zniesmaczył. Stał się również okazją do ciekawej konfrontacji aktorki grającej tytułową bohaterkę z prof. Ewą Nawrocką. Emerytowana profesor Uniwersytetu Gdańskiego w ostry sposób zaprotestowała przeciwko przymuszaniu widza do obmacania biustu aktorki. Incydent zaowocował płomiennym monologiem aktorki i jej grą na najwyższym emocjonalnym poziomie.

Zupełnie "na przekór" tegorocznego programu pojawiła się również propozycja warszawskiego Teatru Montownia - "Depresja komika" autorstwa i reżyserii Michała Walczaka. To bardzo zgrabna komedia, czerpiąca sporo z pokazów w stylu stand-up comedy i kabaretu. Przed publicznością zjawili się komik i jego terapeuta, którzy za pomocą przeróżnych sposobów, parodiujących różne, bardziej lub mniej konwencjonalne formy terapii, opowiadają historię życia komika. Drążenie w przeszłości bohatera jest okazją do szeregu gagów, niekiedy błyskotliwie wykorzystujących środki teatralne, niekiedy bazujących na najprostszych skojarzeniach. Jest tu miejsce na teatr lalek, kabaret, musical, komedię, farsę, parodię koncertu disco polo i wiele, wiele więcej. Aktorzy jawnie i świadomie puszczają oko do widowni prezentując barwne, żywe i zabawne, choć nieco za długie widowisko. Ten spektakl również wprowadził widzów w konsternację. Bo udana forma przedstawienia znacznie odbiega od klasycznego rozumienia teatru.

Wraz z zakończeniem tegorocznego R@Portu skończyła się dyrekcja Bogdana Cioska. Festiwal gwałtownie potrzebuje zastrzyku świeżego spojrzenia, w czym pomóc ma jeden z najbardziej doświadczonych i uznanych krytyków - redaktor naczelny miesięcznika "Dialog", Jacek Sieradzki, który już wcześniej zgłaszał gotowość pokierowania festiwalem od przyszłorocznej edycji. Pomimo chudych finansowo lat i wielu nietrafionych spektakli (najlepszym tego przykładem w tym roku są "W środku słońca gromadzi się popiół" oraz "Licheń story") impreza ma potencjał by koncentrować życie teatralne. Dziś poza lokalnymi mediami interesują się nią jedynie zapraszani w roli jurorów lub prowadzących jakieś wydarzenia towarzyszące goście (nie odnotowałem żadnego znanego dziennikarza czy krytyka, który na jakikolwiek pokaz przyjechałby z innej części kraju). Co znamienne, niemal wszyscy goście festiwalu (wyłączywszy jurorów) opuścili go przed zakończeniem imprezy.

Trzeba zmian i jasnego określenia celów festiwalu. Bo polski dramat poradzi sobie bez R@portu, ale bez dobrych polskich inscenizacji gdyńska impreza nie ma sensu. W obecnym kształcie impreza zmierza w stronę lokalnego festiwalu o randze niezobowiązującego spotkania towarzyskiego. A o tym, że warto zainwestować w festiwal najlepiej przekonuje jego frekwencja - ciekawi konfrontacji z innymi teatrami widzowie szczelnie zapełniali widownie festiwalowych spektakli. Warto dać im "produkt" dużo wyższej jakości.

Miejsca

Wydarzenia

Opinie (12)

  • bo tak to jest (1)

    Za nami dziewiąta edycja Festiwalu R@Port. Niestety, festiwal w dalszym ciągu pozostaje imprezą niemiarodajną dla stanu polskiej dramaturgii, bo zabrakło na nim wielu istotnych spektakli... Trzeba zmian i jasnego określenia celów festiwalu. Bo polski dramat poradzi sobie bez R@portu, ale bez dobrych polskich inscenizacji gdyńska impreza nie ma sensu. W obecnym kształcie impreza zmierza w stronę lokalnego festiwalu o randze niezobowiązującego spotkania towarzyskiego.
    Trafna diagnoza panie Rudziński, niestety trafna. Ale cóż, bo tak to już jest gdy koniecznie oprócz innych rzeczy musi się też mieć i festiwal teatralny. Impreza prowincjonalna, jak inne, lecz lokalnie coś. Skąd my to znamy ? Cóż, podobnie jak ze słynnym lotniskiem. Nie ma sensu, ale mamy !

    • 13 6

    • W Trójmieście jesteśmy tak wytęsknieni Sztuki i przedsięwzięć teatralnych, że aż zapełniamy widownię R@portu i podobnych.

      • 1 1

  • A pani Masłowska to kim jest? (5)

    No obiło mi się o uszy to nazwisko ale żebym miał to powiązać z teatrem? Jakaś "celebrytka"?

    • 11 12

    • A jak wypadł koncert Masłowskiej? (3)

      Nie kupiłam wystarczajaco wcześnie biletów i niestety nie załapałam się. Mógłby ktoś opisać wrażenia?

      • 1 1

      • Był znakomity! (2)

        Bardzo dobry! Taka przeciwwaga dla różnych gwiazdeczek, które może mają ładny głos, ale nie mają o czym śpiewać. Publiczność natomiast była teatralna, a nie koncertowa, co doprowadzało do zabawnych sytuacji.

        • 6 1

        • No nie wiem (1)

          A Masłowska ma o czym śpiewać? Ten jej świat jest bardzo ubogi. Nie rozumiem tego fenomenu, ale co ja się tam znam...

          • 5 3

          • Społeczeństwo jest niemiłe!

            • 5 0

    • Taka maskotka jury.

      • 6 0

  • Caryca Katarzyna

    W moim odczuciu spektakl był za bardzo kontrowersyjny. Nie zrozumiałam symboliki mieszania roli pisuaru i macicy. Nie wiem czemu miało służyć przebranie kanclerza w damską suknię ze śmieci i pozostawienie go na scenie jako elementu scenografii. Gejowaty i antypolski Poniatowski wzbudził moje szczere oburzenie, znacznie większe niż naga caryca lawirująca między rzędami.
    Czułam się epatowana i kontrolowana na pomocą nagości na scenie. Rozbierane role były dla aktorów na pewno bardzo wymagające, a moim zdaniem ta nagość nie została wykorzystana. Znacznie strawniejsze byłaby dla mnie sugestia stosunku seksualnego zamiast obcesowego obmacywania.
    Chwilami miałam wrażenie, że na scenie zbyt wiele się dzieje, przytłaczały treści z monitora na tyłach sceny.
    Natomiast uważam, że obsada znakomicie sobie poradziła z reakcją prof. Nawrockiej. Podobał mi się także gest Ścisłowicz wobec niej na zakończenie spektaklu.
    Nie dołączyłam do owacji na stojąco, a nie wykluczone, że stałoby się tak, gdyby forma spektaklu była mniej dosadna.

    • 10 3

  • śmieszne

    ,,przeczytała w uzasadnieniu werdyktu przewodnicząca jury, Dorota Masłowska.''

    No a jej książki nie powinny ukazywać się drukiem a sie ukazują no i co ?
    Wielki mi z niej autorytet do zasiadania w komisjach konkursowych.

    • 7 3

  • Czarna kartka ale nie dla "Licheń Story"

    Faktycznie twórcy "Carycy Katarzyny" powinni być może otrzymać nie nagrodę ale czarną kartkę i dożywotnią dyskwalifikację spektaklu. Bo w przeciwnym przypadku istnieje ryzyko, że będą się pojawiać kolejne takie kontrowersyjne spektakle. Po zobaczeniu przed rokiem poznańskiej Balladyny Cecki skomentowałem: "trzeba wyrazić nadzieję, że twórcy jednak dobrze zabezpieczyli swoje prawa autorskie i nikomu nie wpadnie do głowy by ich pomysł powtórzyć." Niestety autorzy chyba tych praw nie zabezpieczyli bo sytuacja się powtarza. Więc co z tego, że spektakl ten jest pełen błyskotliwych i robiących doskonałe wrażenie pomysłów gdy twórcy grają "nieczysto" stosując ciosy poniżej pasa. No nie chodzi mi tu o jakieś tam artystyczne szarganie ideałów, nagość na scenie, gwałcenie widza (bo to też można robić mniej lub bardziej elegancko - wszak na "Orgii" pokazywanej w Teatrze Wybrzeże Wiktor Rubin nie robi tego aż tak obcesowo) ale o to, że twórcy docierają do miejsca zwanego absurdem, w którym już nic nie ma. Bo można wyjść na scenę i zrobić śmierdzącą kupę albo siedzieć przez godzinę na scenie obierając ziemniaki i twierdzić w każdym z przypadków, że to jest sztuka przez duże "S". Doprawdy widz nie jest aż tak głupi (nawet ten, który potrafi dostrzec wielkie i przejmujące widowisko zobaczywszy muchę przelatującą po pokoju z prawa na lewo). Inna sprawa, że ludzie się przywyczaili, bo wszelkie granice i tak już przekroczono i wybryki artystów traktuje z obojetnością (artyści nie wiedzą więc już co by tu wymyślić by jednak zwrócić na siebie uwagę). Caryca Katarzyna wszak ze swoim mini peep-showem musiała "obrobić" dwa rzędy widzów i dopiero po dotarciu do trzeciego w końcu udało się jej kogoś rozsierdzić i skłonić do bardziej żywiołowej reakcji (co niewątpliwie było efektem zamierzonym twórców, którzy podobnie jak na "Orgii" postanowili widza gwałcić nie tylko obrazami na scenie co i bardziej konkretnie). Inna sprawa, że wszystko to co dzieje się na scenie robią z "kretyńską" premedytacją - np. jeden z aktorów obserwujący z boku scenę na widok obgryzającego paznokcie u nóg wychodzi (niejako z teatru) ze słowami "i to jest moment w którym wychodzę". Powiedziałbym raczej, że to jest moment, w którym reżyser powinien dostać czarną kartkę i dyskwalifikację z zakazem wystawiania sztuk przez co najmniej rok.

    No chociaż "nie było w czym wybierać" na tym festiwalu to zarówno "Zapiski z odchłani" jak i "Licheń story" pozostawiły w moim odczuciu bardzo dobre wrażenie. W powyższej relacji Łukasz Rudziński pokazuje nie po raz już pierwszy, że łatwo przychodzi mu wyrażnie opinii i ubieranie ich w poważnie brzmiącą retorykę (nawiasem mówiąc opinii podawnych bez uzasadnienia i konkretnych przykładów) - gorzej mu natomiast idzie z czytaniem tego co dzieje się na scenie teatralnej. Co do "Licheń Story" nie powiedziałbym w żadnej mierze, że to jest źle zrobiony spektakl. Tyle, że faktycznie jest trudny w odbiorze i mocno "uderzający widza po oczach". Ciekawie, metaforycznie ujęto sanktuarium w Licheniu porównując ją do publiczego szaletu. Wszak "błędne koło" po którym na kolanach poruszą się aktorzy przypomina z jednej strony jakieś kościelne witraże czy inne płytki tworzące świątynie a z drugiej strony zwykłe klozotowe ściany wyłożone kafelkami. Faktycznie na tych teatralnych są wizerunki "świętych". To sprowadzenie aktorów na kolana to też wszak ciekawy i oryginalny pomysł bo to dobitnie wskazuje w jakiej "skrępowanej" i "poniżonej" pozycji znajdują się obrazowani ludzie. Wierny wchodzi więc do "świętyni" jak do szaletu za potrzebą - atawistyczną, naturalną i niemożliwą do przezwyciężenia potrzebą "wiary", tak niską jak konieczność oddania moczu. Zafekaliona kropielnica u wejścia jest jak pisuar (albo miska klozetowa). Jednak to co oddaje to nie tylko "mocz" ale przede wszystkim pieniądze, które pozostawia na tacy u wejścia do szaletu (podobnie jak w kościele daje na tacę co łaska). "Babcia klozetowa" w tym spektaklu jest jednak całkiem młodą dziewczyną. Jak na babcie klozetową ma nazwyraz strojny ubiór. Jej barwna sukienka przypomina więc bardziej strojną sukmanę księdza. Wydaje się więc, że autor za pomocą tej postaci chciał sportretować "kler". To ona stoi u wejścia i widzi ręcę (które dają na tacę) - widzi tylko te ręce, które czasami dobrze pamięta bo często się takie same, powtarzają się. Podobnie jak kler kościelny zdaje się być "łagodna i pełna miłości" jednak jej prawdziwe oblicze widz zobaczy dopiero wówczas gdy pojawia się dramatyczna scena, kiedy wykastruje ona parkinkowego (z którym miała wcześniej mały "miłosny romans"). Co ciekawe dziewczyna ta to osoba niewidoma. Czy więc autor chce powiedzieć przez to, że kler jest "ślepy"? Czy faktycznie w ten sposób ilustruje stosunek kościoła do zagadnień seksualności i propagowania w tym obszarze różnych zakazów, które faktycznie niejako "kastrują" w ten sposób mężczyzn. No i kim jest jej miłosny partner. Wszak to nieco prymitywny, młody chłopak, który odczuwa jakoś swój niski status i "pakując" mięśnie na siłowni stara się jakoś polepszyć swój wizerunek i w ten sposób dodać sobie prestiżu. Zwraca uwagę, że należy on do grupy "wiernych" ale pełni też dodatkową funkcję parkingowego, który reguluje ruch przed wjazdem do świątyni. Czy więc nie jest przedstawiecielem jakiejś władzy? Metaforą władzy politycznej, która reguluje ruch wiernych podobnie jak ruch na parkingu? Czy faktycznie "prymitywna" i nieszanowana władza (wszak polityk ma w tym kraju ma równie niski prestiż społeczny jak sprzątaczka czy parkingowy) romasuje z klerem (tu sportretowanym przez dziewczynę z klozetu)? Romans pewnie nie doszedł by jednak do skutku gdyby nagle parkingowy nie przemówił do dziewczyny pięknymi słowami. A te podszepnął mu biało odziany, blady umarlak, który towarzyszy wszystkim wiernym chodzącym po błędnym kole "klozetowej świątyni". Postać ta jest raz umarłym synem, raz umarłym ojcem ale trudno nie dotrzec w niej wizerunku nieżyjącego już dziś polskiego papieża, którego widmo ciągle krąży w społeczeństwie. Spektakl "Licheń Story" ciekawie by się oglądało w zestawieniu z (docenionymi w kręgach wielu koneserów) "Niewiernymi" (Teatr Łaźnia Nowa z Krakowa). W "Licheń Story" widzimy "wiernych" - ciekawie by to wyglądało w zestawieniu z "niewiernymi". Znamienne, że pokaz jednak dość głośnych "Niewiernych" na festiwalu dokumentu w Sopocie w zeszłym roku przeszedł zupełnie bez echa. "Licheń Story" to faktycznie bardzo przejmujący ale i aktualny obraz. Nie jakieś tam kuriozum dla dajmy na to wąskiej grupy religioznawców. To spektakl, który dotyka wszędobylskiego współczesnego problemu społecznego związanego z wiarą w Polsce. Tego w jaki sposób ta "wiara" determinuje wielu ludzi i kształt rzeczywistości społecznej.

    A tak na marginesie warto by się spytać co się stało z "obiecanym" festiwalem "Wybrzeże Sztki", który też miał być na wiosnę? Czy ktoś wie dlaczego? "Służby teatralne" donoszą tylko, że będzie na jesień. Trochę bez sensu. Łagodna aura wiosenna to zdecydowanie lepsze warunki na rekapitulacje tego co zdarzyło się na deskach teatralnych w ostatnim czasie.

    • 3 4

  • Jaki samorząd taki Festiwal. Jak na Festiwalu urzędnicy chcą zarabiać do kieszeni i dyrektorami wydarzeń artystycznych mianują swoich ziomków dzięki którym zarabiają, to nie będzie z tego nic dobrego. Nie tylko R@Port potrzebuje nowego spojrzenia, cały Miejski potrzebuje odnowy artystycznej, administracyjnej, a przede wszystkim zmiany Dyrektora Naczelnego i Głównej Księgowej. Jeśli dalej ci ludzie będą zarządzać tą instytucją to cofniemy się do głębokiej komuny i kultury nie zobaczymy i nie poczujemy dobrego teatru.

    • 1 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Pobożni i cnotliwi. Dawni gdańszczanie w zwierciadle sztuki (1 opinia)

(1 opinia)
20 zł
spotkanie, wystawa, warsztaty

Kultura ludowa Pomorza Gdańskiego

wystawa

Wystawa "Kajko, Kokosz i inni"

wystawa

Sprawdź się

Sprawdź się

Na którym rondzie w Sopocie stanęła rzeźba Echo?

 

Najczęściej czytane